Jelcz-Laskowice Zabił ojca
Roman* ma 41 lat, mieszkał z ojcem w niewielkim domu przy ulicy Zielonej. Policjanci często tam interweniowali. Zazwyczaj przyjeżdżali uspokajać nadpobudliwego mieszkańca. Tym razem on sam przyszedł na komisariat. Nie miał telefonu, żeby zadzwonić po pogotowie. Zgłosił dyżurnemu policji, że jego ojciec nie żyje. Na ubraniu miał ślady krwi. Do domu pojechał z funkcjonariuszami. Mieszkańcy, którzy zobaczyli radiowóz, wiedzieli, że znów chodzi o Romka. Nikt się nie dziwił.
- Uuuu... proszę pani, nie policzę, ile razy była tu policja - mówi Kazimierz Szczepaniak, mieszkający tuż obok. - Dla ludzi z tej ulicy to nie było nic ciekawego. Zajrzałem tylko przez okno, zobaczyłem, że wiozą go i wróciłem do gotowania. Później pewna pani powiedziała, że to coś poważniejszego. Słyszałem, że policjanci pytali Romka o różne rzeczy, a później skuli w kajdanki i zabrali.
69-letniego Bogusława znaleziono w mieszkaniu. Miał rozległe rany twarzy i czaszki. Roman przyznał się do winy. - Jako powód podał, że ojciec nazwał go nierobem i alkoholikiem - mówi Henryk Pieńkowski z oławskiej prokuratury. - Nie był to człowiek spokojny, w jego sprawie prowadzono postępowania o rozbój, zniszczenia mienia i groźby. W dniu tragedii wypił kilkanaście piw. Biegli ustalili, że jest niepoczytalny.
Roman powinien przyjmować leki. Kilkakrotnie był w ośrodku zamkniętym, ale po powrocie znów uprzykrzał życie sąsiadom. - Przez kilkanaście lat był tu koniec świata! - mówi Gustaw Gośmiński, mieszkaniec Zielonej. - Brał tabletki i popijał alkoholem. Wystarczyły dwa, trzy piwa i dostawał kota. Robił się agresywny i nieznośny. Kilka razy udało mi się go uspokoić, ale to się rzadko zdarzało. Kiedyś przyszedł z siekierą i rozwalił mi skrzynkę na listy. Później cudował i przepraszał. Miał pokryć szkody, ale nie przyjąłem od niego pieniędzy. Powiedziałem: idź na komisariat i powiedz, że zapłaciłeś. Nie chciałem, żeby później był na mnie zły, że wziąłem pieniądze. Wolałem mieć spokój.
Kazimierz Szczepaniak i kilku innych mieszkańców potwierdzają, że Roman był agresywny wobec najbliższych. Kilkakrotnie pobił ojca i siostrę. - Widziałem Bogusława z posiniaczoną twarzą - wspomina Kazimierz. - Jednak nigdy nie powiedział mi, że to syn go tak urządził. Nic nie mówił, wyglądało, że chciał go kryć. Był cichy i skryty.
Inny mieszkaniec powiedział nam, że pewnego dnia podejrzany pobił ojca do nieprzytomności, a w napadzie złości wybił sąsiadowi szyby.
- Co tu się, kurde, narobiło? - kręci głową Ryszard. - Znałem Bogusława, on był spokojny, czasem wypił piwko, jak każdy, ale nie przesadzał. Był normalny. Gdy Romek szalał, to zwracałem mu uwagę. Krzyczałem: zamknij ryja i nie drzyj się! Czasem posłuchał. Jak go puściło, to był spokój.
Mieszkańcy zgodnie twierdzą, że taki człowiek nie powinien przebywać na wolności, bo zagraża sobie i innym. Za każdym razem, gdy wracał z ośrodka lub komisariatu, niósł ze sobą kolejny ładunek złości. - Dlaczego oni go wypuszczali? - pyta Kazimierz. - Jeżeli znów tutaj wróci, my już nie będziemy się bać, ale on powinien.
Roman jest w areszcie, grozi mu od 8 lat więzienia do dożywocia.
W piątek kupił na targu białe adidasy. Pobrudził je krwią, a zeznając podkreślał, że miał takie ładne buty, a teraz je zniszczył. Dziwił się też, że ojciec nie uciekał, kiedy go bił.
* Imię podejrzanego zostało zmienione
Agnieszka Herba [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze