Pierwszy raz
Ksiądz Stanisław powiedział jej kiedyś, że ma nosić włosiennicę tak długo, aż coś zacznie ją dusić lub choć raz zemdleje. Wtedy włosiennicę trzeba zdjąć i spalić, aby odzież zakonna nie poniewierała się. Ale Waszewska nie zemdlała prawie nigdy. A właściwie zemdlała tylko raz, gdy włosiennicy już nie miała.
Sąsiadka, która przynosiła jedzenie do jej domku w Siedlcach, tym razem stukała bezskutecznie. Pomyślała, że Waszewska śpi. Była godzina 11.00. Potem przychodziła jeszcze raz, aż wreszcie około 15.00 zaczęła walić w drzwi, w szybę. Wreszcie, poważnie zaniepokojona, zawiadomiła policję. Dzielnicowy wszedł do środka przez uchylony lufcik w kuchni. Waszewska leżała na ziemi w drgawkach, bez śladu życia.
- Pierwszy raz widziałam ją bez tego płaszcza ze skaju, peruki i chustki - mówi Maria Mateuszów. - Oczy miała otwarte. Była niemal naga. Żadnej włosiennicy.
- Żywej nawet do lasu przed Oławą nie dowieziemy - mówił sanitariusz, zanim włożyli ją do worka. Do worka, bo była potwornie brudna.
By zdarzył się cud, w szpitalu najpierw włożyli ją do wanny z ciepłą wodą.
- Pani z izby przyjęć opowiadała potem, że zanieczyszczenia odchodziły jak skóra z węża - opowiada sąsiadka. - Podobno nie myła się od powodzi, bo Matka Boska mówiła jej, że wtedy umarłaby.
Nie umarła
Po wypisaniu ze szpitala, Waszewska trafiła do Domu Pomocy Społecznej przy Lwowskiej. Nie wróciła już do swojego domku w Siedlcach, gdzie na wieszaku czekały ciemne płaszcze, peruki i chustki. Ale włosiennica już nie czekała.
- Nikt nie wiedział, że zdjęłam włosiennicę, nikomu nie powiedziałam - opowiadała mi Waszewska. Płaszcz nosiła nadal. I perukę, i duże buty. Za dusze w czyśćcu cierpiące.
- Poczułam się jak ryba bez wody - mówiła. - To było 17 listopada 2002. Zaczynałam się dusić, było mi niedobrze. Zdjęłam ją. Zawiozłam do Wrocławia, do takiego pana, że pali w piecu. W domu piecyk był za mały, a tego było z pięć kilo.
Nie wiedział, że pali włosiennicę, bo Waszewska jedną i drugą, tę nocną, zawinęła w papier. Pytał podejrzliwie, czy nie wybuchnie. Ale tylko iskry trzaskały, gdy płonęły resztki włosia.
- Było mi lżej - mówi Waszewska. - Jak kobiecie po porodzie. Zrzuciłam ten ciężar.
*
Janina Waszewska zmarła 6 kwietnia 2009. Miała 81 lat. Pochowano ją w rodzinnym grobie na starym oławskim cmentarzu. Na pogrzeb przyszedł tylko jeden z chrześniaków.
Napisz komentarz
Komentarze