Ekspedientka słucha rady. Wybiega i woła, by ktoś jej pomógł. Widzi, że złodzieje idą do auta, stojącego w pobliżu. Wraca na stację, bo chce zatrzymać ich kolegę, który jest w toalecie. Staje w drzwiach i czeka. W tym czasie zjawiają się dwaj klienci, którzy reagują na prośbę dziewczyny i razem z nią blokują wyjście. Policjant w cywilu - później dowiemy się, że mieszka w Oławie, ale tu nie pracuje - cały czas jednak stoi z boku i spokojnie wybiera piwo. Jest po służbie, nie ma na sobie munduru. Nie zbliża się do drzwi. Po minucie wychodzi z toalety czwarty z grupki mężczyzn. Pierwsza rusza w jego stronę drobna ekspedientka, próbuje go zatrzymać, zasłania mu drogę, szarpie się z nim. Pomagają jej klienci. Jeden skutecznie obezwładnia podejrzanego. Ten cały czas próbuje się wyrwać. W poskromieniu szarpiącego się pomaga starszy mężczyzna. Policjant wciąż stoi w tym samym miejscu. W pewnym momencie wyciąga jednak komórkę i próbuje dzwonić na policję, ale numer jest zajęty. Próbuje jeszcze raz. Szarpanina trwa. Złodzieje zaniepokojeni dłuższą nieobecnością kolegi wysiadają z auta i wracają na stację, aby go odbić. Uwalniają go w ciągu kilku sekund. Atakują klienta, który trzymał ich kolegę, rwą na nim koszulę, kopią go. Bójka przenosi się na zewnątrz. Wszyscy wybiegają, bijący się i przypadkowi gapie. Tylko policjant w cywilu zostaje w środku, przy swoim piwie, z ręką w kieszeni, w drugiej trzyma komórkę, z której wciąż próbuje dodzwonić się na policję. Zdesperowana ekspedientka dzwoni do znajomego policjanta z oławskiej drogówki. W tym czasie złodzieje biegną w stronę samochodu, a poszarpany klient ucieka na stację. W ciągu minuty podjeżdża wezwana drogówka. Blokują auto. Jeden ze złodziei wybiega, ale policjant go ściga i po chwili łapie. Akcja się kończy. Ekspedientka wraca do kasy i obsługuje policjanta w cywilu, który płaci i zabiera swoje piwo. Kamery nie zarejestrowały, by podszedł do oławskich policjantów jako ten, który był świadkiem przestępstwa.
- To skandal, dlaczego ten człowiek nie pomógł? - pyta Wojciech Żurek, szef stacji benzynowej „Bliska”. - Byłem w szoku, kiedy dowiedziałem się, że na co dzień pracuje w policji. Pracownica poprosiła o pomoc, bo go znała i wie, czym się zajmuje. A on podszedł do lodówki z piwem... Jak składałem zeznania, to zażądałem, żeby policjanci zaznaczyli, że obecny na stacji funkcjonariusz odmówił pomocy. Powiedzieli, że tego nie wpiszą, ponieważ jest to już na zgłoszeniu telefonicznym. Zapewnili mnie, że takie zdanie jest w dokumentacji zdarzenia. Zaznaczyłem, że nie zostawię tego bez echa. Moja pracownica sama musiała zadziałać, narażała się, mogło jej się coś stać, a mężczyzna, który jest policjantem, poszedł sobie w drugą stronę. Jestem pełen podziwu dla dwójki klientów, którzy pomogli w ujęciu przestępców. Oni zachowali się po obywatelsku, wiedzieli co robić...
Wojciech Żurek udostępnił nam obraz z kamer video i szczegółowo opowiedział jak było. Zaznaczył, że gdyby nie monitoring, który zamontował rok temu, to sprawa byłaby bardziej skomplikowana. - Tutaj widać czarno na białym, co się wydarzyło - dodaje. - Na stacji jest dwadzieścia kamer, dzięki którym już złapano wielu złodziei.
Udało nam się skontaktować z ekspedientką, która stawiła czoła złodziejom. Potwierdziła, że poproszony o pomoc policjant powiedział do niej: „Biegnij se sama!”.
- Przez moment byłam w szoku, bo nie spodziewałam się takiej odpowiedzi z jego strony - opowiada. - Pewnie nie zdziwiłabym się tak, gdybym nie wiedziała, że pracuje w policji. Sytuacja była groźna, bo mężczyźni zaczęli się bić. Widziałam, że funkcjonariusz próbuje dzwonić na komendę, ale było zajęte. Nie robił nic więcej, nie pomógł nawet przytrzymać podejrzanego. Na szczęście przypomniało mi się, że tego dnia drogi patroluje Andrzej Górski, który po moim telefonie zareagował w ciągu minuty. Dzięki niemu sprawcy trafili do aresztu.
O zajście na stacji zapytaliśmy w oławskiej komendzie policji. Chcieliśmy rozmawiać o tym z komendantem powiatowym, ale odesłał nas do rzecznika prasowego. Alicja Jędo, oficer prasowy oławskiej KPP potwierdziła, że do opisanego zdarzenia doszło. Jednak wciąż trwają ustalenia szczegółów i jeszcze nie wiadomo, czy funkcjonariusz zachował się prawidłowo. Dzień przed oddaniem tekstu do druku tłumaczyła, że pojawiły się nowe okoliczności zajścia, które trzeba dokładnie zbadać. Nie zgodziła się na publikację swoich wypowiedzi do czasu ustalenia faktów. We wcześniejszej rozmowie na temat etyki policjanta jednoznacznie powiedziała, że każdy funkcjonariusz, niezależnie od tego, czy jest na służbie, czy nie, powinien skutecznie zadziałać, jeśli jest świadkiem przestępstwa. Zwróciła też uwagę na to, że pomoc musi być rozsądna i przemyślana, a policjant nie może kierować się emocjami. Powinien ocenić, czy w danej sytuacji uda się w pojedynkę podjąć skuteczne działania. Oficer prasowy poinformowała nas, że zarejestrowane przez kamery zajście jest szczegółowo analizowane. Zaznaczyła, że nie można wyrokować i z góry oceniać postawy policjanta, dopóki dokładnie nie zbada się całego zajścia. Kiedy zadzwoniliśmy na policję, by dowiedzieć się szczegółów zdarzenia, pierwsze, co usłyszeliśmy, to pytanie: - A skąd o tym wiecie, przecież nie informowaliśmy o tej akcji na stronie internetowej? Gdy próbowaliśmy się dowiedzieć, skąd jest funkcjonariusz, którego widać na filmie z kamer stacji, powiedziano nam, że „on nie jest nasz”. Nic więcej. Od Alicji Jędo usłyszeliśmy tylko, że jego przełożeni zostali poinformowani o wszystkim. Wkrótce ustalą, czy ich zdaniem policjant zachował się właściwie. Ponieważ nie udało się nam dowiedzieć, gdzie pracuje, ani jak się nazywa, więc nie mogliśmy poznać jego relacji z zajścia...
*
Wychodząc na ulicę, mieszkańcy chcą się czuć bezpiecznie, szczególnie wtedy, gdy w pobliżu jest policjant, lekarz, czy strażnik miejski. Panuje przeświadczenie, że przedstawiciele tych zawodów w sytuacji zagrożenia powinni natychmiast reagować i pomagać, że pełnią służbę 24 godziny na dobę. Od strony prawnej wygląda to nieco inaczej. Kilkakrotnie pisaliśmy o sprawie lekarki, którą oskarżono o to, że nie udzieliła pomocy chłopcu potrąconemu przez auto. W sądzie wygrała, bo tłumaczyła się, że wypiła lampkę wina do obiadu i nie będąc do końca trzeźwą, mogła zaszkodzić dziecku. Inna sprawa dotyczyła funkcjonariusza straży gminnej, który obserwował bójkę. Wtedy był już po godzinach pracy. I w tym wypadku sąd uznał, że skoro funkcjonariusz był po służbie, nie miał obowiązku podejmowania interwencji.
Agnieszka Herba
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze