- To zdjęcie, które publikujemy dziś na pierwszej stronie, za tydzień dołączymy do gazety w formie pamiątki kanonizacji Jana Pawła II. Jest ono dla ciebie wyjątkowe. Dlaczego?
- Okoliczności jego zrobienia były wyjątkowe. Wykonałem je 14 sierpnia 1991 roku, przed kościołem św. Piotra w Wadowicach, ale zanim o tego doszło, już było niesamowicie. Aby tam w ogóle dojechać, najpierw trzeba było naprawić malucha. Pomagał mi w tym pan Wacław, oławianin. Udało się to zrobić przynajmniej na tyle, że dojechaliśmy do celu. Jechałem z siostrą i kolegą. Nie miałem żadnej akredytacji, żadnego zaproszenia. Jechałem po prostu po to, aby być w miejscu, gdzie jest papież. Chciałem postępować według jego nauczania, naśladować jego świadectwo. Fotografowanie, czym zajmowałem się od dziecka, zawsze było dla mnie na drugim miejscu. Wyjechaliśmy wcześnie rano, ale przed Wadowicami okazało się, że miasto jet zamknięte, bo przecież papież, ochrona itd. Jakoś tej informacji nie przyjąłem do siebie, tylko jechałem dalej. Miałem szczęście i dojechałem do centrum. Po zaparkowaniu samochodu poszliśmy w kierunku kościoła. Żeby wejść do sektorów, trzeba było jednak mieć wejściówki, a my przecież nie mieliśmy nic. Nie wiem, jakim przypadkiem, ale nagle dostałem wejściówkę od jakiegoś księdza. Od razu poszedłem na tzw. zwyżkę fotoreporterską. To były w zasadzie najlepsze miejsca.
- Byłeś gotowy do pracy?
- Miałem ze sobą tylko jeden aparat. Może nie tak dobry, jakie mieli pozostali koledzy, ale spokojnie czekałem na Ojca Świętego. Wiedziałem, że nie mam dobrego obiektywu, więc nie liczyłem na zrobienie jakiegoś dobrego portretu. Nagle widzę, że papież idzie między sektorami. Pomiędzy nimi były takie korytarze dla służb medycznych, porządkowych. Jako jedyny zbiegłem z tej zwyżki i pobiegłem korytarzem między sektorami, wprost do papieża. Nie wiem, dlaczego nikt mnie nie zatrzymał, co w takim przypadku powinno być normalną procedurą. Wszyscy byli w wyznaczonych sektorach, a tu nagle ktoś biegnie wprost do papieża. I to jeszcze nie wiadomo kto, bo bez akredytacji. Ale jakoś się udało i dobiegłem. Byłem jedyną osobą, która w ten sposób do niego dotarła. Zatrzymałem się, Ojciec Święty też się zatrzymał. Ten gest, jego mina - mówią wszystko. W tym jest cały kontekst tego zdarzenia. Spojrzał na mnie, ja na niego. Podniósł rękę. Zrobiłem zdjęcie i Ojciec Święty poszedł dalej. To był gest pozdrowienia i błogosławieństwa w moją stronę.
- Pozował?
Rozmowa w całości w najnowszym wydaniu "Powiatowej" - już w sprzedaży.
Napisz komentarz
Komentarze