"Gospodarz podolski, straciwszy żonę i dzieci przez dżumę, uciekł w lasy z opustoszałej chaty i tam szukał ocalenia. Błądził dzień cały wygłodniały i spragniony. Nad wieczorem zrobił z gałęzi budę, rozpalił ognisko i strudzony smacznie zasnął. Już było po północy, gdy go jakaś szczególna wrzawa rozbudza. Słyszy jakieś pieśni z dala, a przy śpiewie odgłos piszczałek i bębenków. Słucha podziwieniem zdjęty, że gdy wkoło śmierć grasuje, tu się cieszą tak radośnie. Wrzawa ta głucha staje się wyraźniejszą, bo coraz zbliża się więcej. Wystraszony ujrzał szeroką drogą ciągnący się homen. Był to orszak mar dziwacznych, co otaczał wóz wokoło; wóz był czarny i wysoki, a na nim siedziała niewiasta-dżuma. Za każdym krokiem zwiększała się coraz straszliwa drużyna, bo po drodze wszystko niemal przerzucało się w widma. Słabo tlało jego ognisko; głownia spora dymiła nieco. Zaledwie zbliżył się homen, głownia stanęła na nogi, wyciągnęła dwa ramiona, zajaśniała dwoma błyszczącymi oczyma, potoczyła się do homenu i tu razem śpiewać i tańcować zaczęła. Osłupiał wieśniak na ten widok. W niemym przestrachu porywa siekierę i najbliższą chce uderzyć marę; ale siekiera z rąk mu ulata, przerzuca się w wyniosłą niewiastę, [co] z kruczym warkoczem, śpiewając, powiała mu przed oczyma.
Homen szedł dalej, a Podolak widział, jak drzewa, krzaki, suche gałęzie, zarówno jak sowy i puchacze, wysokich niewiast przybierając postać, zwiększały ten orszak, straszny zwiastun niechybnej śmierci dla ludu. Upadł bez siły, a gdy rano ciepły promień słońca go obudził, sprzęty, jakie uniósł z opustoszałej chaty, były potłuczone i połamane, odzienie podarte, a pokarm, co go sobie przygotował z dzikich leśnych jagód i leśnych grzybów zepsuty. Poznał, że nie kto inny, jak tylko homen tyle mu psot wyrządził, a dziękując Bogu, że choć z życiem ocalał, poszedł dalej szukać swobodniejszego przytułku".
* * *
Mór na dzieci inaczej sobie lud nasz przedstawia. Jest to mała dziewczynka w białej szacie, twarzy śniadej, oczu wyłupiastych, uroczych. Na czarnych włosach nosi wianek z czerwonego maku polnego, a warkocz obwija krwawą chustką. W ręku trzyma pręt czarny. Gdzie stąpi, trawę wypala, gdzie się zbliży, uderza na człowieka chłód grobowy i dreszcz śmiertelny.
Przesiaduje na cmentarzach, rozbija trumny i przerzuca kości zmarłych, nie dając im spoczynku. Nie przemówi do nikogo słowa, tylko idąc mruczy z cicha nie dosłyszane dotąd pieśni czy słowa. Starszych ludzi omija, lecz wyszukuje dziatki drobne, wybiera z nich ofiary, a za dotknięciem pręta każde zaraz kona. Widmo to nazywa się dziewczynka cicha.
Inne jest jeszcze widmo, które nie zabija dziatek, ale je z sobą porywa i unosi w niebiosa. Pływa zawsze na mglistym obłoku i wyszukuje grono dziatwy bawiące się same, bez dozoru starszych. Wtedy zatrzymuje się, schodzi w ich kółko i wabi uśmiechem, miłością, łakociami. Dziatki lgną do tego widma, bo ma postać dziewicy, a tuli je do łona, jakby czuła matka. Zbiera więc całą ich gromadkę, sadza na obłoku rzędem i unosi z ziemi. Dziewica ta zwie się kanią, a pojawia się wtedy najczęściej, gdy mór wyludnia wsie i miasta. Dziewczyna wybija dziatwę czarnym prętem, a kania pozostałe przy życiu porywa w swój mglisty obłok.
Napisz komentarz
Komentarze