- Nie można było na to patrzeć, aż gardło z żalu ściskało i wciąż ściska, gdy się o tym pomyśli - mówią pszczelarze z Bystrzycy. - Wszędzie leżały martwe pszczoły. Te, które jeszcze żyły, kręciły się w kółko jak oszalałe. To był straszny widok. Co gorsze, były to najsilniejsze rodziny, takie które zwykle sprawiają pszczelarzom największą radość, a na ich widok poprawiał się humor. Nie tym razem.
Początkowo nie wiedzieli, że inne pasieki też ucierpiały. Po kilku dniach okazało się, że straty liczy praktycznie każdy, kto miał ule w bystrzyckich lasach, zarówno od strony Bystrzycy jak i Janikowa czy Leśnej Wody. W okolicy. - Ja straciłem 9 uli - mówi Bogdan Kordel. - Aśka 7, Tadeusz 3, Janek 20, Zbyszek 5, a znajomemu z Jelcza-Laskowic z 20 uli zostały tylko 3. Słyszałem też o innych.
- My jesteśmy z Bystrzycy, ale w tym lesie pasieki mają pszczelarze z całego regionu - mówi Joanna Staniszewska, która para się pszczelarstwem zaledwie trzy lata, ale to wystarczyło, by stało się jej pasją. - To niezwykły las. Kwitnie od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Jest tu bardzo dużo drzew liściastych, w tym lip, z których powstaje najlepszy, najbardziej pożądany miód. Trudno się zatem dziwić, że pszczelarze z okolic ustawiają tu swoje pasieki.
Co więcej, las otaczają rozległe pola uprawne. Jak się okazuje, ma to swoje plusy, ale i minusy, bo nie wszyscy rolnicy przestrzegają zasad stosowania środków ochrony roślin albo stosują takie, które nie mają wymaganych atestów.
To był straszny widok
- 25 sierpnia poszliśmy z Aśką do pasieki, a tam... pomór - mówi pan Bogdan. - Pszczoły leżały wszędzie. Na ziemi, na ulach, a nawet w ulach, bo padły całe rodziny. Nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się nic takiego, a jestem pszczelarzem od ponad 20 lat. Owszem zdarzało się, że pszczoły umierały albo ginęły podczas wzajemnych grabieży ale nigdy nie widziałem, aby w ciągu jednego dnia padło ich tak dużo, tak nagle i to te najsilniejsze.
- Wtedy nie wiedzieliśmy, co się stało, czy to wynik jakiejś zarazy czy zostały otrute - dodaje pani Joanna. - W takich sytuacji człowiek wpada w panikę, a przynajmniej ja. Szybko zaczęliśmy zbierać martwe owady i ratować te, które były jeszcze żywe. Staraliśmy się jak najszybciej oddzielić martwe od żywych, by ochronić je przed ewentualną zarazą.
Stracili nie tylko pszczoły. Gdy dochodzi do takiej sytuacji, trzeba - jak mówią - wyrzucić i zutylizować prawie wszystko: ramki, wosk, miód, który jest w ulu. Trzeba też dokładnie go odkazić. Czyli mnóstwo pracy i ogromne straty rzeczowe oraz finansowe. Jak duże? Zdaniem pszczelarzy trudno to dokładnie oszacować, bo trzeba by pytać każdego z osobna. Poza tym oni są pszczelarzami z pasji, więc nie liczą dokładnie kosztów i włożonej pracy.
- Zajmujemy się tym, bo to lubimy i mamy na to czas, gdyby było inaczej i chodziło tylko o zarabianie pieniędzy, to pewnie nikt z nas by tego nie robił - wtrąca pani Joanna. By przynajmniej trochę zobrazować temat strat, tłumaczą. Aby pszczelarz mógł pozyskiwać miód rój musi być "dorosły", czyli liczyć około 60 tys. pszczół plus matka.
- Ja straciłam siedem rodzin - mówi pani Joanna. - Należę do związku pszczelarzy i opłacam składni, więc w ramach poniesionych strat otrzymam od nich jedną rodzinę wielkości 1,5 kg, czyli około 15 tys. pszczół wraz z matką. Koszt takiej rodziny to ok. 350 zł. Jeżeli chciałabym odbudować pasiekę do poprzednich rozmiarów, pozostałe rodziny muszę sobie kupić sama. Rój wielkości 1,5 kg nie przynosi jednak żadnych dochodów, a jedynie ogrom pracy. Dla pszczelarza to jak niemowlak dla matki. Trzeba go pilnować, często doglądać, dokarmiać i zapewnić jak najlepsze warunki rozwoju, by mógł się rozmnożyć do oczekiwanych rozmiarów. Trudno dokładnie powiedzieć, jak długo to potrwa. Pewne jest, że w tym sezonie taka rodzina nie zapewni pszczelarzowi miodu, a jedynie ogrom pracy.
- Aby się wyżywić, rój zjada rocznie ok. 90 kg miodu plus pyłek - wtrąca pan Zbigniew, który od 47 lat jest pszczelarzem. - Dopiero gdy wyprodukuje więcej, pszczelarz może go od nich pozyskać. W sumie tylko 1/5 z tego, co naprodukuje dorosły rój, trafia do pszczelarza.
Winnego nie ma, ale powód jest
Pszczelarze nie złapali nikogo za rękę i nie wiedzą, kto i czym dokładnie otruł ich pszczoły. Co do tego, że zostały otrute, nie mają jednak wątpliwości. Potwierdzają to badania przeprowadzone przez Państwowy Instytut Badawczy w Puławach, gdzie wysłano padłe pszczoły.
- Takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko, więc nie wiedzieliśmy, jak wygląda procedura, do kogo powinniśmy się z tym zgłosić i co zrobić - opowiada pan Bogdan. - To była niedziela, baliśmy się o pozostałe pszczoły, więc szybko pozbieraliśmy martwe. Zależało nam jednak, by dowiedzieć się, co się stało, więc część martwych owadów spakowaliśmy do pojemnika. Jeden z pszczelarzy powiedział nam, że można je oddać do badania i sprawdzić, co je zabiło, a jeżeli zostały otrute, to może otrzymamy jakieś odszkodowanie. Nie wiedzieliśmy, do kogo się z tym zgłosić, więc chodziłem po kolejnych instytucjach. Byłem w sanepidzie, u weterynarza, w instytucie ochrony roślin. Wszędzie mnie odsyłano. W końcu poszedłem do gminy. Okazało się że tam powinniśmy zacząć i co ważniejsze - niepotrzebnie posprzątaliśmy martwe pszczoły.
Wicewójt Helena Masło mówi, że do takich zdarzeń dochodzi bardzo rzadko, więc nic dziwnego, że sami pszczelarze nie widzą, jak się zachować, jakie są procedury i mają różne opinie na ten temat. Czym innym jest bowiem, gdy chorują pszczoły w jednej pasiece, a co innego innego, gdy dochodzi do nagłego zdarzenia i to w kilku pasiekach jednocześnie. W takim przypadku są na to określone procedury i zgodnie z nimi pszczelarze powinni zgłosić do samorządu, a ten powołać specjalna komisję szacującą szkody. Ponieważ pszczelarze posprzątali martwe pszczoły, zanim zgłosili się do gminy, na powołanie komisji było już za późno, ale pomogliśmy im w miarę możliwości.
Ostateczne próbki martwych pszczół wysłano do Państwowego Instytut Badawczy w Puławach. Z przeprowadzonych tam badań wynika, że powodem śmierci były środki chemiczne silnie trujące dla owadów używane w rolnictwie do ochrony roślin uprawnych przed szkodnikami. A przynajmniej takie substancje wykryto w badanym materiale.
Zdaniem wicewójt ta wiedza zmotywowała pszczelarzy do nagłośnienia sprawy, żeby zwiększać świadomość społeczną. - Mam nadzieję, że to się w przyszłości nie zdarzy, a gdyby tak było, to wiemy jak ważna jest natychmiastowa reakcja, żeby wskazać winnych i móc wyciągnąć konsekwencje - dodaje.
Pszczelarze, jak twierdzą domyślali się, że powodem mogły być opryski zastosowane przez jakiegoś rolnika na okolicznych polach. Nie złapali nikogo na gorącym uczynku, ale słyszeli o takich przypadkach. Zdarzało się też, że byli świadkami, jak rolnicy w ciągu dnia, gdy "pszczoły lecą na pożytek", pryskali pola, chociaż - jak zapewniają - nie wolno im tego robić. Czasem takie spotkania kończyło się pyskówką, ostrą wymianą zdań albo głupimi usprawiedliwieniami, że ten oprysk nie jest szkodliwy. Takie sytuacje zdarzają się jednak coraz rzadziej. Większość, zwłaszcza dużych zawodowych rolników, ma świadomość, że ze względu na owady, a głównie pszczoły, opryski można stosować dopiero późnym wieczorem albo nocą i z reguły się do tego stosują. Wiedzą też, że mogą używać tylko oprysków atestowanych, które mają określony czas działania. Po jego upływie owad nawet jak usiądzie na spryskaną roślinę, to nic mu nie będzie. Większość rolników ma również świadomość, że jeżeli nie będą stosować się do tych zasad, mogą dostać bardzo wysoki mandat karny, czasem to nawet kilkaset złotych.
- Ale jak widać wciąż zdarzają się tacy, którzy albo tego nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć - dodają pszczelarze. - Nie chodzi o to, żebyśmy obrzucali się błotem, darli koty czy nasyłali na siebie policję albo wszczynali procedury i ciągali po sądach. Pszczoły to nasz wspólny interes i wszyscy dobrze o tym wiemy. Zależy nam na nagłośnieniu tej sprawy, by wyczulić rolników na to, co i kiedy robią. Rozumiemy, że muszą stosować opryski, ale oczekujemy też zrozumienia tematu z ich strony. Tamten rok był trudny dla wszystkich, dla pszczół też, więc szukały jedzenia tak daleko jak się da. Gdy pszczoła jest głodna, poleci nawet 6 kilometrów, więc apelujemy do wszystkich rolników, nie tylko tych, którzy mają pola przy pasiekach, by pamiętali o pszczołach i pszczelarzach.
Jak to jest z tymi przepisami?
Agnieszka Fiołka, kierownik Działu Ochrony Roślin i Nawozów Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Roślin i Nasiennictwa we Wrocławiu twierdzi, że nie ma żadnych przepisów prawa mówiących o tym, w jakich godzinach rolnicy mogą wykonywać zabiegi środkami ochrony roślin, czyli tzw. opryski na polach. Muszą natomiast przestrzegać zapisów zawartych w etykietach dołączonych do środków ochrony roślin ( gdzie zwykle jest zapisane to, w jakich godzinach oprysk można stosować - od red.). Co do zasady opryski powinny być wykonywane poza okresem aktywności pszczół na polu. Ponadto, dobra współpraca między rolnikami a pszczelarzami w znacznym stopniu ogranicza ryzyko stwarzania zagrożeń dla pszczół. Taka współpraca jest bowiem korzystna dla obu stron i rozumieją to zarówno rolnicy jak i pszczelarze. W ramach dobrej współpracy pszczelarz powinien informować rolnika o obecności uli w sąsiedztwie plantacji, natomiast rolnik powinien informować pszczelarza, m.in. o terminie przeprowadzanych oprysków.
Kierownik dodaje, że rolnik, który nie stosuje się do zasad stosowania środków ochrony roślin wskazanych w etykiecie, może zostać ukarany grzywną w formie mandatu karnego w wysokości do 500 zł.
Jeżeli dochodzi do upadku pszczół z niewiadomego powodu, wówczas pszczelarz powinien powiadomić o tym właściwy urząd gminy, a ten powołać specjalną komisję. W skład takiej komisji wchodzą, m.in.: przedstawiciel pszczelarzy, pracownik gminy, lekarz weterynarii oraz pracownik inspektoratu ochrony roślin i nasiennictwa. Osoby te mają za zadanie ustalić przyczynę upadku pszczół. Pracownik inspekcji weterynaryjnej może pobrać próbki pszczół do badania, natomiast pracownik inspektoratu ochrony roślin i nasiennictwa w uzasadnionych przypadkach może pobrać próbki roślin, na których były wykonywane opryski. Próbki wysyłane są do specjalistycznych laboratoriów do badania pozostałości środków ochrony roślin. Badania te pozwalają potwierdzić lub wykluczyć zatrucie środkami ochrony roślin. W przypadku ustalenia sprawcy zatrucia pszczół środkami ochrony roślin pszczelarz może porozumieć się z rolnikiem w kwestii odszkodowania lub dochodzić swoich praw na drodze cywilno-prawnej.
Agnieszka Fiołka twierdzi, że do zatrucia pszczół środkami ochrony roślin nie dochodzi zbyt często, z uwagi na to iż rolnicy i pszczelarze w większości ze sobą współpracują. W ubiegłym roku do WIORiN we Wrocławiu wpłynęły dwa zgłoszenia dotyczące podejrzenia zatrucia pszczół środkami ochrony roślin, jednakże z uwagi na brak badania pszczół nie potwierdzono, czy przyczyną upadku były środki ochrony roślin.
(26).jpg)
Pszczelarze pasjonaci z Bystrzycy apelują do rolników, by nie stosowali środków ochrony roślin w czasie, gdy na polach są pszczoły. W ubiegłym roku z tego powodu stracili najsilniejsze roje
Napisz komentarz
Komentarze