Gdyby nie jego firma, zamiast profesjonalnego znicza podczas uroczystości otwarcia i zamknięcia igrzysk, mielibyśmy... znanego wszystkim smoka. Z powodu kosztów organizatorzy byli bowiem bliscy zrezygnowania z budowy znicza - symbolicznie miał go po części zastąpić też ziejący ogniem smok wawelski. Na szczęście dla imprezy ostatecznie taka proteza nie była potrzebna i uczestnicy ceremonii mogli podziwiać ogień igrzysk z oryginalnego znicza.
*
Zygmunt Stefek urodził się w Lubomierzu, ale jeszcze w tym samym roku wraz z rodzicami przyjechał do Oławy - zamieszkali przy ul 1 Maja, w 1972 roku przenieśli się na Chrobrego.
Młody Zygmunt chodził do Szkoły Podstawowej nr 5. Potem była Zasadnicza Szkoła Zawodowa w Jelczu, a następnie trzyletnie Technikum Mechaniczne przy ówczesnej ulicy Gagarina w Oławie (teraz to ul. ks. Fr. Kutrowskiego). Z tej szkoły zapamiętał m.in. panią Annę Tracz, która uczyła go języka polskiego. Kontakt z nią utrzymuje do dziś. jego wychowawcą był wtedy pan Fabisiak. Po maturze pojechał na studia do Zielonej Góry. - To miało być tylko na pięć lat i ani jednego dnia dłużej - mówi. - No i nie dotrzymałem słowa, bo w przyszłym roku będzie już 50 lat, jak tam mieszkam.
W Oławie spędził jednak lata młodzieńcze - od 1953 do 1974 - tu i w okolicach ma rodzinę oraz wielu znajomych, więc powiat oławski odwiedza dość często.
*
Jest większościowym udziałowcem rodzinnej firmy KOMA w miejscowości Słone w gminie Świdnica, od lat zajmującej się produkcją urządzeń dla przemysłu mięsnego oraz profesjonalnych palników i akcesoriów dekarskich. Oprócz palników firma przyjmuje zlecenia na nietypowe ich użycie, co - jak się później okaże - było kluczowe w tej historii. KOMĘ założył w 1989 roku. Od początku działalności firma jest największym producentem tego typu produktów w Polsce, a coraz większy udział sprzedaży poza granicami kraju powoduje, że KOMA się rozwija i staje się rozpoznawalna zarówno w krajach Unii Europejskiej, jak i na rynkach wschodnich.
Obecnie zarządzanie firmą pan Zygmunt przekazał córkom. Starsza jest prezesem, młodsza zajmuje się handlem zagranicznym, a on... No właśnie. Ostatnio zajmował się zniczem.
*
Organizator Igrzysk Europejskich 2023 ogłosił przetarg na wykonanie znicza, ale zgłosiła się tylko jedna firma, na dodatek australijska, które za wykonanie zażądała zbyt wysokiej kwoty. Tyle organizator nie miał, więc musiał z tej oferty zrezygnować. Postanowił jednak poszukać na krajowym rynku. Jeden ze współorganizatorów trafił do firmy Tomgraf z Konstantynowa Łódzkiego, która podjęła się wykonania samego postumentu znicza. Nie były w stanie wykona tego najważniejszego elementu, serca znicza, czyli ogniowego symbolu igrzysk. Szukali, szukali i jakoś dotarli do firmy KOMA, która na swojej stronie w sieci chwali się, że przyjmuje nietypowe zlecenia. Skoro nietypowe, to znicz tu jak najbardziej pasuje. Podjęto rozmowy.
W pewnym sensie KOMA uratowała ceremonię igrzysk, bo co to za igrzyska bez znicza.
Jak to było?
- Zgłosili się do mnie pod koniec maja tego roku, a otwarcie igrzysk miało być za parę tygodni - opowiada Zygmunt Stefek. - Przyjechał do mnie szef firmy Tomgraf i ustaliliśmy, że potrzebuję tygodnia na wykonanie prób, bo to jednak było bardzo nietypowe zlecenia. Ostatecznie powstał palnik, który chcę teraz opatentować. Jest to bowiem mocno nietypowy palnik, który może być przeznaczany właśnie do zniczy. Konstrukcja była gotowa 28 maja i wtedy oddzwoniłem do szefa firmy Tomgraf, który w tamtym czasie dzwonił do mnie już codziennie z pytaniem, czy się uda, czy się podejmiemy, czy uratujemy sytuację. Gdy miałem w ręku próbny palnik, wiedziałem już, że wypali i stwierdziłem, że będzie odpowiedni do tego wyzwania. Praktycznie miałem tylko 3 tygodnie na wykonanie wszystkiego, na dodatek bez żadnych projektów, wszystko na już i wszystko samemu. I właśnie ten główny palnik, dający efekt widowiskowy, chcę opatentować, bo nie każdym palnikiem można to uzyskać. To musi być coś specjalnego. Aby uzyskać ten efekt, konstrukcja musiała być wyjątkowa, nietypowa. On z chwilą, gdy zostaje wygaszony, praktycznie jest zimny, nie nagrzewa się.
*
Efekt widzowie mogli oglądać podczas telewizyjnej transmisji na żywo z ceremonii zapalania znicza przez znanych sportowców. I jak?
- Troszeczkę przeszkodziły efektowi boczne ognie sztuczne, które stłumiły zaplanowany efekt - ocenia pan Zygmunt. - Tam jest 5 stopni, więc najpierw zapłonęły małe znicze, które zapalają sportowcy, po paru sekundach płomień szedł bokami trójkąta do góry, gdzie zapalał taką koronę - dodatkowe palniki, dające efekt świetlny, a dopiero potem wynurza się płomień główny. I to praktycznie wszystko wyszło, tylko te sztuczne ognie nieco przytłumiły ostateczny efekt wizualny, który bez nich byłby jeszcze lepszy.
Znicz uroczyście zapalono 21 czerwca i płonął do zamknięcia Igrzysk 2 lipca. Obie uroczystości na miejscu oglądał pan Stefek z żoną i przyjaciółmi. W czasie trwania igrzysk znicza nie wygaszano, płonął na placu przy stacji PKP Kraków Główny 24 godziny na dobę, przy czym nie był to ten największy płomień, tylko mniejszy, który podświetla logo imprezy. Cały czas doglądany był na zmianę przez dwóch pracowników firmy KOMA.
- Gdy znicz zapłonął, wpadli sobie w ramiona wszyscy ci, którzy uczestniczyli w jego wykonaniu - relacjonuj pan Stefek. - Zbieraliśmy gratulacje, które potem, już po uroczystości, otrzymałem także od pani Anity Włodarczyk - ona była jedną z osób zapalających znicz.
Pytany, jakie były pierwsze jego odczucia po udanym odpaleniu znicza, pan Zygmunt odpowiada, że chyba jednak najpierw była ulga, a dopiero potem "głowa do góry". Przyznaje, że były emocje.
Zygmunt Stefek wyraźnie też zaznacza, że jego firma jest producentem nie całego znicza, tylko elementów odpowiadających za "sprawy ogniowe".
- Słowo palnik czy dysza o za mało -mówi pan Zygmunt. - To jest ponad 100 małych palników, cała instalacja gazowych palników, obsługujących znicz igrzysk, w tym 3 główne, dające płomień zasadniczy.
Napisz komentarz
Komentarze