Oława Po wszystkim
- Wbito pierwsze łopaty pod szkołę specjalną. Jak pani przyjęła informację, że ruszy ta inwestycja?
- Ucieszyłam się. Nie tylko ja, wszyscy rodzice się cieszyli. To duży sukces, bo tyle lat walczyliśmy, a dzieciom potrzebna jest nowa szkoła. Jesteśmy bardzo zadowoleni.
- Ile lat ma pani niepełnosprawny syn, uczeń szkoły specjalnej?
- 16 lat, chodzi do gimnazjum specjalnego.
- Jak długo jeszcze będzie kontynuował naukę?
- Trzy lata gimnazjum i szkoła przysposabiająca do zawodu, czyli jeszcze 6 lat, a może nawet dłużej. Granica wieku to 25 lat.
- Zna pani problemy rodziców takich dzieci, walczyła pani o poprawę warunków do nauki. Co jest najtrudniejsze w opiece?
- Na pewno ciężko jest chodzić po szkole na rehabilitację. Ja jeździłam do Wrocławia. Po lekcjach dziecko jest zmęczone. Zanim syn dojechał do Wrocławia, już nie chciał pracować. Teraz wszystko będzie dostępne w jednym miejscu - szkoła i rehabilitacja. Tym bardziej, że powstanie internat dla dojeżdżających dzieci. Najtrudniejsze jest zorganizowanie dnia, to życie w biegu, mało czasu na naukę i ćwiczenia w domu. Kalendarz jest bardzo napięty, nie mówiąc już o wolnym czasie dla siebie. Całe życie kręci się wokół dziecka. Wolna chwila jest wtedy, gdy dzieci są w szkole, ale wtedy są do załatwienia inne sprawy.
- Kiedy podjęłyście - pani i inne matki - decyzję o okupowaniu Urzędu Miejskiego, o tym, aby tak ostro powalczyć?
- Omawiałyśmy to na turnusie rehabilitacyjnym. Gdy z niego wróciłyśmy, okazało się, że niczego nie zrobiono w naszej sprawie. Było zebranie rodziców i zapadła decyzja o proteście. Pojawiła się propozycja, aby zrobić przemarsz dookoła ratusza, ale uznałyśmy, że to nie wystarczy. Zdecydowałyśmy się na protest. Trochę się bałyśmy.
- Bałyście się reakcji władz, innych rodziców, dyrekcji?
- Reakcji rodziców - nie, bo miałyśmy ich zgodę. Obawiałyśmy się, że władze naślą policję. Stwierdziłyśmy, że skoro nie ma innego wyjścia, trzeba działać. Decyzję o proteście podjęła Rada Rodziców z pozostałymi rodzicami.
- Od kiedy nie jest pani przewodniczącą Rady Rodziców?
- W tamtym roku szkolnym skończyłam kadencję i nie doszliśmy do porozumienia...
- Sama pani zrezygnowała, czy były naciski, aby to zrobić?
- Zostałam do tego zmuszona przez innych rodziców. Do Rady Rodziców chciały wejść osoby, które nigdy się w nic nie angażowały, więc zrezygnowałam.
- Czy to miało związek z protestem, który pani zorganizowała?
- Na pewno. Miałam naciski ze strony przeciwników protestu oraz stowarzyszenia "Iskierka Nadziei", działającego przy szkole specjalnej. Jego członkowie nie podtrzymywali nas na duchu, stali na uboczu. Ja też należę do niego, ale myślę o złożeniu rezygnacji, bo nie podoba mi się jego praca.
- Wynika z tego, że kilka pań protestowało, ale reszta nie stanęła murem za wami?
- Byli rodzice, którzy przychodzili do nas i nas wspierali. Nie wiem, dlaczego teraz jesteśmy podzieleni.
- Protest raczej przyspieszył działania w sprawie budowy szkoły.
- Zdawałyśmy sobie sprawę, że nie ma czasu, bo zaraz wybory, inne władze samorządowe, a inwestycja stałaby pod znakiem zapytania. Przypuszczam, że także dzięki protestowi rozpoczęła się budowa.
- Jaka jest teraz atmosfera w szkole?
- Napięta. Nie widać radości, każdy szarpie za swoje sznurki. Rodziców podzieliły także poglądy polityczne, bo była ostra walka pomiędzy samorządowcami. Stowarzyszenie "Iskierka nadziei" opowiedziało się za burmistrzem. Trwa walka o wpływy. W najtrudniejszej sytuacji jest dyrektor.
- Szkoła się buduje, pani nie jest przewodniczącą Rady Rodziców, wszyscy powinni być zadowoleni, to po co dalej ciągnąć te spory?
- Dlatego wycofałam się. Ci, co się mają cieszyć - cieszą się. Inni, kierowani przez burmistrza, mogą być w rozterce.
- O pani mówiono, że jest pani sterowana przez starostę.
- Nie byłam sterowana przez starostę, działałam w imieniu dzieci. Walka o szkołę rozpoczęła się jeszcze za czasów starosty Szponara. Jak długo miało to jeszcze trwać? Teraz powinniśmy już tylko się cieszyć. Wszyscy.
Rozmawiała Monika Gałuszka-Sucharska
Napisz komentarz
Komentarze