Pierwszy i ostatni skok
Oława
Chłopak ma 15 lat, cudem uniknął kalectwa. 24 maja przeżył prawdziwy horror. Uderzył głową w twarde dno rzeki. - Skoczyłem i poczułem silne pulsowanie oraz mrowienie na szyi, po chwili miałem problemy z poruszaniem, z wielkim trudem udało mi się wydostać na brzeg - opowiada Tomek. - Położyłem się na trawie i najdrobniejszy ruch sprawiał potworny ból. Nie mogłem wstać.
Koledzy, którzy kąpali się z nim, wezwali karetkę. To był pierwszy skok Tomka z takiej wysokości. Co roku pływał w Oławce, w tym samym miejscu, ale zawsze wskakiwał do rzeki z bocznych betonowych elementów. Tym razem chciał spróbować czegoś nowego, chciał być bardziej odważny. Kiedy wchodził na most, nie przyszło mu na myśl, że skok do płytkiej wody może skończyć się tragedią.
Renata Piotrowska, mama chłopaka, nigdy nie zapomni tego dnia. Kiedy dowiedziała się o wypadku, była w pracy. - Tej chwili nie da się opisać, to było straszne - wspomina. - Przybiegł do mnie kolega syna i powiedział, że stało mu się coś poważnego. Byłam w szoku, córka pobiegła nad rzekę. Po chwili do Rynku przyjechała karetka, tutaj wsiadłam i pojechaliśmy do szpitala we Wrocławiu.
Szczęście w nieszczęściu
Kiedy Renata znalazła się w ambulansie, prosiła syna, żeby próbował ruszać rękami i nogami. W tej chwili to było najważniejsze. Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że Tomek daje radę. Chłopak musiał jednak wciąż leżeć bez ruchu, żeby nie pogorszyć swojego stanu. W szpitalu zrobiono mu rezonans magnetyczny kręgosłupa. Na diagnozę czekał kilka godzin. - To było najgorsze, bo musiałem leżeć na twardej powierzchni przez kilka godzin - mówi.
Wynik pozwolił odetchnąć. Już było wiadomo, że chłopak wkrótce wstanie o własnych siłach i nie grozi mu wózek inwalidzki. - To szczęście w nieszczęściu - mówi Renata. - Okazało się, że to uraz kręgosłupa szyjnego i głowy, ale nie było żadnych pęknięć ani uszkodzenia rdzenia kręgowego.
15-latek wrócił do domu po trzech dniach. Na szyi ma gorset, musi nosić go jeszcze dwa tygodnie i jak najwięcej leżeć. Jak szybko wróci do dawnej formy? Jeszcze nie wiadomo, to się okaże za kilkanaście dni. Od wypadku minął ponad tydzień, ale Tomek wciąż nie może wykonywać gwałtownych ruchów, bo czuje ból. Kiedy spotyka kolegów, nie rozmawia o pływaniu ani o pechowym skoku. - Oni pytają tylko, jak się czuję - mówi.
Rozsądek górą?
Po tym wypadku obiecał sobie, że już nigdy nie skoczy do wody z takiej wysokości. - Pewnie kiedyś będę pływał, może nawet w tym miejscu, ale na pewno nie skoczę na główkę - stwierdza. - Wszystkim radzę, żeby kilka razy zastanowili się, zanim zdecydują się na taki krok. Ja tego więcej nie zrobię.
Czy tego lata znów powiększą się statystyki wypadków na dzikich kąpieliskach? Wszystko zależy od rozsądku wielbicieli wodnych szaleństw. - Nigdy nie można być pewnym skoku w miejscu, które nie jest do tego przeznaczone - tłumaczy nadkomisarz Alicja Jędo z KPP w Oławie. - Rzeka to nie basen, który ma stałą głębokość. Woda, nawet ta pozornie najspokojniejsza, jest niebezpiecznym żywiołem.
W ubiegłym roku przekonał się o tym Piotr z Oleśnicy, który skoczył na główkę w Brzezinkach. Na piaskowni był zakaz kąpieli, ale w lipcowe weekendy zjeżdżały się tam tłumy. Mężczyzna złamał kręgosłup w dwóch miejscach i uszkodził rdzeń. Przeszedł skomplikowaną operację. W miejscu, gdzie doszło do tragedii, skakał wcześniej kilkadziesiąt razy.
Historia Tomka ma być przestrogą dla młodych ludzi. Apelem o to, żeby rozsądek brał górę nad chęcią zaimponowania kolegom. Czy podziała? W dniu wypadku chłopak zostawił nad Oławką rower. Wróciła po niego siostra Tomka. Zdziwiła się, kiedy przyszła nad rzekę: - Mamo! Oni dalej tam skaczą...
Tekst i fot.: Agnieszka Herba
Napisz komentarz
Komentarze