Oława/Wrocław
Sprawę dwa tygodnie temu opisała wrocławska "Gazeta Wyborcza". Burmistrz Franciszek Październik tłumaczy, że gdy zlecał wykonanie specyfikacji przetargu, nic nie wiedział o tych powiązaniach rodzinnych. Zapewnia jednak, że nawet jeśli wiedziałby, to nie miałoby to najmniejszego znaczenia.
- Zleciliśmy Hannie Kucharskiej przygotowanie specyfikacji na wybór inżyniera kontraktu i na tym jej rola się skończyła - mówi Październik. - Ja powołuję komisję przetargową, a pani Kucharskiej nie było w tej komisji. Jej działania zakończyły się dużo wcześniej i w żaden sposób nie mogła pomóc ojcu w wygraniu przetargu. Cenę, jaką chcemy przeznaczyć na zamówienie, znamy tylko my. W przypadku tych przetargów głównym kryterium była cena, a Janusz Rybka po prostu za każdym razem składał najtańszą ofertę.
Rybka bezkonkurencyjny
Przetarg na inżyniera kontraktu był nieograniczony i ogłoszony w Biuletynie Zamówień Publicznych. Ta informacja była dostępna dla każdego wykonawcy w Polsce. Tymczasem to właśnie Janusz Rybka cztery razy został inżynierem kontraktu przy inwestycjach realizowanych przez oławski magistrat. Chodzi o budowę krytej pływalni, łącznika z ulicą Zaciszną, remont ratusza i modernizację budynku po kinie "Odra". Do każdego z tych przetargów oprócz niego startowały jeszcze jedna lub dwie firmy. Za każdym razem wybierano jednak ofertę Rybki.
W przypadku krytej pływalni inżynierem kontraktu chciały zostać jeszcze dwie firmy. Odpadła jedna, nie spełniająca wymogów formalnych. W tym przetargu Rybka zaoferował, że wykona zadanie za 386.740 zł, a jego konkurent przedstawił swoją ofertę za 573.400 zł. Firma, która odpadła, oferowała najniższą kwotę, bo 271.084 zł. Franciszek Październik irytuje się, gdy używa się słowa "przekręt". - To śmieszne! - mówi. - Tutaj nie było się nad czym zastanawiać, bo oferta Rybki była najlepsza. Jego konkurent był dwa razy droższy.
Kolejny przetarg dotyczył inżyniera kontraktu przy budowie łącznika z ulicą Zaciszną. Rybka znów był bezkonkurencyjny. Jego oferta opiewała na 220.000 złotych, podczas gdy konkurent z Wrocławia zaproponował 660.000 złotych.
Franciszek Październik podkreśla, że nie ma mowy o działaniu niezgodnym z prawem. Twierdzi, że sprawa pojawiła się w mediach, bo w ten sposób firmy chcą zniszczyć konkurencję: - To rozgrywka między nimi, próbują sobie coś udowodnić. Tylko dlaczego wciągają w to samorządy?
Nie wszyscy jednak oceniają te przetargi jako krystalicznie czyste. Oławski radny, który prosił o niepodawanie nazwiska, ma poważne wątpliwości. - To podejrzane, że przy czterech największych inwestycjach wygrywa wciąż ta sama firma - mówi. - Podobnie jest, jeżeli chodzi o firmę deweloperską, która w mieście wykonuje prawie wszystkie budowy. Chciałbym, żeby tymi przetargami zajęła się Najwyższa Izba Kontroli, ale z innej niż wrocławska delegatury. Ta sytuacja z Januszem Rybką naprawdę dziwnie wygląda. Jeżeli jakaś osoba jest szczególnie honorowana przy przetargach, to może to być przejaw nieuczciwości.
Nie było przecieków?
Grzegorz Andros, zastępca naczelnika wydziału Rozwoju Gospodarczego, Inwestycji i Zamówień Publicznych twierdzi, że żaden z oferentów nie mógł się dowiedzieć o kwocie, jaką miasto planuje przeznaczyć na dane zadnie. - Zamawiający nie podają kwoty, jaką planują wydać na sfinansowanie zamówienia - tłumaczy. - Podaje się ją dopiero w dniu otwarcia ofert. Koperty z nimi leżą na stole. Wezwani są wykonawcy i komisja, i wtedy ujawniamy, ile zamierzaliśmy przeznaczyć na ofertę. Jeżeli okaże się, że otworzymy koperty i każda cena przekracza kwotę podaną przez nas, możemy przetarg unieważnić. Tę kwotę zapewniamy w budżecie i tylko my o tym wiemy.
Oferenci startujący w przetargu proponują kwoty w zależności od wielkości inwestycji. Cena na inżyniera kontraktu to zazwyczaj kilka procent wartości inwestycji. Na tej podstawie wyliczają przybliżoną stawkę, jaką miasto może przeznaczyć na dane zadnie.
Oławski radny z ironicznym uśmiechem zareagował na informację, że tylko komisją zna cenę zadania. - Przecież są telefony, zawsze można zadzwonić i zapytać - uśmiecha się. - Można też się spotkać... Dziwni mnie tylko, że burmistrz nie widzi nic złego w tym, że osoba startująca w przetargu jest powiązana z tą, która przygotowywała specyfikację. Gdyby córka Rybki od razu ujawniła koligacje rodzinne, to wtedy prawnie nie byłoby żadnego problemu.
Zgodnie z prawem "wykluczeniu z postępowania podlegają wykonawcy, którzy bezpośrednio wykonywali czynności związane z prowadzonym postępowaniem albo posługiwali się w celu sporządzenia oferty osobami uczestniczącymi w dokonywaniu czynności związanych z prowadzonym postępowaniem". Obowiązek wykluczenia dotyczy więc wykonawców, którzy brali udział w przygotowaniu postępowania.
Ewa Szczepanik, sekretarz UM w Oławie, podsumowuje sytuację krótko: - Gdyby to było niezgodne z prawem, to pani Kucharska nie posadziłaby własnego ojca na minę...
To spisek
Janusz Rybka na historię opisaną w "Gazecie Wyborczej" ma jedną odpowiedź. Twierdzi, że to zemsta konkurencji: - Po pierwsze, jestem bardzo tani, a to denerwuje startujących w przetargach. Po drugie jedna z firm, która miała startować w dużym przetargu we Wrocławiu, nie zdążyła złożyć oferty. Mój główny konkurent nie ma pomysłu na to, jak wygrać, więc stosuje nieczystą grę. Ja za każdym razem maksymalnie dołuję ceny, dlatego wygrywam i nie ma w tym nic dziwnego. Działam zgodnie z prawem, moja córka ma własną firmę i nie ma nic wspólnego z moją pracą. Przygotowała specyfikację, ale jej nie zatwierdzała. Nie było jej również w komisji. Ja nie zamierzam mieszać innych z błotem, nie będę nikogo opluwał, tak jak robi to konkurencja. Nie zniżę się do takiego poziomu. Mam swoje nazwisko i wyrobioną markę, nigdy nie pozwoliłbym sobie na nieczyste zagrania. Psy szczekają, a karawana jedzie dalej...
Nikt nie protestował
Grzegorz Andros podkreśla, że każdy startujący w przetargu mógł zgłosić nieprawidłowości. Wszystkim wykonawcom przysługują środki ochrony prawnej, co oznacza, że ktokolwiek ze startujących, który przetargu nie wygrał albo uważa, że są jakieś błędy, może wnieść odwołanie. - W tych czterech postępowaniach nie mieliśmy żadnych protestów ani odwołań - tłumaczy. - Wykonawcy mają wgląd do dokumentacji przetargowej i ofert, które zostały złożone, każdy może przyjść i zażądać pokazania ofert, aby sprawdzić czy są zgodne ze specyfikacją. To minimalizuje możliwość ingerowania w oferty w sposób nieuprawniony. Zawsze ten, kto przegrywa, ma szansę zaprotestować, powiedzieć, że "wybraliście wykonawcę, który nie powinien tu startować". W tym wypadku niczego takiego nie było.
Poprzewracało się w głowach
Po tym jak "Gazeta Wyborcza" poruszyła temat Rybki, na forach internetowych zawrzało. Użytkownik gregvii pisał: - A ja czekam na wyciągnięcie konsekwencji z zaistniałej sytuacji. Włodarze Oławy chyba mają na tyle dystansu i brak powiązań z wykonawcą, by unieważnić przetarg i rozpisać go jeszcze raz. Tym razem bez możliwości udziału spornej firmy. Przeczytaliśmy komentarz burmistrzowi. Zareagował stanowczo. - Łącznik z Iwaszkiewicza jest już skończony. Ratusz - brakuje mi dwóch i pół miesiąca do zakończenia zadania, a basen - już 35 procent wykonanych robót. Komuś poprzewracało się w głowie! Mało tego, ja jestem z inżyniera kontraktu zadowolony!
Oławski radny, który podejrzewa, że sprawa może mieć drugie dno, przytacza sytuację, kiedy Urząd Miejski starał się o certyfikat "Przejrzysta gmina". - Wisi w sekretariacie w ramce - mówi. - Wszystko, co robi urząd, ma być przejrzyste. Skąd więc nagle taka sprawa?
Agnieszka Herba
Napisz komentarz
Komentarze