Reklama
94 Oktany w podróży życia. Relacja, zdjęcia
Stowarzyszenie 94 Oktany działa w Jelczu-Laskowicach. To klub zrzeszający miłośników zabytkowych pojazdów. Angażują się również w działalność społeczną i pomagają! Trwa ich wyprawa do Turcji, wyruszyli 10 września (pisaliśmy o tym TUTAJ i TUTAJ Dziś kolejna relacja z tej wyprawy…
Turcja.
Wjeżdżamy na granicę turecką i po odwiedzeniu czterech okienek udaje nam się ruszyć w dalszą drogę. Dwukrotnie zatrzymujemy się aby kupić winietę i zamiast porady jak kupić, dostajemy poradę jak dojechać za darmo. Do Istambułu docieramy późnym wieczorem a pokonanie 20 milionowego miasta zajmuje 2 godziny. Wreszcie trafiamy do naszego hotelu. Hotel Dilek położony jest w "szemranej" dzielnicy i trochę obawiamy się o nasz samochód, jak się później okazuje zupełnie niepotrzebnie. Tu już czeka na nas załoga "Żukietty" z Oldtimer Chojnów. Decydujemy się na wyprawę do miasta na jedzenie. W ulicznym barze zamawiamy lokalne jedzenie a w oczekiwaniu próbujemy papryki tak ostrej, że łzy napływają same do oczu. Smakujemy przystawki w formie małż co jak się okazuje nie jest najlepszym pomysłem....
Rano ruszamy na zwiedzanie miasta. Chyba tradycyjne jak większość przyjezdnych ruszamy na Grand Bazar. To świątynia kiczu i podróbek wszystkich marek świata. Bez problemu można tu nabyć buty, koszulki spodnie i perfumy. Oczywiście są też dywany, chusty i okropnie słodkie tureckie słodycze.
Przenosimy się do herbaciarni na sziszę a później ruszamy do obowiązkowych atrakcji turystycznych. Wieczorem docieramy nad zatoką Bosfor. Za równowartość 7 zł płyniemy do Azji i z powrotem.
W nocy lądujemy w hotelu a w zasadzie na jego dachu z którego rozpościera się wspaniały widok na morze Marmara. Nas jednak hipnotyzuje toczące się do okoła życie. Pomimo późnej pory na ulicy bawią się dzieci, na przeciw nas na dużym placu ktoś segreguje śmieci a w ciasnych piwnicach obierane są małże i gotowana kasza. Tu raczej nigdy nie zagląda sanepid. Zapach gotowanych małż a w zasadzie jego smród jest tak gęsty że ciężko oddychać. Na szczęście zatoką Bosfor to miejsce w którym cały czas wieje wiatr.
Oglądanie a w zasadzie podglądanie życia które toczy się na tych uliczkach to doznania i wrażenia których nie serwuje biuro podróży. Teraz dopiero czujemy jak bardzo ciekawe jest to miasto. Miasto w którym można bez problemu zobaczyć drogie modele samochodów ale i biednych skromnych ludzi którzy ciężko pracują by przeżyć.
Zdarza nam się przyglądać jak dorastająca młodzież pcha po ulicach ciężkie wozy, sprzedających na każdym rogu kebaby Turków.
Istambuł to ogromny tygiel, garnek w którym pomieszane są wszystkie smaki świata.
Trzeba być jednak bardzo czujnym, można kupić gałkę loda za 16 złotych albo zjeść dobry obiad za podobne pieniądze.
Jutro drugi dzień zwiedzania.
Opuszczamy Turcję i wjeżdżamy do Grecji.
Pierwsza zauważalna zmiana to o wiele gorsza nawierzchnia. Kierowcy jeżdżą zgodnie z przepisami ale na drogach spotkać można wiele starych aut. Nas zachwycają napotykane "graty" więc często zatrzymujemy się by zrobić zdjęcie. Jedziemy wybrzeżem w kierunku Salonik, widoki są wspaniałe. Po południu zatrzymujemy się na polu namiotowym. Cena za 4 osoby, auto i namiot 20 euro. Pędzimy na pustą piaszczystą plażę i wbiegamy do ciepłego morza. Wieczorem zamawiamy pizzę specjale i zimne piwo. Pizza smakiem nie nawiązuje do nazwy. Rano w dalszą drogę. Mijamy liczne pola bawełny i plantacje winogron. Pniemy się teraz mozolnie pod górę w kierunku Bułgarii.
Bułgaria.
Na granicy wita nas uśmiechnięty celnik.
Wypowiada po angielsku "dont wory, be happy" i oddaje paszporty. Chwilę później zatrzymują nas chodzące po drodze krowy.
Zatrzymujemy się w muzeum Retro Auto. Oglądamy pokaźną kolekcję zabytkowych samochodów dominują głównie Jaguary i auta sportowe ale jest też Citroen 2CV i Mini Moris. Nakręceni jedziemy do kolejnego muzeum motoryzacji,tym razem kolekcja ograniczenia się tylko do aut z dawnego bloku wschodniego. Łady, Wołgi, Moskwicza ale i polski Fiat 126 i Warszawa 223. Oprócz samochodów podziwiamy zbiory pamiątek z tamtego okresu. Gumy Turbo, magnetofony szpulowe, czarno-białe telewizory, suszarki i tenisówki. Ruszamy w dalszą podróż a bułgarskie wioski wciąż wyglądają jak by czas się tu zatrzymał. Osiołki ciągną wozy z warzywami, na ulicach spotykamy licznie występujące Łady 2104 ale trafia się polski Fiat 125 z 1970 roku. Dalej jedziemy autostradą do Serbii. 10 km przed granicą kończy się droga i ostatnie kilometry pokonujemy po dziurawej kostce z żwirowymi plackami. Ograniczenie prędkości do 20 km/h a to i tak o wiele za dużo.
Na granicy żegna nas kolejny uśmiechnięty bułgarski celnik, który na widok naszego auta puszcza nas poza kolejką.
Serbia wita nas piękną autostradą.
Radek nasz sternik pokładowy pobija nasz rekord prędkości i z górki pędzimy 120 km/h. Na chwilkę zjeżdżamy na drogę krajową która malowniczo wije się między górami.
Ponownie robimy dziesiątki zdjęć i filmów.
Wracamy na autostradę gdzie kilometry szybko mijają. Nasz zepsuty licznik kilometrów kręci kolejne 20 km na minutę. A może on działa prawidłowo?
Za oknem robi się ciemno a to dopiero 19 godzina. Jest też zimno, zaledwie 19 st. C.
Przed nami Węgry.
Na ostatnim poborze opłat w Serbii stoi VW na polskich rejestracjach. Rodacy mają problem. Silnik zgasł i nie chce zapalić. Przepychamy auto do okienka kasy i dalej na pas awaryjny. Próbujemy usunąć awarię, która wygląda na uszkodzony akumulator.
Niestety to nie to. Próbujemy usunąć awarię ale jest druga w nocy, stoimy na autostradzie i doskwiera nam zimno. Szybka decyzja i hołdujemy ich auto na lince (pasie transportowym) do granicy węgierskiej. Kilometr przed granicą zostawimy ich na stacji paliw. Tu są bezpieczni, mają zasięg telefonu z UE i ciepłe posiłki. Dalej muszą sobie poradzić sami, nie możemy im więcej zaoferować. Jak się okazuje wracają z wakacji w Albanii i mają assistance który po nich przyjedzie. Ruszamy na granicę. Ostatni raz mam nadzieję wyciągamy dokumenty do kontroli.
O 3:00 w nocy powinniśmy być w Budapeszcie. Załoga decyduje się na nocną jazdę do domu. Wszyscy jesteśmy zmęczeni ale tęsknimy za domem i naszymi bliskimi. Na liczniku już ponad 5.000 km odkąd wyruszyliśmy z domu.
**
Pozdrawiamy serdecznie
Załoga Ekspedycji charytatywnej 94 Oktany dla DCO w składzie:
Grzegorz Zabierowski-Kapitan
Radosław Babijczuk-Sternik
Ireneusz Jurasik- I Oficer
Krzysztof Cierlik- Bosman
Zbierają pieniądze na Dolnośląskie Centrum Onkologiczne we Wrocławiu. Więcej na temat zbiórki na www.94oktany.pl
Turcja.
Wjeżdżamy na granicę turecką i po odwiedzeniu czterech okienek udaje nam się ruszyć w dalszą drogę. Dwukrotnie zatrzymujemy się aby kupić winietę i zamiast porady jak kupić, dostajemy poradę jak dojechać za darmo. Do Istambułu docieramy późnym wieczorem a pokonanie 20 milionowego miasta zajmuje 2 godziny. Wreszcie trafiamy do naszego hotelu. Hotel Dilek położony jest w "szemranej" dzielnicy i trochę obawiamy się o nasz samochód, jak się później okazuje zupełnie niepotrzebnie. Tu już czeka na nas załoga "Żukietty" z Oldtimer Chojnów. Decydujemy się na wyprawę do miasta na jedzenie. W ulicznym barze zamawiamy lokalne jedzenie a w oczekiwaniu próbujemy papryki tak ostrej, że łzy napływają same do oczu. Smakujemy przystawki w formie małż co jak się okazuje nie jest najlepszym pomysłem....
Rano ruszamy na zwiedzanie miasta. Chyba tradycyjne jak większość przyjezdnych ruszamy na Grand Bazar. To świątynia kiczu i podróbek wszystkich marek świata. Bez problemu można tu nabyć buty, koszulki spodnie i perfumy. Oczywiście są też dywany, chusty i okropnie słodkie tureckie słodycze.
Przenosimy się do herbaciarni na sziszę a później ruszamy do obowiązkowych atrakcji turystycznych. Wieczorem docieramy nad zatoką Bosfor. Za równowartość 7 zł płyniemy do Azji i z powrotem.
W nocy lądujemy w hotelu a w zasadzie na jego dachu z którego rozpościera się wspaniały widok na morze Marmara. Nas jednak hipnotyzuje toczące się do okoła życie. Pomimo późnej pory na ulicy bawią się dzieci, na przeciw nas na dużym placu ktoś segreguje śmieci a w ciasnych piwnicach obierane są małże i gotowana kasza. Tu raczej nigdy nie zagląda sanepid. Zapach gotowanych małż a w zasadzie jego smród jest tak gęsty że ciężko oddychać. Na szczęście zatoką Bosfor to miejsce w którym cały czas wieje wiatr.
Oglądanie a w zasadzie podglądanie życia które toczy się na tych uliczkach to doznania i wrażenia których nie serwuje biuro podróży. Teraz dopiero czujemy jak bardzo ciekawe jest to miasto. Miasto w którym można bez problemu zobaczyć drogie modele samochodów ale i biednych skromnych ludzi którzy ciężko pracują by przeżyć.
Zdarza nam się przyglądać jak dorastająca młodzież pcha po ulicach ciężkie wozy, sprzedających na każdym rogu kebaby Turków.
Istambuł to ogromny tygiel, garnek w którym pomieszane są wszystkie smaki świata.
Trzeba być jednak bardzo czujnym, można kupić gałkę loda za 16 złotych albo zjeść dobry obiad za podobne pieniądze.
Jutro drugi dzień zwiedzania.
Opuszczamy Turcję i wjeżdżamy do Grecji.
Pierwsza zauważalna zmiana to o wiele gorsza nawierzchnia. Kierowcy jeżdżą zgodnie z przepisami ale na drogach spotkać można wiele starych aut. Nas zachwycają napotykane "graty" więc często zatrzymujemy się by zrobić zdjęcie. Jedziemy wybrzeżem w kierunku Salonik, widoki są wspaniałe. Po południu zatrzymujemy się na polu namiotowym. Cena za 4 osoby, auto i namiot 20 euro. Pędzimy na pustą piaszczystą plażę i wbiegamy do ciepłego morza. Wieczorem zamawiamy pizzę specjale i zimne piwo. Pizza smakiem nie nawiązuje do nazwy. Rano w dalszą drogę. Mijamy liczne pola bawełny i plantacje winogron. Pniemy się teraz mozolnie pod górę w kierunku Bułgarii.
Bułgaria.
Na granicy wita nas uśmiechnięty celnik.
Wypowiada po angielsku "dont wory, be happy" i oddaje paszporty. Chwilę później zatrzymują nas chodzące po drodze krowy.
Zatrzymujemy się w muzeum Retro Auto. Oglądamy pokaźną kolekcję zabytkowych samochodów dominują głównie Jaguary i auta sportowe ale jest też Citroen 2CV i Mini Moris. Nakręceni jedziemy do kolejnego muzeum motoryzacji,tym razem kolekcja ograniczenia się tylko do aut z dawnego bloku wschodniego. Łady, Wołgi, Moskwicza ale i polski Fiat 126 i Warszawa 223. Oprócz samochodów podziwiamy zbiory pamiątek z tamtego okresu. Gumy Turbo, magnetofony szpulowe, czarno-białe telewizory, suszarki i tenisówki. Ruszamy w dalszą podróż a bułgarskie wioski wciąż wyglądają jak by czas się tu zatrzymał. Osiołki ciągną wozy z warzywami, na ulicach spotykamy licznie występujące Łady 2104 ale trafia się polski Fiat 125 z 1970 roku. Dalej jedziemy autostradą do Serbii. 10 km przed granicą kończy się droga i ostatnie kilometry pokonujemy po dziurawej kostce z żwirowymi plackami. Ograniczenie prędkości do 20 km/h a to i tak o wiele za dużo.
Na granicy żegna nas kolejny uśmiechnięty bułgarski celnik, który na widok naszego auta puszcza nas poza kolejką.
Serbia wita nas piękną autostradą.
Radek nasz sternik pokładowy pobija nasz rekord prędkości i z górki pędzimy 120 km/h. Na chwilkę zjeżdżamy na drogę krajową która malowniczo wije się między górami.
Ponownie robimy dziesiątki zdjęć i filmów.
Wracamy na autostradę gdzie kilometry szybko mijają. Nasz zepsuty licznik kilometrów kręci kolejne 20 km na minutę. A może on działa prawidłowo?
Za oknem robi się ciemno a to dopiero 19 godzina. Jest też zimno, zaledwie 19 st. C.
Przed nami Węgry.
Na ostatnim poborze opłat w Serbii stoi VW na polskich rejestracjach. Rodacy mają problem. Silnik zgasł i nie chce zapalić. Przepychamy auto do okienka kasy i dalej na pas awaryjny. Próbujemy usunąć awarię, która wygląda na uszkodzony akumulator.
Niestety to nie to. Próbujemy usunąć awarię ale jest druga w nocy, stoimy na autostradzie i doskwiera nam zimno. Szybka decyzja i hołdujemy ich auto na lince (pasie transportowym) do granicy węgierskiej. Kilometr przed granicą zostawimy ich na stacji paliw. Tu są bezpieczni, mają zasięg telefonu z UE i ciepłe posiłki. Dalej muszą sobie poradzić sami, nie możemy im więcej zaoferować. Jak się okazuje wracają z wakacji w Albanii i mają assistance który po nich przyjedzie. Ruszamy na granicę. Ostatni raz mam nadzieję wyciągamy dokumenty do kontroli.
O 3:00 w nocy powinniśmy być w Budapeszcie. Załoga decyduje się na nocną jazdę do domu. Wszyscy jesteśmy zmęczeni ale tęsknimy za domem i naszymi bliskimi. Na liczniku już ponad 5.000 km odkąd wyruszyliśmy z domu.
**
Pozdrawiamy serdecznie
Załoga Ekspedycji charytatywnej 94 Oktany dla DCO w składzie:
Grzegorz Zabierowski-Kapitan
Radosław Babijczuk-Sternik
Ireneusz Jurasik- I Oficer
Krzysztof Cierlik- Bosman
Zbierają pieniądze na Dolnośląskie Centrum Onkologiczne we Wrocławiu. Więcej na temat zbiórki na www.94oktany.pl
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze