Powiat Sporty walki
- Mistrzostwo Niemiec, to nie jest twój pierwszy kontakt z narodową kadrą rycerzy...
- Wcześniej brałem udział w mistrzostwach świata federacji "Battle of the Nations", w walkach pięciu na pięciu, rozgrywanych w Chorwacji. Tam nie poszło nam najlepiej, zajęliśmy czwarte miejsce.
- Kto był najlepszy?
- Rosjanie, przed Ukraińcami i Białorusinami.
- Rosjanie rządzą?
- Tak, ale tylko w tej federacji. Jest jeszcze jedna - "International Medieval Combat Federation", w której Polska jest wicemistrzem świata, a w niej nie startują Rosjanie.
- Dlaczego?
- To kwestia innych przepisów oraz kategorii wagowej broni. Np. w "BN" ("Battle of Nations") halabarda może mieć maksymalnie 3,5 kilograma, a w IMCF (" International Medieval Combat Federation") może ważyć nie więcej niż 3 kilogramy. Nie można też używać młota lucereńskiego, którym ja lubiłem walczyć. Ale trzeba też powiedzieć, że Rosjanie są po prostu lepsi, przede wszystkim dlatego, że więcej ćwiczą i są większymi zapaleńcami.
- A jak to jest u nas?
- Bardziej hobbystycznie, choć istnieje liga i Polski Związek Walk Rycerskich.
- Jak wyglądają rozgrywki ligowe?
- W tym roku odbędą się cztery spotkania. Pierwsze jest zawsze na Grunwaldzie, a w finale walczymy w Warszawie.
- Walczymy, czyli kto?
- Rycerski Klub Sportowy "Silesia", zrzeszający około trzydziestu osób, podzielonych na dwie grupy. Na ostatnim spotkaniu w Jaworznie zajęliśmy drugie miejsce, wyprzedziła nas drużyna z Warszawy "Dies Irae", która w tamtym roku była najlepsza w Polsce.
- Grunwald, Warszawa, Gdynia... Jest trochę podróży...
- Za kilka tygodni jedziemy do Pragi, mamy też zaproszenie do Kopenhagi i Helsinek. To nie jest tania zabawa, bo oprócz pieniędzy na bilety czy paliwo, dochodzą też koszty zakupu sprzętu i jego utrzymania.
- Krótko mówiąc, nie można na tym zarobić?
- Nie. Czasem ludzie myślą, że my tłuczemy się za kasę. My to po prostu lubimy (śmiech). Zdarzają się zespoły, które mają sponsorów, jak np. wspomniana ekipa z Warszawy, ale dla większości to hobby.
- Bolesne hobby, bo zdarzają się kontuzje...
- Zdarzają się, i to dość często. Ostatnio sam uszkodziłem jednego chłopaka. Walka skończyła się dla niego utratą przytomności.
- Aż tak?
- Ale to była jego wina! Nie miał kompletnej zbroi i został trafiony. Dziewięćdziesiąt procent wypadków zdarza się przez to, że ktoś ma niekompletne, albo uszkodzone uzbrojenie i nie chce mu się tego naprawić, bo uważa, że jakoś tam będzie. Tacy rycerze najczęściej kończą rywalizację ze złamaniami kończyn lub wstrząśnieniami mózgu. Walcząc z takimi, można jednym uderzeniem "zgasić im światło".
- A czym walczysz?
- Zwykle halabardą, teraz przerzuciłem się na krótszą i cięższą broń. Bardzo podobał mi się młot lucereński, ale zmieniły się przepisy, dotyczące wagi i teraz taki młot przypomina raczej gwóźdź, wbity na kij. Z tego względu przerzuciłem się na topory o wadze do 1,9 kg i długości jednego metra. Krótkie ramię i duża moc.
- Tak uzbrojony pojechałeś na otwarte mistrzostwa Niemiec?
- To była impreza "Rise of the Knights", na którą, oprócz niemieckich zespołów, zjechało się wiele osób z całej Europy. Odbywa się ona w ramach IMCF, w której - ze względu na wspomniane ograniczenia - nie uczestniczą Rosjanie.
- W Niemczech natłukliście wszystkim?
- Tak. Pojechaliśmy tam jako pierwsza reprezentacja Polski. Skład był nieco eksperymentalny, ale - jak się okazało - wystarczająco mocny. Najpierw zlaliśmy Niemców i Francuzów. Po wyjściu z grupy trafiliśmy na Polskę III, czyli trzeci garnitur naszej reprezentacji, która też poradziła sobie w eliminacjach. Przegrała z nami, ale ostatecznie zajęła trzecie miejsce.
- "Polska III" była trzecia, "Polska I" pierwsza, a kto był drugi?
- Niestety, nie "Polska II" (śmiech). Drugie miejsce zajęła Wielka Brytania, którą pokonaliśmy w finale.
- Broń, którą walczycie, jest wierna historycznie, a czy dopuszczacie pewne modyfikacje?
- Staramy się, żeby była jak najwierniejsza. Coraz częściej jest wymagane, żeby całe uzbrojenie było z tego samego okresu. Czyli np. jeśli masz hełm z XIV wieku, to zbroja też musi być z tego samego okresu. Tu problem mają Amerykanie, którzy biją się bardzo dobrze, ale ich uzbrojenie to straszna pstrokacizna.
- Rycerz amerykański - to brzmi trochę śmiesznie...
- Rzeczywiście, trochę brakuje im tradycji (śmiech). Wynikają z tego różne humorystyczne sytuacje. Zaczynając od tego, że ich uzbrojenie, to taki miks historii z tym, co sami sobie przygotują, kończąc na pretensjach, że my używamy takiego, a nie innego sprzętu. Nie interesuje ich, że to są wiernie odwzorowane części uzbrojenia. Według Amerykanów, nam to pomaga, bo oni takiego nie mają.
- Jacy ludzie garną się do tego "sportu"?
- Różni. Są policjanci i strażacy, są lekarze i wojskowi, nawet ortopeda. Są mniejsi i więksi. Tu kategorie wagowe obowiązują tylko w pojedynkach jeden na jednego. W bitwach pięciu na pięciu tego nie ma.
- Skąd bierzecie sprzęt?
- Dla siebie robię sam. Kowalstwem zajmuję się od jakiegoś czasu, choć na początku bardziej tym artystycznym. Ale jak wielu młodych ludzi, fascynowałem się rycerstwem. Kiedy zobaczyłem w internecie film z walkami, postanowiłem zrobić zbroję. Znalazłem klub, rozpocząłem trening, a że miałem warsztat, to chłopaki prosili o jakieś drobne naprawy. Później zrobiłem pierwszy topór, pierwszą halabardę, a teraz robię już praktycznie wszystko.
- Mówiłeś o kosztach podróży, ale sprzęt chyba też nie jest tani?
- Zestaw do naszych walk, to wydatek na poziomie około 4,5 tysiąca złotych. Mówimy o zbroi podstawowej. Ja mam trochę lepszą, wartą około 6-7 tysięcy.
- Można za to kupić samochód.
- Można.
- Masz samochód?
- Nie (śmiech).
- Ile waży twój zestaw?
- Około 30 kilogramów
- Potrzeba niezłej krzepy?
- Bez ćwiczeń się nie obejdzie. Potrzebna jest dynamika, nie możesz być zbyt statyczny. Więc nie tylko ćwiczenia na siłę, ale też bieganie i ćwiczenia interwałowe. Ostatnio zacząłem nawet biegać w zbroi.
- Ludzie nie uciekają przed tobą?
- Już się przyzwyczaili (śmiech).
- To drogie, a przynajmniej dla początkujących - niebezpieczne hobby. Mimo to nie brakuje chętnych. Aż tak to wciąga?
- Strasznie. Jak wychodzisz na pierwszą walkę, to wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Później sędzia daje znak do rozpoczęcia i zaczyna się młyn.
- Jak się wygrywa walkę?
- Wygrywa ten, kto stoi na nogach. Jeśli walka odbywa się pięciu na pięciu, to wszyscy zawodnicy przeciwnika muszą leżeć na ziemi i nie podejmować walki. Wtedy wygrywasz. Czasem sami mają dosyć, ale czasem trzeba ich do tego "przekonać". Są różne sposoby. Można ich po prostu wyciąć, ale są też rzuty, znane z innych dyscyplin. np. z zapasów i krav magi. Co kto lubi. Poza tym, jest jeszcze atmosfera wokół turniejów. Przede wszystkim ludzie, niby z różnych krajów, ale świetnie się dogadują. Wszyscy są życzliwi i otwarci. Do tego powstają całe miasteczka i obozy, które wyglądają jak wyrwane ze średniowiecza. Kapitalna sprawa...
- Kiedy można zobaczyć taką imprezę w Polsce?
- Gorąco zapraszam na mistrzostwa świata federacji IMCF, które odbędą się od 30 kwietnia do 3 maja, w Malborku. Samego rycerstwa ma być około pół tysiąca. Zakwaterowanie na zamku, obóz rycerski, walki konne, a na koniec oblężenie zamku.
Rozmawiał: Arkadiusz Okoń
Fot.: Szymon Chyży
Napisz komentarz
Komentarze