Jelcz-Laskowice Rozmowa
- "Obrazy przemawiają bardziej niż słowa" - napisał pan na swoim blogu. Pomimo to pod większością zamieszczonych tam zdjęć są podpisy albo komentarze autora. Dlaczego?
- Nie zawsze tak było. Gdy zaczynałem prowadzić swój blog parę lat temu, pokazywałem tylko zdjęcia i czekałem na komentarze oraz opinie innych. Nie chciałem niczego narzucać odbiorcy. Z czasem jednak zacząłem pokazywać takie zdjęcia, na których chciałem dodatkowo zaznaczyć, co czułem, lub opisując rzeczy techniczne. Na takie wpisy jest również wielu zainteresowanych. Na "galerię bez słów" zapraszam do swojego portfolio: http://grzanka.pl.
- Ma pan więcej stron? Która była pierwsza?
- Prowadzę w internecie trzy strony ze zdjęciami. Pierwsza powstała w 2005 - to porftolio z moimi najlepszymi fotografiami, podzielonymi na różne kategorie. Jest wspomniany blog i jeszcze strona, na której zamieszczam panoramy Jelcza-Laskowic i okolicy. Prowadzenie ich wymaga sporo czasu i systematyczności w ich aktualizowaniu. Im częściej to robimy, tym więcej ludzi chętniej do nas zagląda. Internet jest idealnym źródłem do dzielenia się swoimi pomysłami, pasjami i osiągnięciami.
Fotomontaż nagrodzony złotym medalem
- Skąd się wzięło zainteresowanie fotografią i od kiedy pan się tym zajmuje ?
- Sam do końca nie wiem, jak to się zaczęło (uśmiech). Już jako dziecko lubiłem rysować i malować na papierze, a potem przyszła fascynacja grafiką komputerową. Zawsze chciałem połączyć te dwie pasje i dopiero przy pomocy aparatu cyfrowego mogłem scalić te zamiłowani. Początkowo zależało mi, by obrabiane zdjęcia dobrze odwzorowywały otaczającą mnie rzeczywistość. Wbrew pozorom, ze względu na niedoskonałości techniczne samych aparatów, trzeba się czasami namęczyć w programie graficznym, żeby efekt był bliski rzeczywistości. Z czasem jednak narodziła się nowa pasja i zaczęły powstawać surrealistyczne fotomontaże. Mocno oderwane od rzeczywistości obrazy stworzyły swoistą serię prac, które nazwałem "To wszystko jest w mojej głowie".
- Jest pan fotografem z wykształcenia?
- Nie. Z wykształceniem jestem pedagogiem. Wybierając studia kierowałem się zdrowym rozsądkiem, a nie sercem i pasją. Czasami się zastanawiam, czy gdybym mógł cofnąć czas, to wybrałbym fotografię. Na pewno szybciej bym posiadł jej tajniki i poznałbym wielu ciekawych ludzi z podobną pasją, ale chyba ucząc się samemu, nabrałem indywidualnego stylu i tak często są odbierane moje prace.
Na fot. Wojciech Grzanka otrzymał złoty medal prestiżowego konkursu "Trierenberg Super Circuit"
- Niezwykłe i docenione przez międzynarodowe jury prestiżowego konkursu "Trierenberg Super Circuit", który odbył się w tym roku po raz dwudziesty w Austrii. Pana fotomontaż "Uwięzione myśli" został tam nagrodzony złotym medalem. Jak do tego doszło?
- Parę razy już zapraszano mnie do udziału w tym konkursie, ale zawsze uprzejmie dziękowałem, bo nie wierzę w konkursy. Tym razem dałem się namówić organizatorom (uśmiech). Normalnie jest tak, że ci, którzy chcą wziąć udział w tym konkursie, muszą się zgłosić, wysłać swoje prace i wpłacić wpisowe. Mnie zaproponowano udział bez tego. Poprosili tylko, żebym przesłał kilka swoich prac do kategorii "zdjęcia eksperymentalne". Moje surrealistyczne fotografie idealnie wpisały się w temat. Na udział w konkursie zgodziłem się z czystej ciekawości, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie.
- Nie lubi pan konkursów, czy to brak wiary w siebie?
- Odnoszę wrażenie, że to kwestia szczęścia, a trochę mi szkoda marnować na to energię. Wolę poświęcać swój czas na realizację swoich pomysłów. Nie wierzę również w idee konkursów - nie po to robię zdjęcia, żeby z kimś rywalizować. Fotografia to moja pasja i jak większość pasjonatów wszytko, co robię - robię dla siebie. To, co dzieje się wokół, jest przy okazji. Otrzymuję wiele propozycji robienia zdjęć komercyjnych, ale zawsze odpowiadam "nie". Owszem, można łączyć pasję z komercją, ale nie robiąc zdjęcia, aby na nich zarobić, tylko odwrotnie, np. sprzedając te, które zrobiliśmy z czystej przyjemności. Staram się mocno oddzielać pasję od komercji - stąd to moje nastawienie do takich spraw.
Metta
- Zatem nie spodziewał się pan złotego medalu za "Uwięzione Myśli"?
- Nie, ale się ucieszyłem, gdy otrzymałem zaproszenie na galę finałową konkursu, która odbyła się w połowie października, w austriackim Linzu. To było bardzo miłe, chociaż nie umiem powiedzieć, dlaczego nagrodzili akurat tę, a nie którąś z pięciu innych wysłanych tam prac. Medal to miłe wyróżnienie i bardzo się z niego cieszę - do tej pory to moje największe fotograficzne wyróżnienie.
- Co jest pierwsze: pomysł na fotomontaż, czy fotografia, z której powstaje ?
- To zależy. Często pierwszy jest pomysł. Żeby go zrealizować, muszę zrobić odpowiednie zdjęcie, które posłuży mi do dalszej obróbki graficznej. Czasami oglądam już gotowe, wcześniej zrobione zdjęcia i dopiero wtedy pomysł sam przychodzi. Co do innych fotografii, np. przyrody, to robiąc je, staram się pokazać to, co widzi moje oko. Aparat nie jest urządzeniem doskonałym, ale są różne techniki fotograficzne, programy komputerowe i inne triki, które można zastosować, by zdjęcie było lepsze. Taka fotografia nabiera innego wymiaru, realizmu, niż to, co "wypluwa" nam aparat prosto z siebie. Taki jest mój cel.
Anima Fenestra
- Ile z pierwotnego zdjęcia pozostaje w efekcie końcowym?
- Każde zdjęcie, które wychodzi z aparatu w formacie JPG, jest zbiorem już przetworzonych pikseli, zinterpretowanym za nas przez oprogramowanie aparatu. Naiwne jest myślenie, że udało nam się zrobić znakomite zdjęcie bez obrabiania. Każdy aparat przetwarza obraz w sposób lepszy lub gorszy. Dużo informacji ginie podczas robienia zdjęcia. To, co pokazuje podgląd w aparacie, można zupełnie inaczej pokazać po obróbce. Nie można myśleć, że to, co zrobi aparat, jest dla nas najlepsze, bo to tak, jakbyśmy pozwalali na to, by urządzenie za nas myślało i nas wyręczało. Dlatego tak ważne jest robienie zdjęć w formacie RAW - takim cyfrowym odpowiednikiem analogowego negatywu, które możemy poddać dokładnej obróbce graficznej: wyciągnąć szczegóły z cieni, wyeliminować przepalenia, podkreślić kolory itd. To są, moim zdaniem, podstawy fotografii cyfrowej. Rezygnowanie z tego procesu to "produkcja" niepełnowartościowych fotografii. Czymś zupełnie innym jest fotomontaż, który zaczyna się dopiero po tym procesie i często powstaje nawet kilka tygodni.
- Jeżeli chodzi o pracę nagrodzoną w konkursie, co w niej jest fotomontażem?
- Wbrew pozorom - niewiele. Oprócz wspomnianego wyżej procesu "cyfrowego wywołania" zdjęcia, dodałem tylko szpiczastą czapkę i sznur, oplatający postać. Reszta to autentyczne zdjęcie, wykonane w Jelczu na wyspie "Matunin". Efekt mroczności dają odpowiednio ustawione lampy i odpowiednia kolorystyka.
- Podobnie jak zdjęcie, równie intrygujący jest filozoficzny tytuł - "Uwięzione myśli". To cecha większości pana prac surrealistycznych. Skąd to się bierze?
- Tytuły powstają w trakcie pracy nad zdjęciem. Tak jak fotografia, i on ma pobudzać wyobraźnię, zachęcać do odpowiedzi na pytania powstające w głowie odbiorcy. Chociaż jestem ich twórcą, to często też odbiorcą, bo na wiele pytań też nie znam odpowiedzi, np. skąd się biorą szpicogłowi, dlaczego taka mroczna stylistyka. Na pewno jest w tym coś osobistego, ale trudno powiedzieć, co konkretnie. Patrząc na własne fotomontaże, często dowiaduję się czegoś nowego o sobie. To jest właśnie niesamowite w surrealizmie - patrząc na obraz, zaglądamy niczym w lustro i widzimy tam siebie, poprzez swoje emocje i myśli.
- O istnieniu drugiego, mrocznego "ja"?
- Nie ma ciemnej strony "ja", jeżeli o to chodzi (uśmiech). Nie jestem pesymistą, jeśli taki obraz dałoby się wyczuć z moich surrealistycznych prac - raczej racjonalistą, pozytywnie nastawionym do świata. To, że ktoś pisze mroczne wiersze, nie znaczy, że jest zły. Tak samo jest ze mną. Oprócz mrocznych fotomontaży, robię jednocześnie zdjęcia otaczającej nas przyrody. Patrząc na nie, ktoś mógłby pomyśleć, że jestem romantykiem, który patrzy na świat przez różowe okulary, a to też nieprawda. Myślę, że po prostu wszystko jest kwestią subiektywnej interpretacji.
In arte libertas
- Kto jest, był pierwszym cenzorem pana prac?
- Nigdy nie miałem kogoś takiego, ale od pewnego czasu w takiej roli stawiam moją narzeczoną Magdalenę. Bardzo cenię sobie jej uwagi i opinię, bo wie, tak jak ja", że "diabeł tkwi w szczegółach". Poza tym jest często inspiracją moich prac - prawdziwą muzą.
- Wszystkie artystyczne zdjęcia można zobaczyć na blogu. Nie boi się pan takiego pełnego udostępnienia, że ktoś wykorzysta pana pomysły i będzie miał z tego profity?
- Nie. Internet jest bardzo potężnym narzędziem i trzeba zrozumieć, jakie niesie ze sobą plusy i minusy, a nie się go bać. Oczywiście, że wszystko, co wrzucimy do sieci, można łatwo pobrać, skopiować, wykorzystać na swój sposób. Jednocześnie, jak żadne inne medium na świecie, nie daje nam tak wielkich możliwości pokazania swojej twórczości tak wielu ludziom naraz i choć zabrzmi to paradoksalnie, to nawet kopiowanie można uznać za komplement.
- Jakie jest więc marzenie artysty fotografa docenionego przez międzynarodowe jury?
- Mieć zawsze czas na rozwijanie swojej pasji. Ostatnio robię dużo zdjęć przyrody - głównie ptaków. Udało mi się w tym roku zrobić zdjęcie bielika na stawach hodowlanych w Nowym Dworze. To było niesamowite przeżycie - chciałbym, aby takich chwil było jak najwięcej. Co do prac surrealistycznych, chyba dojrzałem do wystawy. Chciałbym pokazać szerszej publiczności swoją serię "To wszystko jest w mojej głowie".
Wojciech Grzanka
Ma 32 lata. Mieszka w Jelczu-Laskowicach. Pracuje jako grafik komputerowy. Jego pasją jest fotografia. Prowadzi kilka stron internetowych, na których można oglądać jego zdjęcia: http://grzanka.pl (portfolio), http://wojciech.grzanka.pl (blog), http://jelcz-laskowicegrzanka.pl (panoramy)
Fot.: Wojciech Grzanka
Napisz komentarz
Komentarze