Powiat Nie dojadą na czas</p>
Tak wygląda sprawa w ciągu dnia, bo w nocy są tylko dwie karetki. Kiedy w okolicy jest poważny wypadek, a za kilka minut dochodzi do kolejnego, trzeba wzywać pomoc z Wrocławia. Dojazd trwa kilkadziesiąt minut. Jak dramatyczne są takie sytuacje - przekonali się pod koniec czerwca mieszkańcy podoławskiej Gaci. Wszystkie karetki były zajęte, a na pomoc czekał poparzony Bogusław. Mniej więcej po godzinie straż pożarna odwiozła go do szpitala w Oławie. Później pojechał z anestezjologiem na oddział do Siemianowic Śląskich. Po kilku dniach zmarł.
Kiedy 14 maja citroen potrącił pieszego przed nowym rondem, też nie było wolnych karetek. 59-latek czekał na ambulans z Wrocławia. Ponad dwadzieścia minut o jego życie walczyli strażacy. Nie udało się go uratować. Była godzina 22.30, a dwie karetki pracujące w nocy były na wyjazdach. Jelczańska była z chorym na wrocławskim oddziale neurologii, a druga wiozła pacjenta do szpitala psychiatrycznego.
Pracownicy pogotowia nie chcą się wypowiadać otwarcie. Mówią anonimowo, że sytuacja jest bardzo trudna. - Z tą ilością karetek po prostu trzeba wybierać, gdzie pojechać - mówi ratownik. - W wakacje bywa jeszcze gorzej, bo wypadków i zdarzeń jest więcej, a ludzie potrafią wezwać nas, bo czasem chcą zrobić głupi dowcip. Ostatnio jechaliśmy na drugi koniec powiatu, bo ktoś zadzwonił i powiedział, że przy drodze leży człowiek, który nie oddycha. Popędziliśmy tam, zastaliśmy tylko mężczyznę, który stwierdził, że od godziny stoi oparty o płot i nikogo tutaj nie było.
Trzy godziny bez karetki
Pracownicy pogotowia, zapytani o sytuację w powiecie, odpowiadają, że nie tylko jest źle, bardzo często bywa tragicznie. - Jeżeli nie dojdzie wreszcie do potwornej tragedii, to będzie prawdziwy cud, to tylko kwestia czasu - mówi ratownik. - To jest totolotek! Przy takiej ilości karetek zawsze jest dylemat: - Kto ma umrzeć? To przerażające, ale taka jest prawda.
Często zdarzają się sytuacje, kiedy karetka z Oławy musi zawieźć pacjenta do Wrocławia i tam wykonać badania. Taki wyjazd, np. na neurologię, trwa zazwyczaj prawie 3 godziny. Karetka jest na ten czas zablokowana. - Koledzy z Wrocławia często mnie puszczają poza kolejnością, bo wiedzą, że jestem z powiatu oławskiego i muszę szybko wracać. Ale nawet jak pacjent przejdzie badanie tomografem, to nie wolno mi odjechać, dopóki nie będzie opisu od lekarza - to wszystko trwa. Kiedy jakiś czas temu wychodziłem z wrocławskiej neurologii, to pod drzwiami spotkałem drugą załogę z Oławy. W takich sytuacjach jest koniec, bo w mieście nie ma już żadnej karetki.
Dyspozytor pogotowia słucha przez telefon obelg od mieszkańców, którzy proszą o natychmiastowe wysłanie karetki. Nie są w stanie zrozumieć, że w danym momencie nie ma wolnego ambulansu. Skrupulatnie przepytuje dzwoniących, żeby dowiedzieć się, że interwencja pogotowia jest konieczna. - Nikt nie chciałby usłyszeć tego, co ja - mówi. - Straciliśmy szacunek w społeczeństwie. Ludzie nie potrafią zrozumieć, że to nie my ustaliliśmy dla powiatu taką ilość karetek. Jest naprawdę bardzo źle. Musimy decydować komu pozwolić umrzeć...
Straszą prokuratorem
Pracownicy pogotowia zaznaczają, że są od tego, aby nieść pomoc w konkretnych przypadkach. Nie każdy to rozumie. Zdarza się, że mieszkańcy traktują karetkę jak taksówkę lub szybszą możliwość dostania się do lekarza. - Ktoś ma termin wizyty np. dopiero za miesiąc i wzywa karetkę, żeby od razu trafić na izbę przyjęć. Zdarzają się telefony od kobiet, które mają bolesną miesiączkę i oczekują przyjazdu karetki. Nie wyjedziemy do takiego wezwania, gdyż w tym samym czasie może dojść do poważnego wypadku.
Są też zgłoszenia, które potrafią wyprowadzić z równowagi. Dzwoni kobieta: - Tatuś się zanieczyścił - mówi. - Co to znaczy? - pyta dyspozytor. - Oddał pod siebie stolec. Co ja mam zrobić, proszę przyjechać!
Kiedy sytuacja jest poważna, a karetki nie ma, jedyne co może pomóc, to słuchanie dyspozytora. Niejednokrotnie dość trudno przekonać dzwoniących, żeby zaczęli działać. Zapominają, że za nieudzielenie pomocy grozi kara pozbawienia wolności do trzech lat. - Osoba, która jest najbliżej poszkodowanego, może jeszcze dużo zdziałać i ma obowiązek pomóc - tłumaczy dyspozytor. - Ludzie nie chcą słuchać, krzyczą, że nie kończyli medycyny, straszą prokuratorem, grożą, że już tu nie pracuję.
Będzie lepiej?
Sprawą karetek zainteresował się Jacek Gałuszka, komendant KPP w Oławie. Wysłał pismo do Andrzeja Dronsejki, dyrektora oławskiego szpitala z pytaniem, czy konieczne są wyjazdy karetek z pacjentami na wykonywanie badań na wrocławskich oddziałach? Nie otrzymał jeszcze odpowiedzi. Próbowaliśmy skontaktować się dyrektorem szpitala, ale nie udało się, bo przebywa na urlopie. - Od takich wyjazdów powinna być zwykła przewozówka, a nie karetka, która jest potrzebna do ratowania życia w powiecie - stwierdza Gałuszka. - Dzieje się coś niedobrego. Dwie karetki w nocy to zdecydowanie za mało. Ani policjanci, ani strażacy nie mają specjalistycznego sprzętu do ratowania ofiar wypadków. Oni robią sztuczne oddychanie i masaż serca, ale nie mają sprzętu np. do intubowania, ani takich umiejętności i wiedzy jak lekarze. Mamy być tylko wsparciem przez pięć, dziesięć minut, później niezbędny jest lekarz.
Pracownicy pogotowia mówią, że interweniować powinien starosta, wystosować pismo do dyrektora wrocławskiego pogotowia z prośbą o przydzielenie dodatkowej karetki. Starosta Zdzisław Brezdeń zapewnia, że zajął się tym problemem. - Temat jest poważny - mówi. - W sierpniu odbędzie się spotkanie przedstawicieli policji, pogotowia i straży pożarnej. Zrobimy wszystko, żeby rozwiązać ten problem. Nikt nie chciałby, żeby powtórzyły się tragiczne sytuacje, które już były opisywane na łamach gazety.
Z relacji ratowników wynika, że zdarzają się dni, kiedy nie ma żadnych wezwań, ale są też sytuacje, kiedy jednej nocy muszą wyjechać 20 razy. Wtedy nie mają szans, żeby wszędzie zdążyć na czas. Zaznaczają, że bardzo często pomagają im strażacy. - Bez nich byłoby jeszcze gorzej - stwierdza ratownik. - W powiecie jest bardzo dużo szkół, ogromne zakłady pracy, a to zwiększone ryzyko.
O tym, że niełatwo jest trafić na moment, kiedy karetka jest wolna, przekonał się Krzysztof. O pomoc poprosiła go mieszkanka, która leżała na ulicy Młyńskiej. Starsza kobieta upadła i złamała rękę. - Bardzo cierpiała, zadzwoniłem po karetkę, dyspozytor przyjął zgłoszenie, ale po chwili oddzwonił z pytaniem, czy mamy możliwość przywiezienia poszkodowanej samochodem. Niestety, jej rodzina nie miała auta. Karetka przyjechała, ale minęło sporo czasu.
Ratownicy, którzy docierają z pomocą, często słyszą pierwsze słowa: - Co tak długo?! To delikatniejsza wersja powitania. - Nasza praca nie jest bardzo ciężka - mówią. - Bywa jednak niewdzięczna, bo ludzie mieszają nas z błotem i oskarżają o decyzje, podejmowane przez zasiadających na wysokich stanowiskach. Kochamy swoją pracę i tylko dlatego jesteśmy w stanie znosić poniżanie.
Czy spotkanie z dyrektorem wrocławskiego oddziału pogotowia, które odbędzie się 18 sierpnia, przyniesie zmiany na lepsze? Poinformujemy o tym.
Agnieszka Herba
Napisz komentarz
Komentarze