Listy, polemiki, opinie
W czerwcu 1990 roku, decyzją Rady Pracowniczej JZS, Jan Dalgiewicz został odwołany z funkcji dyrektora naczelnego Jelczańskich Zakładów Samochodowych. Centrala w Warszawie, biorąca "Jelcz" pod opiekę nazywała się "Zasada Group" uznała, że nie da się utrzymać wszystkich fabryk samochodów w Polsce, aby były samodzielne. Dwie zamierzano wprowadzić w "stan upadłości". Pierwszą miał być JZS Jelcz. Na przeszkodzie stał jednak dyrektor naczelny Jan Dalgiewicz, który miał w zanadrzu projekt współpracy z silnym inwestorem strategicznym - szwedzką firmą "VOLVO". Aby do tego nie dopuścić, zapadła decyzja (zaryzykuję twierdzenie - bez wiedzy centrali), aby odwołać z funkcji dyrektora naczelnego "Jelcza". Z różnych względów, np. z powodu zmniejszenia się sprzedaży, co było widać po zatłoczonych magazynach wyrobów gotowych, nadwyżek materiałowych, itp. Wkrótce pojawiły się pierwsze problemy. Niektórzy członkowie Rady Pracowniczej mieli moralny dylemat, czy głosując za odwołaniem Dalgiewicza nie przyczynili się pośrednio do upadłości fabryki z ponad 50-letnia tradycją. Przyszłość dała im odpowiedz: przyczynili się, niestety... Czy nie wykorzystali swego stanowiska w Radzie do wyrządzenia wielkiej krzywdy człowiekowi, powszechnie szanowanemu przez załogę fabryki, a także przez wdzięcznych mieszkańców nowego miasta Jelcz-Laskowice? Miasta, wpisanego na mapę Polski 1 stycznia 1987. Bez fundamentalnej pomocy "Jelcza", a szczególnie jego dyrektora Jana Dalgiewicza, nie byłoby to możliwe. Kierował fabryką prawie 13 lat. Były to lata gorsze i lepsze. Tych drugich znacznie więcej. Fabryka oddawała do skarbu państwa prawie 80 procent zysku ze sprzedaży samochodów, a mimo to nie brakowało środków na zakup niezbędnych materiałów, na terminowe spłacanie rat za inwestycje beretowskie, a także na konieczne inwestycje lokalne, a przede wszystkim na płace. Pierwsze poważne kłopoty zaczęły się kilka dni po odwołaniu Dalgiewicza.
Do Jelcza przyjechała 6-osobowa delegacja z "VOLVO", w skład której wchodzili wysokiej rangidygnitarze z kierownictwa fabryki , na czele z prezesem Rady Nadzorczej, w randze generała szwedzkich sił powietrznych. Zatrzymali się we Wrocławiu się, w nieistniejącym dziś hotelu "Panorama". W pełnym składzie przybyli do fabryki. W sekretariacie, na X piętrze wieżowca, panika, bo goście chcą rozmawiać wyłącznie z dyrektorem Dalgiewiczem. Nie przyjmują do wiadomości, że Dalgiewicza już nie ma w "Jelczu", bo został odwołany, decyzją Rady Pracowniczej, cztery dni wcześniej.
- Co znaczy odwołany?- dopytywali się goście. Nie mogli pojąć, że jakaś rada ma więcej do powiedzenia w fabryce, niż naczelny dyrektor. Zanosiło się na międzynarodowy skandal. Goście zapowiedzieli, że jak nie będzie dyrektora Dalgiewicza, to oni wracają do hotelu.
Stanęło na obietnicy, że Krzysztof Rozenberg, pełniący funkcję tymczasowego szefa fabryki, poprosi telefonicznie Jana Dalgiewicza o przyjazd do "Jelcza", bo wymaga tego nadzwyczajna sytuacja. Dalgiewicz wyraził zgodę, pod warunkiem przysłania po niego samochodu. Krzysztof Rozenberg szybko go spełnił. Jan Dalgiewicz pojawił się w fabryce niezwłocznie. Przywitał się serdecznie z gośćmi, tak jakby się znali od lat. Członkom szwedzkiej delegacji wrócił dobry humor. Jan Dalgiewicz wrócił na swoje miejsce, gdzie spędził prawie 13 lat, i zżył się z załogą fabryki, kierownictwem zakładów i wydziałów, z mistrzami - z ludźmi, którzy go nigdy nie zawiedli. Nie mógł odmówić prośbie Rozenberga. W rozmowie z członkami delegacji "VOLVO" potwierdził, że nie jest już dyrektorem i dalsze rozmowy powinny być prowadzone na szczeblu kierownictw obu przedsiębiorstw. Goście odnieśli się sceptycznie do propozycji nawiązania współpracy na linii Jelcz -"VOLVO", bo zabraknie gorącego zwolennika tej współpracy - Jana Dalgiewicza. Mimo to, obie strony wyraziły nadzieję, że nowe władze "Jelcza" pozytywnie ustosunkują się do tej współpracy, gdyż pozostawienie "Jelcza " bez pomocy strategicznego partnera" doprowadzi do upadku fabryki. Przy pożegnaniu członkowie szwedzkiej delegacji zaprosili Jana Dalgiewicza na pożegnalną kolację w hotelu "Panorama". Tam kontynuowano przyjacielską dyskusję do bladego świtu. Dyskutowano nadal nad urealnieniem współpracy. Obie strony stwierdziły, że taka współpraca jest konieczna. Przyjęcie kończyło się - kelner przyniósł rachunek. Za szampańską wielogodzinną kolację dla siedmiu osób taki rachunek w ekskluzywnym hotelu nie jest niski i na ogół psuje humor biesiadnikom. Dywagacje na temat rachunku przerwał Jan Dalgiewicz :- Moi drodzy, jesteście we Wrocławiu, czyli jesteście moimi gośćmi, rachunek to mój problem. I sięgnął po portfel... Od tamtego spotkania minęły 23 lata, a Jan Dalgiewicz nadal miło je wspomina. Żałuje, ze nie spełniły się życzenia odnośnie współpracy "Jelcza" i VOLVO, ale po czerwcowej decyzji Rady Pracowniczej nie miał żadnego wpływu na dalszy rozwój sytuacji. Po wycofaniu się firm "Man" i Mercedes" z propozycji współpracy, nowy dyrektor fabryki Krzysztof Rozenberg wysłał do Goeteborga swojego zastępcę, dyrektora Jana Dubielaka, aby ten rozeznał się w możliwości współpracy z tą firmą. Po powrocie oświadczył, ze ma dwie wiadomości - dobrą i złą. Dobra to taka, że VOLVO zgadza się na współpracę z "Jelczem" na warunkach uzgodnionych przed laty z Dalgiewiczem. Zła- kierownictwo VOLVO w strukturze organizacyjnej JZS nie widzi Krzysztofa Rozenberga jako dyrektora naczelnego. To stanowisko dyrektor Rozenberg uznał za osobistą zniewagę.W odwecie dał do zrozumienia pracownikom VOLVO, że muszą się wynieść z "Jelcza" i nie czekał na to zbyt długo.
Szwedzi przenieśli się do Wrocławia, gdzie zainwestowali w pomieszczenia, w których kiedyś wytwarzano antyrakowy preparat prof. Tołpy. Skorzystały na tym władze Wrocławia, które bez żadnych monitów i próśb, otrzymały nowoczesną fabrykę samochodów z setkami miejsc pracy. Skorzystali na tym także jelczanie, którzy pociągnęli za "VOLVO" do Wrocławia. Tam zajmują się spokojną pracą i nie muszą się obawiać upadłości firmy, czy innej groźby utraty pracy. Wielką stratę poniósł "Jelcz", który we współpracy z "VOLVO" mógł istnieć i pracować do dziś. Tym drugim zakładem, który lada dzień zostanie wprowadzony w stan upadłości (wniosek już jest w sądzie) będzie AUTOSAN - fabryka autobusów w Sanoku. Tu jednak nie robiono farsy z poważnej sprawy, nie odwoływano z funkcji niewinnego. Centrala przyznała się do własnych błędów. Zaliczono do nich m.in. restrukturyzację fabryki, nietrafne decyzje zarządu i Rady Pracowniczej. Do tego przyczyniła się błędna polityka rządu, dotycząca polskiego przemysłu motoryzacyjnego, zezwala na zakup wyeksploatowanych autobusów. Odbija się to nie tylko na sprzedaży nowych pojazdów, ale również stwarza zwiększa niebezpieczeństwo na polskich drogach. Usankcjonowanie tej sytuacji odbijało się również na sprzedaży samochodów produkowanych w "Jelczu", co miało wpływ na ostateczna decyzję sądu, który kilka lat wcześniej ogłosił upadłość Jelczańskich Zakładów Samochodowych.
I tak to się skończyło...
Michał Szczupak.
opr. (WK)
Napisz komentarz
Komentarze