Tuż przed wkroczeniem Niemców Sewerynę ostrzeżono, że NKWD zamierza ją aresztować. Zdążyła tylko złapać ze stołu bochenek chleba i uciekła na Cmentarz Łyczakowski, w jego najdalszy kąt, gdzie skryła się w grobowcu. Słyszała strzały, tupot butów, odgłosy walki. Przed świtem wszystko ucichło. Około 5 rano wyszła ze swej kryjówki i poszła w stronę bramy cmentarnej, przy której ku swemu zaskoczeniu napotkała młodego niemieckiego żołnierza w pełnym rynsztunku.
- Zamarłam - opowiada Seweryna. - Żołnierz, nie mniej zaskoczony, spytał mnie w końcu, skąd idę? Z cmentarza, odpowiedziałam po niemiecku. - Ale nie bój się, nie jestem duchem! Żołnierz roześmiał się. Powiedziałam, że ukrywałam się przed Rosjanami. Odprowadził mnie do domu i nawet dał tabliczkę czekolady. To był dla mnie wyzwoliciel! Tych, którzy nie uciekli, tak jak ja, Rosjanie zmasakrowali - byli wśród nich jeden z lekarzy i księgowy szpitala.
Niemcy zajęli szpital, a Seweryna nadal pracowała w przyszpitalnych ogrodach. Dostarczała m.in. kwiaty do kasyna oficerskiego. Z czasem, zaskarbiwszy sobie zaufanie Niemców, zaczęła przechowywać zbiegów, mogła przekazywać informacje - w ten sposób w 1943 r. trafiła do kwatermistrzostwa Okręgu Lwowskiego AK. - Ludzie przymykali oczy na to, co się u mnie dzieje - wspomina - bo byłam ogólnie lubiana i akceptowana.
Wiosną 1944 roku zaczął się odwrót armii niemieckiej i rosyjskie naloty. W czasie jednego z nich, w Wielkanoc, Seweryna nocowała u znajomych. - I wtedy zbombardowany został mój dom. Na łóżku leżała potężna belka ze stropu i dużo gruzu. Miałam żyć. Przeniosła się do szpitala, zamieszkała w archiwum. Szpitalem zarządzał Austriak nazwiskiem Resler, który - jak wspomina Seweryna - był solidnym i przyjaznym człowiekiem, nieraz ratował ludzi przed wywózką na roboty.
Kierownik kasyna z kolei miał sympatię do Polaków, może wynikającą z jakiegoś związku z Polską, szukał w Polsce rodziny. Gdy Niemcy zaczęli się cofać, zaproponował Sewerynie ucieczkę z nimi, obiecywał pracę w zawodzie w Niemczech. - Ale ja nie chciałam - opowiada Seweryna. - Kochałam Lwów, ale też uznałam to za ucieczkę z wrogiem.
Ogród na stepie
W lipcu 1944 weszli Rosjanie, wraz z nimi zjawił się osławiony Kiselow. - Jego sekretarką była dawna kochanka Bora-Komorowskiego z AK, co mnie załamało - wspomina Seweryna. - W mundurze armii Berlinga, w randze porucznika, przyjechała z Lublina. Kiselow nazywał ją Anhelik (Aniołek).
Po trzech dniach Seweryna została wezwana do Kiselowa i tam ją aresztowano. Zrewidowano jej mieszkanie, niczego nie znaleziono. Zaczęła zwodzić śledczych opowieścią o szpiegu, który nachodził jej dom, co ich dość skutecznie zmyliło: - Znałam tylko jego imię, Staszek, wiedziałam, że był cichociemnym i że był prawdopodobnie Żydem. W pewnym momencie kazali mi czekać w kuchence, której drzwi były otwarte. Wybiegłam na drugą stronę ulicy, gdzie mieszkała kuzynka Pietruska (matka aktora, Ryszarda Pietruskiego) – szybko przekazałam tylko, że jestem aresztowana, żeby zawiadomiła kogo trzeba, i wróciłam. Nie zorientowali się, może przymknęli oko? Do dziś tego nie wiem.
Seweryna trafiła do więzienia, tego samego, w którym oglądała wcześniej koszmarne sceny z masakry dokonanej przez Rosjan. To było dodatkowe obciążenie psychiczne. Dwa tygodnie trzymano ją o chlebie i wodzie: - Siedział ze mną szpieg, niejaka Kozłowska, która bez przerwy mnie wypytywała.
Napisz komentarz
Komentarze