Po dwóch tygodniach, na mocy amnestii, mnie wypuszczono. Już po kilku miesiącach, 10 stycznia 1945 nastąpiły we Lwowie masowe aresztowania, jedną z zatrzymanych była Seweryna: - Znajdują u mnie radio i maszynę do pisania. Zostałam aresztowana, a mieszkanie oplombowane. Zostało przy tym okradzione - zabrano srebra. Żona Kiselowa chodziła w moich bucikach, małżonkowie spali w mojej pościeli. Aresztowano wtedy kilka osób ze szpitala - dawnego dyrektora administracyjnego, księgowego i trzy urzędniczki: - Nawet dwie osoby chore na tyfus załadowali w lutym na wagony i powieźli na Donbas. W drodze dostaliśmy solone ryby i raz na dzień wodę, dwa razy dostaliśmy chleb. Zmarłych wyrzucano jak tobołki i pociąg jechał dalej. Mnie zrobili komendantką celi i wagonu. Kiedy jedna z więźniarek, aktorka, dostała histerii, musiałam ją zbić po twarzy, bo żołnierze, mocno podpici na postoju transportu, wywlekliby kobiety i dziewczęta z wagonu w wiadomych celach. Trzeba było siedzieć cicho, jakby wagon był pusty.
Transport dotarł do Krasnego Donu, do łagru. Tam więźniowie dostali „kipiatok” w beczce po śledziach. - Trzeba jednak było najpierw tylko pić - opowiada Seweryna. - Kto się najadł, ten umierał.
Rosjanie okradali transporty z prowiantem dla łagru - więźniowie ginęli z głodu. Po miesiącu kwarantanny dano im drelichy, kalosze i kazano pracować w kopalni. Urobek szedł z kamieniem, praca była ponad siły.
Sewerynie udało się przenieść z dołu na hałdę, mimo to nie dawała rady, była wykończona.
Któregoś dnia wezwano ją do komendanta, a tam pielęgniarką („miedsiestrą”) była Maria Kulczycka, żona Stanisława Kulczyckiego. - Ona poleciła mnie komendantowi na ogrodnika - opowiada Seweryna. - Dobrałam sobie dziesięć kobiet, w tym dwie dziewczynki w wieku 14 i 15 lat. Oszczędzałam chore, a reszta pracowała. Najpierw pracowałyśmy przy budowie tamy, ale cały cement ukradziono i kiedy puścili wodę, to wszystko runęło.
Nadeszła Wielkanoc - bolszewicy nie pracowali, a zesłańców miejscowi nawet poczęstowali jedzeniem i dali po święconym jajku. Seweryna zaczęła zakładać ogród. Zaorała hektar koniem i pługiem. Posiała jarzyny - wszystko rosło. - Czarnoziem sięgał tam jednego metra - wspomina. - Deszcz padał w lecie dwa razy, mimo to wszystko cudownie rosło, bo ziemia trzymała wilgoć. Kapustę musiałam sadzić co 80 cm, taka ogromna wyrastała.
Jej plantacje pokazano delegacji z Moskwy. Dostała też propozycję lepszego jedzenia, ale postawiła warunek - że będzie to również dla innych zesłańców, nie tylko dla niej. - Kilka razy dano nam jakiejś kaszy i dalej wszystko było, jak przedtem - mówi.
Klimat był tam cudowny. Step na wiosnę pachniał, pachniało powietrze. Zesłańcy pili mleko kóz, których stada pasły się na stepie. Krowy były traktowane jako zwierzęta pociągowe. Na połowę z kołchozem Seweryna uprawiała słoneczniki: - Moje, plewione, były ogromne, a kołchozowe malutkie! Miejscowi składali zboże na pryzmę, wierzchem porastało i tak je przechowywali, taka to była gospodarka. - Kiedy wysiałam pomidory, to siewki sadziło się wprost do ziemi, raz podlało i wszystko rosło. Głowy kapusty dochodziły do 10 kg!. Tak żyzna to ziemia! - wspomina.
Napisz komentarz
Komentarze