Przez Lwów do Oławy
Przyszedł listopad 1945 roku. Rosjanie chcieli Sewerynę koniecznie zatrzymać, nawet przeprowadzono śledztwo. Zarzucano jej przynależność do AK, czego się wyparła, bo nie miałaby szans. Oskarżano ją również o utrzymywanie dobrych kontaktów z oficerami niemieckimi: - Przyznałam się, że pracowałam w szpitalu, którym zarządzali Niemcy, i tyle. Musiałam z nimi rozmawiać! A że kwitł handel wymienny, to co innego. Wszyscy handlowali, żeby żyć.
Zarzucano jej, że nawoływała do powstania we Lwowie. - Wtedy im odpowiedziałam - a gdyby wam powiedzieli, że Charków jest turecki? I odczepili się. Zesłańcy coraz bardziej głodowali, okradano ich z prowiantu. Przy życiu trzymała ich świadomość końca wojny - i jarzyny z pola, zwłaszcza pożywne słoneczniki.
Zbliżał się czas zwolnienia z łagru. Sewerynę przerzucano z kołchozu do kołchozu, proponowano jej coraz lepsze stanowiska, ale ona nie chciała zostać. W końcu okazało się, że wszyscy z jej łagru już wyjechali, tylko ona, choć była na liście repatriantów, gdzieś się zapodziała. Zaczęto się o nią upominać i wreszcie po interwencji z Kijowa udało się jej wyjechać: - Wracałam do Lwowa. Pewien kolejarz poradził nam obserwować pociągi jadące do Polski po węgiel, bo one się nie zatrzymują i są pospieszne. Wskoczyliśmy do takiego pustego wagonu i dojechaliśmy do Lwowa. Mieszkanie zastałam splądrowane. Po podłodze walały się kawałki matrycy drukarskiej. Rosjanie nie wiedzieli po prostu, co to jest, to mnie pewnie uratowało przed gorszym losem.
Miejsce Seweryny w szpitalu było zajęte, Kiselow kazał jej być robotnicą. Była zima, zajęła się więc inwentaryzacją szpitala po opuszczeniu go przez oddziały Armii Radzieckiej. Na wiosnę znowu trafiła do ogrodu. - Gdy Kiselow nadchodził, robotnicy wtykali mi w rękę motykę, żeby się nie czepiał. Dla nich dalej byłam kierowniczką. Pracowali tam dwaj jeńcy niemieccy - klerycy. Seweryna pomogła im uciec.
Było coraz trudniej. Kiselow nienawidził Seweryny i prześladował ją na każdym kroku. Któregoś dnia Seweryna spotkała prof. Jerzego Kulczyckiego, którego ojciec przyjaźnił się kiedyś z jej ojcem. Profesor miał wspaniałą, opracowaną kolekcję tkanin wschodnich, dywanów m. in. spod Wiednia, schowaną pod terasą domu, którego budowę rozpoczęto jeszcze przed wojną.
Prof. Kulczycki był ożeniony z Ukrainką. - Aby ratować go przed Niemcami, żona zapisała go jako Ukraińca i dlatego nie mógł „repatriować” do Polski. Był już wtedy rozwiedziony. Zdecydowałam się więc na fikcyjne małżeństwo „na papierze”, aby profesor mógł wyjechać do Polski - opowiada Seweryna. Pożegnała szpital, rozdała meble, m.in. Rosjaninowi, z którym robiła inwentaryzację szpitala. Ślub był w maju 1946 roku, do sierpnia przygotowywali transport zbiorów (pakowali je jako pościel, sprzęt sportowy itp.). W sierpniu przewieźli wszystko do Krakowa, a prof. Kulczycki otrzymał posadę na Uniwersytecie Warszawskim.
Napisz komentarz
Komentarze