Na kilkunastu połaciach dookoła miasta tysiące rodzin mają swoją oazę wypoczynku, spokoju i możliwości obcowania z naturą. Tam wyrosły pokolenia, dzieci miały się gdzie bawić z dala od miejskiego zgiełku i podwórek pod domem. To wielka wygoda, choć nie wszystko było i jest idealne, jak zwykle w życiu. Docierają do nas sygnały działkowców, by poprzez gazetę zwrócić uwagę na dokuczliwe mankamenty. Na poprawę nie są potrzebne wielkie pieniądze, a niekiedy może zmniejszyć wydatki. Wystarczy rozsądek z dobrą wolą plus wzajemny szacunek.
Plagą jest zapełnianie kontenerów na śmieci. Tam trafia wszystko, nie tylko z niektórych ogródków. Wrzucane są rośliny z plewienia, łodygi, gałęzie, nawet meble i opony samochodowe. Wywiezienie jednego pojemnika kosztuje około 500 zł. Niezgniatane butelki plastikowe powodują potrójny koszt. Zgniecionych zmieści się przynajmniej trzy razy więcej i nie trzeba płacić za wywożenie powietrza w pustych butelkach. Zbutwiałe rośliny z kompostownika, albo zwyczajnie przekopane, użyźnią glebę jako nawóz naturalny i można sypać mniej chemii, która nie jest obojętna dla zdrowia. To jest tak oczywiste, że aż wstyd o tym pisać, ale niektórym nie mieści się to w głowie.
Dawniej, kiedy obszary pracowniczych ogrodów były pod opieką zakładów pracy, przyznawano pieniądze, materiały i świadczono pomoc. Teraz nikt niczego nie daje na "rodzinne ogrody". Składki i inne należności płacą rodziny z domowego budżetu. To musi wystarczyć na wydatki danego ogrodu. Bezmyślne traktowanie odpadów przez nierozważnych działkowców powoduje wzrost kosztów i ogranicza możliwości działania dla działkowej wspólnoty, m.in. zakup oraz remont ogólnie dostępnego sprzętu itp.
Był duży problem z motoryzacją, bo niektórzy z paradą wjeżdżali swoimi cackami na działkowe alejki, aż pod swoją furtkę. Na zelektryfikowanych ogrodach myli swoje samochody, bo tam łatwo podłączyć pompę i wypucować karoserię. Wprowadzono więc w całym kraju statutowy zakaz takiego harcowania i "umiłowania" czystości. Wszystkie bramy mają być zamknięte na kłódkę, klucz ma być dostępny na uzasadnioną potrzebę, zarząd ogródka ma ustalić, kto ma klucze. I tu jest sęk. Pół biedy, gdy chodzi o przewiezienie czegoś ciężkiego czy osoby niepełnosprawnej. To można wcześniej ustalić, choć nie zawsze, a wielogodzinne poszukiwanie i oczekiwanie jest w oławskich ogrodach dalekie od normalności. Może się jednak zdarzyć zasłabnięcie, więc jeśli ktoś wezwie pogotowie, to poszukiwanie kogoś z kluczem może decydować o życiu lub śmierci.
Tylko przy dwóch bramach (z kilkunastu oglądanych!) były podane numery "kluczników", przeważnie wtedy urlopujących poza Oławą lub po prostu nieobecnych na swoim ogródku. W kilku ogrodach trzeba było szukać numerów telefonu gdzieś tam przy magazynie sprzętu lub przy biurze zarządu, albo nie było takiej informacji.
Kto będzie odpowiedzialny, jeśli się zdarzy najgorsze?
Edward Bykowski
Reklama
Miasto obrastały dookoła pracownicze ogrody działkowe przez kilkadziesiąt lat. Oława stała się rekordowym "zagłębiem" w skali kraju, biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców, przypadającą średnio na działkę. Oławskie działki zasłynęły również poza Europą, poprzez wizjonerstwo Kazimierza Domańskiego, na jego działkowym ogródku
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze