Oława Rozmowa
- Przed założeniem rodziny zastępczej wychowała pani czwórkę swoich dzieci...
- Mam córkę i syna oraz dwie bliźniaczki, które urodziły się 30 lat temu trochę za wcześnie - obie ważyły razem zaledwie 2.300 gramów. Ich życie było zagrożone. Trzeba było liczyć się z każdym rozwiązaniem. Wiedzieliśmy, że będą problemy. To były inne czasy, wtedy inaczej się podchodziło do dzieci, były inne możliwości. Jedna córka miała trzy wady wzroku, których nie mogłam leczyć w Oławie, bo nie było takiej aparatury. Druga córka urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Do siedmiu lat miały niedorozwój mięśni, a córka z porażeniem nie chodziła pięć lat. Całą Polskę zjeździłam, żeby jej pomóc i w końcu znaleźliśmy lekarza w Trzebnicy.
- Łatwo więc nie było...
- Na całe szczęście mąż miał dobrą pracę, mieliśmy pieniądze, a wiadomo - w leczeniu dziecka one są bardzo potrzebne. Byliśmy jednak zdani sami na siebie. Już w nowej polskiej rzeczywistości, po "rewolucji" z lat 1989 i 1990, chodziłam często do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, ale zwykle wracałam stamtąd upokorzona. Chciałam, żeby mi ktoś pomógł, ale nie miałam zamiaru wyciągać na siłę pieniądze z publicznej kasy. Kiedy moja córka kończyła 18 lat, nikt nie powiedział mi, że jako osobie niepełnosprawnej należy jej się renta. Nie wiedziałam tego, a potrzebowaliśmy wtedy pieniędzy na nową terapię. Jeden zastrzyk kosztował 1.800 zł, później jeszcze dochodziła do tego ciągła rehabilitacja. To był okres, kiedy musieliśmy remontować kupiony dom, wzięliśmy więc spore kredyty i nie mieliśmy już żadnych możliwości. Pomoc i pieniądze w końcu się znalazły, ale nie w PCPR, lecz w mojej firmie oraz męża.
- Po tak ciężkich doświadczeniach, dlaczego zdecydowała się pani zostać rodziną zastępczą, i to dla dzieci niepełnosprawnych? Nie miała pani obaw?
- Moje dzieci dorosły, każde poszło w swoją stronę. Na początku, kiedy odeszłam z pracy na emeryturę, zajmowałam się dzieckiem najstarszej córki. Jednak trzy lata później dostała zieloną kartę i wraz z mężem i dzieckiem wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Siedziałam sama w domu, mąż jeszcze pracował. Pustka mnie przerażała. Siedem pustych pokoi... Nosiło mnie, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Zaczęłam oglądać program telewizyjny "Kocham cię". Opowiadał o rodzinach zastępczych, adopcyjnych i biednych dzieciach. Tak mi się spodobał, że z dnia na dzień czekałam na kolejną emisję. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby zostać rodziną zastępczą. Zaczęłam namawiać męża i sąsiadkę. Pomyślałam, że jak ona się zgodzi, to mąż również. Udało się. Z sąsiadką, która namówiła jeszcze jedną rodzinę, pojechaliśmy na szkolenie. Byliśmy pionierami w powiecie oławskim. W 2003 roku wzięliśmy pierwsze dzieci - dwójkę rodzeństwa, były niepełnosprawne umysłowo. Przeszliśmy z nimi długą i ciężką drogę, żeby wyjść na prostą. Przez pięć lat były diagnozowane, jeździliśmy do różnych specjalistów. Bardzo pomogła nam rodzina.
- Dlatego założyła pani Stowarzyszenie Rodzin Zastępczych i Pogotowia Opiekuńczego "Drogowskaz", żeby pomóc innym?
- Chcę przekazywać swoje doświadczenie. Jak się szuka, to się znajdzie, tylko trzeba wiedzieć jak, i gdzie! Celem naszego stowarzyszenia jest integracja tych rodzin, wymiana doświadczeń i wzajemna pomoc w rozwiązywaniu problemów z dziećmi. Trzeba zdobywać wiedzę, aby umieć sobie radzić i dobrze opiekować dziećmi, które przyjmujemy pod swój dach. Wszystkiego musiałam się uczyć sama, nie znałam nikogo z podobnymi problemami. Dzieci z domów dziecka, w przeciwieństwie do chowanych w tradycyjnych domach, są przestraszone i pełne lęków, skrzywdzone przez los, więc trzeba umieć z nimi postępować. "Drogowskaz" chce propagować rodzicielstwo zastępcze dla dzieci osieroconych i odrzuconych. Ważne jest także uświadamianie przyszłych rodziców zastępczych. Trzeba się upominać o wywiad środowiskowy, w którym byłyby zawarte wszystkie informacje o dziecku. Domagaliśmy się żeby była grupa wsparcia, żeby ludzie mogli przyjść z problemami i uzyskać pomoc od specjalisty, a nie tylko rozmawiać.
- Wydaje się, że się spełniło lub spełnia wszystko, co pani chciała osiągnąć. Jest nowa ustawa o rodzicielstwie zastępczym, która reguluje coraz więcej spraw. Jest wczesne wspomaganie i diagnozowanie dziecka w Powiatowym Ośrodku Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej i Doradztwa Metodycznego w Oławie, jest też grupa wsparcia...
- To dopiero początek. Uważam, że tu w Oławie jesteśmy w punkcie wyjścia. Cztery lata temu ustalono strategię działania PCPR, dotyczącą rodzin zastępczych, która nie jest realizowana. Staramy się informować rodziny, ale żeby dotrzeć do wszystkich, potrzebna jest skuteczna komunikacja. Teraz szukamy wolontariuszy do pomocy przy dzieciach. Przekrój jest bardzo duży - od niemowlaka, do 19-letnich osób. Szczególnie interesuje nas pomoc przy odrabianiu lekcji. Dzieci przychodzą do nas z ogromnym deficytem i zaległościami, które bardzo trudno nadrobić.
Dołącz do "Drogowskazu" lub zostać wolontariuszem
Maria Gromadzińska apeluje o zgłaszanie się chętnych osób, które chcą dołączyć do stowarzyszenia, także do tych, które chcą zostać wolontariuszami. Szczególnie poszukiwane są doświadczone osoby, np. emerytowani nauczyciele, którzy mogliby pomagać w nauce i przy odrabianiu lekcji. Szefowa stowarzyszenia zapewnia, że dla chętnych będą znalezione rodziny w pobliżu ich zamieszkania oraz podpisze się umowę. Wystarczy zadzwonić w godzinach wieczornych, pod numer telefonu 71-313-36-58 lub napisać maila: [email protected].
Reklama
Być drogowskazem dla innych
Oławianka Maria Gromadzińska, założycielka Stowarzyszenia Rodzin Zastępczych i Pogotowia Opiekuńczego "Drogowskaz", jako pierwsza założyła rodzinę zastępczą w naszym powiecie. W rozmowie z Malwiną Gadawą opowiada o trudnościach z tym związanych i o pomocy innym
- 11.10.2011 11:55 (aktualizacja 30.07.2023 17:54)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze