Kiedy i gdzie? Niedziela 28 lutego 2021, godz. 17.00, sala kameralna MGCK.
Książka opisuje losy dwojga ludzi uwikłanych w wojnę. „Renn. Breslau miasto złota i miłości” jest powieścią, chociaż można odnieść wrażenie, że to fabularyzowany dokument. Perypetie Hauptmanna Edwina Renna są pretekstem do podróży po Breslau i innych miejscowościach, których już nie ma. Wraz z Rennem przenosimy się do czasów, kiedy Wrocław nazywał się Breslau, Trzebnica – Trebnitz, Żmigród – Trachenberg, Oława – Ohlau, a Oleśnica Oels. Nie było wtedy Jelcza-Laskowic, ale był Jeltsch i zakłady Kruppa. Dzięki młodemu Hauptmannowi będziemy mieli okazję „zobaczyć”, jak wyglądała sytuacja w Breslau, który w czasie II wojny światowej był jednym z niewielu miast III Rzeszy przez ponad 80 dni broniącym się przed Armią Czerwoną. Konsekwencje tej zaciekłej walki były tragiczne dla miasta i jego mieszkańców. Ale zanim miasto zostanie zmienione w kompletną ruinę, a ludzie – również główni bohaterowie tej powieści – przeżyją prawdziwą gehennę, „przespacerujemy się” po Breslau i jego okolicach. W tym w dawnym Jelcz-Laskowicach i Oławie.
Ważną rolę dla obrony Festung Breslau odgrywał również Jelcz i zakłady Kruppa. Za czasów Hauptmanna Edwina Renna to właśnie za zakładach Kruppa produkowano najnowocześniejsze w Rzeszy haubice. To tutaj znajdował się największy schowek depozytowy na Dolnym Śląsku.
Wstęp na wydarzenie jest wolny, przed przyjściem prosimy pobrać bezpłatne wejściówki dostępne na stronie www.mgck-jl.pl/bilety
*
Fragment rozmowy Jerzego Kamińskiego z Krzysztofem Tokarzem, autorem powieści "Renn. Breslau - miasto złota i miłości" (2017 r.):
- I kolejna powieść z nazwą "Breslau" w tytule. Pozazdrościł pan Krajewskiemu sławy i pieniędzy?
- Po pierwsze - moja książka nie jest kryminałem. Oczywiście, pan Marek Krajewski jest najbardziej znanym wrocławskim pisarzem, ale moją motywacją nie był ani on, ani jego twórczość, tylko mój własny pomysł. Z napisaniem tej książki nosiłem się bardzo długo, a że Breslau, że wojna, że Niemcy... To mnie zawsze interesowało. Książka była na początku planowana jako czysto dokumentalna praca o obronie Festung Breslau. Najbardziej interesował mnie okres 1944 - 45, bo to wtedy naprawdę decydowały się losy Wrocławia, ale podczas prac przy zbieraniu materiałów pomysł zaczął ewoluować w stronę beletrystyki.
- Bo spotkał pan swojego bohatera Edwina Renna?
- Tak. I wtedy się wszystko zmieniło. On pozwolił mi wyjść z tych czystych faktów w kierunku żywego człowieka.
- Czy pański Renn miał swojego odpowiednika w rzeczywistości?
- Dotknął pan tu bardzo ciekawego tematu. W specjalnych strukturach Wehrmachtu ktoś taki jak Renn mógł istnieć, ale to jest trochę jak z filmowym Jamesem Bondem. To postać fikcyjna, ale złożona z wielu postaci, które mogły faktycznie istnieć. A dlaczego z wielu? Taki oficer, który brał udział w ukrywaniu skarbów III Rzeszy, dożywał mniej więcej do trzech transportów, po czym jego rola się kończyła, nierzadko fizycznie. Niemcy rozpoczęli chowanie cennych rzeczy w okolicy Breslau mniej więcej od 1940 roku. Tym zajmowały się różne struktury, poprzez gremia kierownicze, związane z konserwatorem zabytków, po SS czy Wehrmacht, gdzie właśnie ktoś taki jak Renn mógł działać.
- W jakim stopniu oni chowali dla III Rzeszy, a w jakim po prostu chcieli, jak to na wojnie, ukraść dla siebie?
- Takie coś było oczywiście zagrożone karą śmierci, ale to często zależało od tego, kto ukradł. Zwykły żołnierz był rozstrzeliwany, a generał... To już różnie. Opisuję w swojej powieści taką prywatną akcję, co jest oparte na faktach, kiedy to ciężarówki ze srebrem jadą do Jelcza, ale po drodze giną, gdzieś w okolicach Strzegomia.
- Skąd jechały?
- Dobre pytanie, ale na razie bez dobrej odpowiedzi. Proszę pamiętać, że to były ściśle tajne akcje, owiane tajemnicą. Zwykle chodzi o zestaw kilku ciężarówek z silną ochroną.
- Myślałem, że raczej wywozili pociągiem.
- No tak, do powszechnej świadomości przebiły się głównie dwa pojęcia: złoto Wrocławia i złoty pociąg. Ale tu jest problem, bo Niemcy głównych skarbów nie wozili pociągami. Owszem, to mogło się zdarzyć, bo faktycznie gdzieś tam w Niemczech i Austrii takie pociągi znaleziono, natomiast większość transportów była czyniona transportem kołowym. Pociągiem np. wywożona akta Abwehry, co jest udokumentowane. Chodzi o co najmniej dwa potężne składy, wypełnione nie tylko złotem, ale dokumentami, m.in. agentury niemieckiej, działającej częściowo w Wielkiej Brytanii, Francji, Polsce czy w Indochinach. Po tym, jak już było wiadomo, że wojska alianckie miały tu lądować, dowództwo niemieckie zdecydowało się na przetransportowanie tych archiwów. Po wojnie mogłyby być nader cennym dobytkiem, bo wielu francuskich, polskich czy sowieckich polityków miało tam swoje dossier. Dla wielu takie dokumenty były cenniejsze niż złoto. Zresztą do dzisiaj nie zostały odnalezione. Wiadomo tylko, że dwa pełne składy odjechały z obecnego Dworca Świebodzkiego, ale gdzie dojechały, nie wiemy. A wracając do złota Wrocławia, to badałem tę sprawę i najbardziej mnie zdziwiło to, że polska Służba Bezpieczeństwa i Urząd Bezpieczeństwa oparły się na zeznaniach jednego człowieka. Tylko jednego, słynnego Herberta Klose. To było niebezpieczne, aby opierać się tylko na jednym źródle osobowym. Polacy nie potrafili dotrzeć do innych, a takowi na pewno w Niemczech gdzieś byli. I to dziwi, że tamto państwo tak łatwo odpuściło, zadowalając się zeznaniami jednego człowieka...
Krzysztof Tokarz pisał też w "Gazecie Powiatowej" o skarbach III Rzeszy.
Tu więcej informacji na ten temat:
Napisz komentarz
Komentarze