Oława Jest winna?
- Zapis z monitoringu nie pozostawia wątpliwości, że to ta kobieta jest sprawcą pożaru, ale policja nic nie robi, ona dalej krąży po mieście i długo nie będziemy musieli czekać, żeby znowu coś podpaliła! - mówi oburzony właściciel spalonego obiektu. To on niedawno kupił od komornika sądowego pomieszczenia po dawnej drukarni przy ulicy Sportowej. Gruntownie je wyremontował i w marcu tego roku oddał do użytku. W kwietniu wynajęli pomieszczenia szefowie trzech sieciowych marek handlowych. Największą, centralną powierzchnię zajmował sklep "Pepco", z odzieżą i artykułami wyposażenia wnętrz. Placówka szybko zyskała klientów i cieszyła się dużą popularnością wśród mieszkańców Oławy. Jedną z osób często odwiedzających sklep była mieszkająca w pobliżu pięćdziesięcioletnia oławianka. Nie należała jednak do mile witanych tam klientek, bo najczęściej buszowała nie w regałach, tylko na zapleczu, przy kontenerach, najchętniej przy tych z papierami.
Co pokazują kamery?
W feralnym dniu kamery zamontowane na ścianach budynku zarejestrowały tę kobietę. Widać jak najpierw kręci się przy wejściu do otwartego w niedzielę spożywczego "Aligatora". Potem siada na wózku z makulaturą i pali papierosa. Kilka minut później inna kamera chwyta ją na zapleczu sklepów. Wyciąga z kontenera kartony i papiery, a potem z pakunkiem pod pachą idzie w tę część podwórza, której kamera już nie obejmuje. - Kiedyś jedna z kamer była skierowana właśnie tam, ale gdy w innym miejscu "przystań nikotynową" zrobili sobie uczniowie pobliskiego gimnazjum, zmieniliśmy jej ustawienie - tłumaczy właściciel spalonych obiektów, który z różnych powodów nie chce ujawniać publicznie swojego nazwiska i wizerunku.
Jego zdaniem dokładna analiza zapisu innej kamery nie pozostawia wątpliwości: - To ta kobieta zaprószyła ogień! - mówi przedsiębiorca. - Widać, że niesie stos papierów do miejsca, gdzie wybuchł pożar, po chwili znowu pojawia się w oku kamery, a kilkanaście sekund później za jej plecami pojawia się dym. Na obrazie z kamery, klatka po klatce, są pokazane data i czas zdarzenia, tyle że z godzinnym opóźnieniem, bo zegar nie był przestawiony na czas letni. Płytę z nagraniem przekazałem policji na drugi dzień po pożarze. Mija tydzień, a ja nadal widzę tę kobietę na mieście. Nie dalej jak wczoraj znowu buszowała w kontenerze obok spalonego "Pepco".
- Ludzie myślą, że wystarczy rzucić hasło "Wariatka spaliła sklep!", a policja zaraz przyjedzie, zatrzyma ją, prewencyjnie spałuje i jeszcze dla bezpieczeństwa na kilka dni zamknie ją "na dołku" - mówi policjant, prowadzący dochodzenie w sprawie pożaru. Oficer potwierdza, że 50-latka jest główną podejrzaną, ale zanim cokolwiek będzie można wobec niej zrobić, potrzebna będzie pisemna opinia biegłego, który potwierdzi, że przyczyną pożaru było podpalenie lub zaprószenie ognia. Biegły ponoć obiecał, że wyda opinię tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.
Policja wstępnie przesłuchała kobietę, ale trudno z nią było nawiązać jakikolwiek kontakt: - Z jej opowiadania wynika, że nie wywołała pożaru, tylko go gasiła! - mówi policjant i dodaje, że trzeba będzie powołać biegłego psychiatrę, który ustali, czy kobieta będzie mogła brać udział w jakichkolwiek czynnościach procesowych. Nam już udało się ustalić, że kobieta od dawna jest ubezwłasnowolniona, a w tym tygodniu oławski Sąd Rejonowy ma rozpatrywać wniosek rodziny o skierowanie jej na przymusowe leczenie. Wynika z tego jasno, że chora psychicznie oławianka nie poniesie odpowiedzialności karnej. A czy będzie w inny sposób odizolowana od społeczeństwa, na razie nie wiadomo. Policyjne postępowanie trwa.
Błędy strażaków?
Właściciel spalonego obiektu krytycznie odnosi się do akcji strażaków: - Nie byłem bezpośrednio przy akcji gaśniczej, znam ją z relacji syna, ale co potem zobaczyłem i co mi mówiono, widzę, że nie wszystko przebiegało, jak należy. Strażacy nie mogli długo znaleźć hydrantu oraz głównego zaworu odcinającego gaz, chociaż i jeden, i drugi element były w widocznym miejscu i aż kłuły w oczy!
- Strażacy na miejscu zdarzenia nie mieli kłopotów ze znalezieniem hydrantu, który usytuowany jest pomiędzy sklepami a Gimnazjum nr 1 - odpowiada na ten zarzut brygadier Piotr Znamirowski z oławskiej Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej. - W pierwszej fazie akcji przeprowadza się rozpoznanie, mające na celu ustalenie, czy nie ma zagrożenia dla życia i zdrowia ludzkiego, w następnej dopiero przeprowadza się rozpoznanie wodne, w celu ustalenie sposobu uzupełnienia wody i lokalizację najbliższych hydrantów. Hydrant nie jest urządzeniem służącym do bezpośredniego gaszenia, a jedynie służy do uzupełniania wody w samochodach gaśniczych. Przybyłe w pierwszej fazie zastępy z JRG Oława miały 7.500 litrów wody, co pozwalało przy podawaniu 2 prądów wody na około 20 minut prowadzenia działań bez konieczności uzupełniania wody. Rota prowadząca rozpoznanie wodne najpierw wykonała zasilanie z hydrantu, zlokalizowanego od strony przedszkola, a w następnej kolejności zostało wykonane zasilanie z hydrantu przy gimnazjum. Zastęp zadysponowany do zdarzenia posiada kartę dojazdową, na której zaznaczone jest rozmieszczenie hydrantów. Skrzynka z głównym zaworem gazu, znajdująca się na tylnej ścianie sklepu "Pepco", uległa zniszczeniu w wyniku pożaru. W związku ze zniszczeniem uchwytów zaworów, niemożliwe było odcięcie dopływu gazu w tym obiekcie. W pozostałych sklepach został odcięty dopływ gazu, poprzez zakręcenie zaworów, znajdujących się na ścianie od strony gimnazjum.
Opinii biegłego jeszcze nie ma, ale można już bez większej pomyłki stwierdzić, że właśnie ulatniający się gaz ze skrzynek był przyczyną rozprzestrzeniania się pożaru. - Zapalony w pobliżu papier spowodował wytopienie się smarów izolacyjnych na śrubunkach przy licznikach - mówi właściciel obiektu. Jego zdaniem strażacy powinni byli wyrąbać dziurę w dachu i stworzyć sztuczny komin, który by spowodował kontrolowany wypływ ognia.
- W momencie przybycia na miejsce zdarzenia pierwszych zastępów straży, pożar obejmował już znaczną część dachu nad sklepem "Pepco" - ripostuje brygadier Znamirowski. - Nie stwarzał on zagrożenia dla ludzi, ponieważ po rozpoznaniu stwierdzono, że dwa sklepy były w tym dniu nieczynne i nikt się w nich nie znajdował, natomiast osoba sprzedająca w sklepie spożywczym ewakuowała się przed przybyciem jednostek PSP. Kierujący akcją nie mógł więc narażać zdrowia i życia ratowników, polecając im pracować na dachu objętym pożarem, a tym samym grożącym zawaleniem. Po kilkunastu minutach od przyjazdu zastępów PSP pożar wszedł w fazę rozgorzenia, co dodatkowo wykluczało pracę ratowników bezpośrednio na dachu budynku.
Po pożarze powiatowy inspektor nadzoru budowlanego zakazał użytkowania budynku, w którym znajdowały się trzy sklepy. Właściciel wstępnie szacuje straty na około 2 mln złotych: - One mogą być jeszcze większe, gdy po ekspertyzie budowlanej okaże się, że trzeba burzyć i na nowo stawiać ściany.
Straty powiększy także przerwa w działalności sklepów, które w tym okresie nie będą miały utargu. Stracono także, przynajmniej na pewien czas, kilka miejsc pracy. A kobieta podejrzana o podpalenie wciąż krąży po mieście...
Krzysztof A. Trybulski [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze