Oława
O zaletach gorszych dzielnic
Poeta z Nowej Rudy zaprezentował oławskiej publiczności, zaproszonej na spotkanie przez Mateusza Kotwicę, barwną galerię postaci. Fagocista z prowincjonalnej orkiestry, rozpamiętujący rozkoszną tajemnicę kobiecego ciała. Siostra Leokadia - zgorzkniała katechetka, zmuszona do wysłuchiwania szkolnej prelekcji na temat modnej powieści gejowskiej. Albo młody i prężny nauczyciel wuefu, któremu marzy się przewietrzenie skostniałych stosunków w szkole (ach, ci ambitni wuefiści, znamy ich aż za dobrze...). Po spotkaniu młodzi autorzy z Oławy mieli okazję przedstawić swoje poetyckie próby Maliszewskiemu, a my rozmawialiśmy z mistrzem o niewątpliwym uroku gorszych dzielnic.
- W swojej najnowszej powieści opisuje pan rodzinną Nową Rudę. Czy tytułowy Sajgon to popularna nazwa dzielnicy, czy lokalu?
- To fikcyjna nazwa. W książce oznacza ona nazwę dzielnicy, gorszej części miasta. Uczniowie z Sajgonu śmierdzą, są brudni, zazwyczaj mają problemy z przechodzeniem do następnej klasy. Pojawia się również wątek, że sama forma tej książki jest sajgonem. Ktoś mówi: „Ale masz bałagan w tej książce, tu wszyscy gadają, istny sajgon...”.
- We fragmencie, który pan przeczytał, była mowa o ubogich dzieciach, matkach, które się prostytuują, o wyjazdach zarobkowych na Zachód do najgorszej pracy. Czy uważa pan, że transformację w Polsce przeprowadzono w bezlitosny sposób dla prowincji? Skazano ją na wegetację, zacofanie, status „Polski B”?
- Na przykładzie mojego miasteczka obserwowałem całkowite załamanie się dotychczasowego świata. Wszystko, co było jego podstawą, upadło - kopalnia, fabryka włókiennicza, inne zakłady. Z tym, że powoli życie zaczęło się odradzać. Kto miał wyjechać, wyjechał. Górnicy dostali odprawy, założyli firmy... Poza tym upadek przemysłu spowodował, że miasteczko zaczęło się przestawiać w kierunku turystyki i rekreacji. Górnicze, proletariackie miasto, odeszło do lamusa.
- Mimo tych problemów Karol Maliszewski nie wyjechał z Nowej Rudy. Czy prowincję kocha pan bardziej od dużych miast, w których przecież też funkcjonuje pan jako literat?
- Nie mogę się odnaleźć w wielkim mieście. Ten rytm, zabieganie, gwałtowność życia w ogóle mi nie odpowiada. Wolę senny rytm prowincji, małego miasteczka, gdzie ludzie się znają, można na sobie polegać, wszystko jest czytelne...
- Czy szczególna miłość Karola Maliszewskiego kieruje się do sajgonu, biedniejszej dzielnicy?
- Mimo wszystko tak... Sam urodziłem się w takiej dzielnicy i powoli, powoli wspinałem się, żeby coś w życiu osiągnąć. Mój bohater, nauczyciel ze szkoły podstawowej, lubi te zaniedbane dzieci, próbuje im pomóc. One oczywiście bywają uciążliwe, sprawiają problemy wychowawcze, ale z drugiej strony, czy to nie radość, jak się coś dla nich zrobi? Dla wymuskanych, czystych i dobrze ubranych w zasadzie nie trzeba wiele robić. One już z domu przychodzą w pełni ukształtowane i będą tymi wiecznymi prymusami. Nauczyciel ma radość, kiedy podniesie dziecko skazane na upadek, na pełnienie najgorszych ról społecznych.
- Czy gorsze dzielnice przyciągają pana jako twórcę, bo kryją w sobie o wiele większy potencjał, niż uładzony i grzeczny świat?
- Twórca powinien widzieć napięcie, jakie rozgrywa się między bogactwem a biedą, „światem A” a „światem B”. Powinien stać jedną nogą tu, jedną tam - to jest dynamiczne i twórcze. Najgorzej, gdy ktoś zamyka się wyłącznie albo w świecie sukcesu, albo wykluczenia. I pisze z jednego punktu widzenia. Twórca powinien mieć oczy szeroko otwarte.
Karol Maliszewski Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Absolwent filozofii, doktor nauk humanistycznych. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Laureat prestiżowych nagród poetyckich. Nominowany do nagrody „Nike”. Jest wykładowcą literatury polskiej w Kolegium Karkonoskim w Jeleniej Górze, prowadzi warsztaty poetyckie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ponad 20 lat pracuje jako polonista w Szkole Podstawowej nr 3 w Nowej Rudzie i jak mówi, nie wyobraża sobie rozstania z uczniami z podstawówki...
Xawery Piśniak
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze