- Dla wielu osób stała się pani symbolem tego, że w życiu nigdy nie jest za późno na zmiany, na wybór czegoś zupełnie innego. Kobiety czerpią z pani książek przykłady, co robić, jak żyć, same przed sobą odkrywają swoje pasje i pragnienia. Niektóre w pani słowach po prostu odnajdują siebie. Czy spodziewała się pani tego pisząc pierwsze zdania swojej powieści? Czy nie boi się pani odpowiedzialności z tym związanej? Nie raz słyszała pani przecież, że odmieniła komuś życie...
- Odpowiedzialności? Hmmm. Przecież ja nie piszę poradnika, ani moralitetu. Napisałam powieść i tylko. Jeśli się komuś coś odmieniło po jej przeczytaniu, poprawiło spojrzenie na świat, na siebie, na swoje wybory, to znakomicie. Każda zmiana na lepsze jest nie do pogardzenia, to poprawia naszą samoocenę. Jakość naszego życia jest ważna, a nie to, co sądzą inni.
- A kiedy pani zdaniem człowiek przekonuje się, czego naprawdę chce od życia, czego mu naprawdę potrzeba? Czy to nie jest tak, że za młodu trochę się szarpiemy, chcemy mieć szybkie i urozmaicone życie, a kiedy dojrzewamy, wszyscy pragniemy tego samego: ciepła, spokoju, najchętniej w gronie bliskich, nietoksycznych osób?
- Za młodu…Prawda! Żądamy dużo, mocno, barwnie, szybko ale to takie normalne! Na tym etapie nasze pragnienia, żądania są inne, niż gdy zmęczeni życiem chcemy spokoju. Ja jeszcze nie czuję zmęczenia! Może znużenie niektórymi sprawami, ale jeszcze jestem na etapie poszukiwań, czerpania frajdy z każdego dobrego dnia, mojego związku, tworzenie wokół siebie owego ciepła i spokoju. Ja to już umiem. I oby jak najdłużej. Toksycznych osób trzeba unikać zawsze, ale dość późno dane nam jest rozpoznawanie ich i usuwanie z kręgu. Asertywność to praca nad sobą. Pomaga żyć.
- Życie na wsi bardzo różni się od życia w mieście. Dla niektórych czytelników wiejska sielanka, którą pani opisuje, jest nierealna do spełnienia. W mieście, żeby spotkać się z kimś na herbatę, trzeba umawiać się kilka dni wcześniej. A jeśli już ktoś wybudował domek na wsi pod lasem to - jak opowiadał na antenie jeden ze słuchaczy radiowej „Trójki” - nie lubi długich weekendów, bo od rana dzwoni telefon i kolejni goście zapowiadają się z wizytą. Gdzie się podziała nasza otwartość do ludzi? Czy wciąż mamy szansę na życie zgodne z naturą?
- Takich wyborów na całe życie może dokonać ktoś, kto jest freelanserem znaczy uprawia wolny zawód. Doskonale to rozumiem, bo sama kocham wieś i umiem na niej żyć. Na wsiach jest Internet, telefon, sporo ludzi ucieka od miejskiego gwaru, betonu, smogu. Otwartość? No, jeśli uciekamy na weekend żeby odpocząć w ciszy, a znajomi uszczęśliwiają nas na siłę, to chyba nie jest OK. Asertywność to „łagodna stanowczość”, takie organizowanie sobie czasu jak chcę. Ja na przykład nie jestem szczególnie towarzyska, doskonale spędzam czas z ukochanym mężczyzną, czy rodziną. Buduję dom na wsi. Wystarczą mi spotkania w wywiadach czytelnikami - jako forma życia towarzyskiego - obecnie bardzo intensywna.
- W wywiadach podkreśla pani, że pani książki są opisem tego, co panią w życiu spotkało, z czym musiała się pani zmierzyć. Proszę powiedzieć, czy z perspektywy czasu i sukcesu, jaki odniosła pani jako kobieta pisząca, coś się zmieniło w pani podejściu do życia?
- Podkreślam, że Dom nad rozlewiskiemNIE jest moją autobiografią, ale faktycznie przemycam opowieść o starcie i podnoszeniu się z niej. Podniosłam się, bo miałam wsparcie rodziny. Dzisiaj mam większa wiarę w to, że wiele można, gdy się chce. Najtrudniej odrzucić przeświadczenie, że nam - ludziom po pięćdziesiątce już się od życia prawie nic nie należy - to nieprawda! To zależy wyłącznie od naszych starań i… marzeń.
-Dziś sporo się mówi o roli kobiety w społeczeństwie, o tym, jak rola ta zmieniała się na przestrzeni lat. Dla jednych nadal powinna być matką, dla innych kobietą, która zajmuje się domem, pracuje, do tego pięknie wygląda i wiecznie się uśmiecha. Dla jeszcze dla innych kobieta jest po prostu człowiekiem. Niektórym z nas coraz trudniej się w takiej rzeczywistości odnaleźć. Kobiety coraz częściej sięgają do kieliszka, popadają w depresję, zarywają noce, bo gryzą je wyrzuty sumienia, że wyjechały na weekend do koleżanki zamiast siedzieć w domu z dziećmi. Co poradziłaby pani kobietom, które nie potrafią odnaleźć się w dzisiejszych czasach?
- To, do czego sama się stosuję - napisałam w Domu nad… „Mój Bóg wymaga ode mnie, żebym była szczęśliwa”. Róbmy to, z czym nam dobrze. Feministką może być kura domowa która znakomicie się odnajduje w tej roli, jest z tego dumna, świadoma siebie i swej roli społecznej. Zagoniona pracoholiczka, karierowiczka, może się okazać nieszczęśliwa, podległa jakimś wydumanym regułom wyścigu szczurów. I odwrotnie - są kobiety nieszczęśliwe w domu, i fantastyczne menadżerki - spełnione w pracy. To tylko kwestia tego, w jakiej roli jest nam dobrze. Nie naśladujmy nikogo - bądźmy sobą, ale na 100% , nie „wypruwajmy sobie żył” - bo po, co? Mąż zamówi pizzę albo sam ugotuje krupnik, dzieci odkurzą, gdy my czujemy potrzebę odpoczynku u koleżanki czy pobycia sama ze sobą. Świat się nie zawali, gdy się zapiszemy na aerobik czy kurs salsy.
- Proszę zdradzić, nad czym pani teraz pracuje i kiedy możemy spodziewać się efektów tej pracy?
- Nie wiem czy mi się to się uda, ale odpracowuję moje wspominki z podwórka. Z czasów, gdy miałam warkoczyki, bo ten czas kołyszę w sercu jako czas fantastyczny, mimo wszystko barwny i bogaty, wesoły, piękny. A czy mi się to uda - Zobaczymy!
(P)
FOT. Łukasz Urbańczyk
Małgorzata Kalicińska jest autorką „Domu nad rozlewiskiem”, „Powrotów nad rozlewiskiem” i „Miłości nad rozlewiskiem” - książek nazwanych współczesną sagą rodzinną. Za pierwszą część powieści autorka zdobyła nagrodę księgarzy Witryna 2006 oraz nominację do Nagrody Literackiej Srebrnego Kałamarza im.Hermenegildy Kociubińskiej. Napisała również opowiadanie „Second Hand”.
Napisz komentarz
Komentarze