Oława Koniec misji
- Za czasów pana dyrektorowania oławski Ośrodek Kultury bardzo się zmienił, nie tylko wizualnie, ale także pod względem programowym. Ma pan poczucie spełnienia, czy żal, że przerwano pana misję w połowie drogi?
- Nie ukrywam, że trochę mnie zaskoczyła zmiana planów burmistrza, co do dalszego funkcjonowania Ośrodka Kultury. Jednak należy pamiętać, że on jest gospodarzem miasta i decyduje, z kim chce pracować, a także kiedy postawione zadania zostały spełnione. Jestem zadowolony z tych kilku lat, które spędziłem w Oławie. Pewne projekty zostały zakończone, a pewne dopiero rozpoczęte. To jest jakaś ciągłość. Nie mogę powiedzieć, że jestem zawiedziony, czy mam żal do kogoś - bo nie mam. Wbrew pozorom jestem wdzięczny burmistrzowi za to, że zechciał ze mną współpracować i pozwolił mi na samodzielne działanie. Że pozwolił mi na to, abym realizował swój autorski program. Choć - jak zaznaczyłem - nie mam żalu, to uważam, że nadal jestem na tyle sprawny fizycznie i umysłowo, że mogłem jeszcze parę rzeczy dokończyć lub zrealizować.
- Z jakich dokonań jest pan najbardziej dumny?
- Trudno mówić o dumie, ale jestem bardzo zadowolony z tego, że ośrodek działa cały dzień. Stało się tak za sprawą Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Mamy też piękny zespół baletowy, który promuje miasto. Udało się zrobić wiele remontów. Doprowadziły one do tego, że ośrodek się trochę "przewietrzył", zyskał na estetyce. Dzięki burmistrzowi zrobiono także termomodernizację budynku. Więcej ludzi teraz tam pracuje, a sama placówka jest już także inaczej postrzegana w mieście. Uważam, że wielkim wydarzeniem było wystawienie opery "Tolmeo at Alessandro, czyli korona wzgardzona". Nie każde miasto może się poszczycić operą o swojej przeszłości. To wielki sukces, być może niedoceniony przez niektórych mieszkańców, ale czas pokaże, że było warto. Jeżeli już mówimy o wydarzeniach, to na pewno do takich można zaliczyć koncerty Janusza Olejniczaka i Henryka Miśkiewicza. Wiele jest realizacji, którymi można się pochwalić. Zaliczam do nich także to, że moi współpracownicy wiedzą co i jak robić. Są bardziej samodzielni, dyspozycyjni i przygotowani do wykonywania czynności zawodowych. Za czasów mojego dyrektorowania powstało stanowisko kierownika administracyjnego, dzięki czemu w ośrodku wiele się poprawiło. Między innymi mamy własne dochody, które przeznaczamy na działalność. Stało się tak dzięki odpowiednio przygotowanym pomieszczeniom, które możemy wynajmować na szkolenia, kursy, konferencje itp. Nie można zapomnieć o komputeryzacji ośrodka. Niektórzy tego nie doceniają, ale wystarczy porównać nasze zasoby i możliwości do innych podobnych placówek.
- Czego w takim razie nie udało się panu zrealizować?
- Nie udało się, niestety, oświetlić terenów zielonych wokół ośrodka. To ważna sprawa, którą trzeba dokończyć, bo dzięki temu jeszcze więcej ludzi będzie tutaj przychodziło. Nie mogę powiedzieć, że poniosłem jakieś wielkie klęski. Jestem zadowolony, odchodzę ze spokojem, bez złości, żalu, czy chęci rewanżu. Chociaż gdybym dokończył założone plany, czułbym się bardziej spełniony...
- A rezygnacja z dalszego organizowania Europejskich Spotkań Muzykujących Rodzin to nie klęska? Przecież to pana sztandarowa impreza, która odbyła się tylko dwa razy...
- Burmistrz i władze miasta uważają, że impreza nie spełniła ich oczekiwań, mają do tego prawo. Ja myślę, że była bardzo udana. Jeden lubi grać w piłkę, drugi w szachy, a wszystko to nazywamy sportem. To sprawa gustu i na te tematy, jak wiadomo, się nie dyskutuje. Być może burmistrz spodziewał się czegoś innego po tej imprezie. Uważam jednak, że spotkania muzykujących rodzin spełniły swoje zadanie i pokazały mieszkańcom Oławy, jak może wyglądać na scenie grupa osób, którą łączą nie tylko więzy rodzinne, lecz również wspólne zajęcia i pasja. To impreza, której zazdrościły Oławie inne ośrodki.
- W jakim stanie zostawia pan Ośrodek Kultury? Nowa dyrektor nie natknie się na jakieś niespodzianki?
- Nie, nie ma żadnych negatywnych niespodzianek. Wszystko jest dobrze przygotowane do kontynuacji zadań. W ciągu minionych czterech lat zostały także uporządkowane sprawy, których nie widać, np. dokumenty ośrodka. Zostawiam porządek, który pomoże w przystąpieniu do pracy nowej pani dyrektor.
- Zostawia pan także po sobie szerszą kadrę. Niektórzy zarzucają, że zbyt szeroką, że mnożenie etatów było zbędne.
- Mam inne zdanie na ten temat. Realizując program komputeryzacji, musieliśmy zwiększyć zatrudnienie o trzy etaty. Takie były wymogi programu Unii Europejskiej - głównego sponsora komputeryzacji. Dlatego np. zatrudniony został informatyk, który nie tylko zajmuje się sprzętem komputerowym, ale prowadzi zajęcia, chociażby ze słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Nie widzę tego przerostu, widzę natomiast możliwość, a nawet konieczność, zatrudnienia jeszcze jednego konserwatora.
- Jak pan ocenia nowego dyrektora? W końcu był pan w komisji, która wybrała na to stanowisko Annę Ślipko...
- Trudno kogoś ocenić po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach rozmowy - tym bardziej, że każdy, kto bierze udział w takim konkursie, traktuje to jako pewien rodzaj egzaminu. Wiadomo, że są pewne napięcia i spięcia podczas takich rozmów. Należy przyjąć, że człowiek zachowuje się inaczej w czasie konkursowych zmagań, a zupełnie inaczej w działaniu. Oceniając kandydatów, byłem najbardziej zainteresowany doświadczeniem. Pani Anna Ślipko je ma.
- Jerzy Witkowski miał większe...
- Koncepcje pana Witkowskiego i pani Ślipko dosyć wyraźnie się różniły, na korzyść tej drugiej osoby.
- Wie już pan, w jaką stronę chce iść nowa szefowa OK?
- Z tego, co się zorientowałem, chce kontynuować wiele rozpoczętych projektów, ale nie można powiedzieć, że nie ma własnej wizji. Zresztą musi ją mieć. Za chwilę będzie miała ogromny "dom", który trzeba będzie zagospodarować. Życzę jej jak najlepiej. Jeżeli moje przemyślenia lub sugestie w jakikolwiek sposób będą mogły pomóc, to służę. Jak już wspomniałem, nie zatrzaskuję za sobą drzwi ze złością. Jestem wdzięczny burmistrzowi za to, że pozwolił mi blisko cztery lata realizować różne projekty.
- Koniec dyrektorowania będzie końcem pańskiej pracy zawodowej?
- Nie sądzę. Jak już mówiłem, fizycznie czuję się dobrze i mam nadzieję, że jeszcze w jakiś sposób spożytkuję moje siły.
- Czy zostanie pan jeszcze kilka miesięcy w Oławie, realizując sztukę "Kukuryki", której jest autorem?
- Jestem po rozmowie z burmistrzem i wiem, że będzie to zależało od nowej pani dyrektor. Na pewno nie chcę, wbrew temu co planowano, zostać w Ośrodku Kultury na pół etatu. Mogłoby to być niezręczne dla wszystkich. W takiej sytuacji byliby postawieni przede wszystkim podlegli mi dotychczas koledzy - pracownicy ośrodka. To w jaki sposób, i czy w ogóle, włączę się w realizację tego projektu, będzie zależało od pani Anny Ślipko.
- Czy jeżeli dojdzie do realizacji "Kukuryków", będzie to pożegnanie z Oławą?
- To za dużo powiedziane. Ja w Oławę włożyłem sporo serca. Nawet nie wiem, kiedy zacząłem mówić, że to jest moje, nasze miasto. Nawet żartowałem, że dla mnie Wrocław, gdzie mieszkam - jest sypialnią Oławy. To prawda, że tak myślałem. A jak dalej potoczą się kontakty z Oławą - zobaczymy. Jak to się mówi, czas pokaże.
Dyrektor dziękuje...
Marek Rostecki zwołał 15 lutego konferencję prasową, na której pożegnał się i dziękował za dotychczasową współpracę
- Wiele rzeczy udało nam się zrealizować, niektórych z różnych powodów nie - mówił. - Każda opinia była dla mnie bardzo ważna, nawet te krytyczne. Zostawiłem pracownikom sporo swobody i oni również uczestniczyli w tworzeniu różnych koncepcji. Korzystając z możliwości, pragnę wszystkim, z którymi pracowałem, działałem, z których rad korzystałem i którzy "uczyli mnie Oławy", jak również władzom świeckim i duchownym - złożyć serdeczne podziękowania. Tym, którzy mnie krytykowali, również a także oławskim mediom - za szerokie upowszechnianie wiedzy na temat działalności ośrodka. Wszystkim Państwu dobrze życzę i raz jeszcze za wszystko dziękuję.
Napisz komentarz
Komentarze