Oława Po raz pierwszy na żywo
Na okładce ich debiutanckiej płyty, pod hasłem "Pierwsze stadium idei" , czytamy o sprzężeniu zewnętrznych impulsów z wewnętrznymi duchowymi przeżyciami. Środkiem, który pozwala wyrazić to, co wewnętrzne i przeniknąć z zewnątrz do duszy odbiorcy - jest muzyka. Platforma szaleńczych podróży między tymi dwoma światami.
- Kiedyś w połowie koncertu poprosiłem Mateusza o ręcznik, byłem cały zlany potem - opowiada Aleksiej. - Mówię do niego, a on jest na jakiejś innej orbicie, w ogóle nie mogliśmy się wtedy dogadać.
Odlot kontrolowany
Pozory mylą. Psychodeliczna podróż czwórki z Oławy nie odbywa się bez kontroli. Poszczególne elementy układają się w spójny przekaz. Przemyślany wizerunek, kipiąca energią muzyka, utrzymane w onirycznej konwencji teksty i wyjątkowo ekspresyjny wokal.
Może dlatego udało im się osiągnąć jednolitość przekazu, że od początku szli własną drogą. Żaden z nich nie ukończył szkoły muzycznej. Warsztatu uczyli się sami, zafascynowani dokonaniami takich grup, jak Nirvana, The Offspring czy Metallica. Aleksiej Kutia i Mateusz Bagiński mieli wtedy po 14 lat. Grali w różnych składach, zaczynali tworzyć własną muzykę i szukali partnerów do nowego projektu. Basistę Michała Pawlaka poleciła im znajoma. Z dobraniem wokalisty sprawa była trudniejsza. Ci, których przesłuchiwali, byli nieodpowiedni. - To musi być ktoś, kto dziwnie mówi, mam takiego kolegę - wypalił Mateusz. Tak do zespołu trafił Marcin Żudrak, bez którego dzisiaj trudno wyobrazić sobie Lecznicę.
Wylęgarnia pomysłów
Nowe możliwości dało stworzenie w Skarbimierzu własnego studia muzycznego. Znaleźli tam prawdziwy azyl, wylęgarnię pomysłów i warsztat szlifowania umiejętności. - Był taki czas, że przez trzy miesiące wlewaliśmy w siebie litry płynów energetyzujących i codziennie graliśmy od 18.00 do 24.00. Zauważyłem wtedy wyraźny progres - wspomina Alek.- Nasza muzyka powstaje z eksperymentowania dźwiękami. Dużo wynika z improwizacji, tworzymy ją wspólnie, trudno wskazać pojedynczego kompozytora. We własnym studiu masz czas, nikt cię nie goni, możesz spokojnie pracować. Nie spieszyliśmy się, bo chcieliśmy stworzyć coś, co oprze się próbie czasu
I coś, co będzie żyło własnym życiem. W końcu proces tworzenia płyty, która nomen omen nosi tytuł "Moje trudne dziecko", przyrównali do narodzin człowieka. Na ich stronie internetowej można znaleźć notkę, napisaną medycznym slangiem. Mowa w niej o przekazaniu materiału genetycznego, niezbędnego do zainicjowania nowego rozwoju osobniczego. - Po uprzednim stworzeniu odpowiedniego środowiska życiowego będziemy stale podawać niezbędne substancje odżywcze, aż do momentu porodu. Ta obietnica nosi datę 28 kwietnia 2009. Dwa lata płytę nagrywają albo skończeni lenie, albo perfekcjoniści, którzy bez końca mogliby dopieszczać własne dzieło.
Spętany żywioł
Fot. Filip Łomnicki LSD na koncercie w Oławie
Jakie jest to dziecko, któremu rodzice przyszyli łatkę trudnego? Wydaje się, że oławianie mają świetne wyczucie żywiołu muzyki - czasu. Ich utwory składają się z wyselekcjonowanych modułów. Zaczynają się często od sugestywnego intro, potem słuchacz atakowany jest zmasowaną ścianą dźwięku, ostrymi gitarowymi riffami, perkusja pulsuje akcentami i zapowiada nowe frazy rozbudowanymi przejściami. Jedną z naczelnych zasad architektury tej muzyki jest kontrast. Po dynamicznych sekwencjach gitarowych następują fragmenty oparte na sekcji rytmicznej. Przy utworach, odbiegających od mocnego rocka, na pierwszy plan wysuwa się dbałość o stworzenie klimatu. Niepokojąca melodyka, jakby z rozstrojonej pozytywki, nasuwa skojarzenia z muzycznym tłem do horrorów. Dodatki, którymi operują - przestery, klawiatury, elektroniczna perkusja - także służą stworzeniu niepowtarzalnej atmosfery. Nie jest to muzyka dla wszystkich. Pozbawiona schematu "zwrotka-refren, zwrotka-refren", bez przewidywalnego rytmu, do którego łatwo się skacze na koncertach, z wrzaskliwym wokalem Żudraka. Te cechy powodują naturalną selekcję wśród słuchaczy. Chłopaki z Lecznicy są tego świadomi i cieszą się, kiedy na koncertach widzą zasłuchaną publiczność. Poza tym zastrzegają, że na imprezach typu Dzień Koguta i tak nie wystąpią.
Fot. Filip Łomnicki
Między prowokacją a grafomanią
Wiele komentarzy budzą ich teksty. Nic dziwnego, jeżeli wyśpiewują wyznania w rodzaju "Chciałbym cię pokroić, wbiję nóż w twoje plecy". Opowiadają o tym, jak pies zjada swojego właściciela, a do Chrystusa zwracają się "Ej, człowieku, masz za mało krwi, aby zmyć wszystkie grzechy tego świata". Rozmowę o tekstach ucinają natychmiast. - Nie będziemy ich tłumaczyć, to bez sensu. Każdy może je interpretować po swojemu i niech tak zostanie. Szczerze mówiąc, my też nie wysilaliśmy się, aby gruntownie zrozumieć słowa pisane przez Aleksieja Kutię. Jest kilka powracających motywów: złowrogi pies-bestia gotowy pożreć człowieka, powrót do domu, choroba i odzyskanie zdrowia, postać Chrystusa. Dość wyraźna jest tendencja do szokowania drastycznymi opisami pożerania. Krytyczni odbiorcy mogliby zarzucić tego rodzaju twórczości cechy grafomanii. Nieprzekonująco brzmią zwłaszcza wersy rymowane, wplecione w strumień świadomości. "Kanibalizm Naszych Czasów" zaczyna się np. od stwierdzenia "Więc wypada dzisiaj na mnie, przed podróżą nakarmić psa. Własną ręką, czy może własną nogą?", a kończy niezbyt szczęśliwym rymem "Poznaję psa, a on mnie niestety, bierze za robota z innej planety." W każdym razie tych, którzy chcą śmiertelnie poważnie podchodzić do tych tekstów, Alek szachuje ogromnym dystansem. Zapewnia, że nie znosi poezji i wcale się nią nie interesuje. A Marcin dopowiada, o co tu chodzi: - Czuję się jak aktor, który wchodzi na scenę, odgrywa pewną rolę, a potem ze sceny schodzi.
Trudne dziecko zdobywa uznanie
Fot. Filip Łomnicki
Zespołu, którego skrót nazwy brzmi LSD, a adres strony internetowej zawiera wzór dietyloamidu kwasu lizergowego, nie sposób nie zapytać o narkotyki. W tym punkcie chłopaki nie przyjęli jednolitej linii. Mateusz zdecydowanie odrzuca propozycję tematu, a Alek uśmiecha się szeroko i pyta: - Będziemy udawać, że nie eksperymentowaliśmy? Potem następuje przywrócenie właściwych proporcji. To nie jest tak, że najpierw zażywa się narkotyki, a potem jest się wspaniałym artystą. Jeżeli w ogóle te dwie rzeczy się łączą, to w odwrotnej kolejności. - Nasze próby nie odbywają się na wspomagaczach, no, chyba że na tych mniejszych. Jesteśmy w pełni świadomi tego, że tak jak narkotyk uniemożliwia racjonalne prowadzenie samochodu, tak samo wyklucza "obsługę" gitary czy perkusji - stwierdza Alek.
2011 jest dla nich rokiem przełomowym. Przede wszystkim narodziło się w końcu ich ukochane dziecko. Płyta, która pozwala im zaistnieć przed szerszą publicznością. Na kilku portalach muzycznych pojawiły się przychylne komentarze. - Lecznica Stałych Doznań to debiutujący, ale już dojrzały zespół. Wprowadzają ożywczy powiew na polskim podwórku, gdzie nieczęsto można usłyszeć takie dźwięki - tyle strona Dlastudenta.pl. Z takim asem w rękawie próbowali swoich sił na ogólnopolskich przeglądach muzycznych. W Mińsku Mazowieckim zostali zaproszeni do finałowej szóstki spośród 254 zgłoszonych zespołów. Na płockim festiwalu "Rockowe ogródki" wystąpili w gronie 10 zespołów - kandydatów było 86. 31 sierpnia festiwalowe jury przyznało im główną nagrodę. Od sierpnia są w trasie koncertowej, zaplanowali w niej 13 koncertów. Także w rodzimej Oławie.
Mimo natłoku spraw organizacyjnych, promocji płyty i planowania występów, nie opuszcza ich ferment twórczy. - W przyszłym rocku zaczniemy rejestrować kolejną płytę, pomysł już mamy, powstają nowe utwory, to będzie kosmiczna muzyka - mówi z błyskiem w oku Alek.
Xawery Piśniak
Fot nr 1 i projekt okładki Łukasz Fiałkowski
Napisz komentarz
Komentarze