Oława
- Jak to było w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze? Powiedzieli ci, że wirtuozem nie będziesz, ale na pewno zwiążesz swoje życie ze sceną?
- Wydaje mi się, że jak ktoś jest młodym kumatym muzykiem, to zna swoją muzykalność. Większość muzyków po akademii muzycznej, to wirtuozi w swojej dziedzinie. Ale jest wielka różnica między absolutnymi wirtuozami, a po prostu dobrze przygotowanymi, profesjonalnymi muzykami.
- Pytam o to, co zrobiłeś dzisiaj wieczorem w Oławie. To nie była muzyka, ciebie rajcuje samo bycie na scenie.
- To była też muzyka. Pamiętaj, że muzyka to bardzo wiele rzeczy. Nie tylko odśpiewanie jakiejś piosenki. Dlatego mówię ludziom, teraz gram w C-dur, teraz w F-dur, słyszycie te chórki? To jest forma edukacji. Muzyka ma być fantazją, którą słyszymy w głowie. Taki koncert prowokuje słuchacza, żeby przekroczył swoje możliwości słuchania.
- Czy rzeczywiście jest tak, że przyjazdy do małych miejscowości mają dla ciebie znaczenie terapeutyczne, szczególnie teraz, kiedy występujesz w X-Faktorze?
- Jak najbardziej. To jakaś ironia losu, ale dużo ludzi myśli, że ja nie grałem koncertów, nie istniałem przed X-Faktorem. Zależy mi, żeby pokazać tym 13-letnim dziewczynkom i chłopakom, że pan nie gra koncertów dlatego, że jest w telewizorze, tylko pan jest w niedzielę w telewizorze, dlatego że gra koncerty. Może 15 lub 20 osób, które były dzisiaj, przyjdą i kupią bilety, kiedy będziemy grać we Wrocławiu. Przyznam się szczerze, że muszę zagrać piętnaście koncertów, żeby zarobić tyle, ile zarabiam w jednym odcinku X-Factor. Ale koncerty są dla mnie ważniejsze. Póki mam na chleb i kredyt, mogę się bawić jak chcę, mogę tworzyć. I to jest największa frajda. Rzeczywistość telewizyjna jest wirtualna. Rozumiem, że niektórym odbija, bo oni żyją przez media. Ja dzisiaj dostałem swoją dawkę sceny, i to jest dla mnie bardzo ważne.
- Projekt Czesław Śpiewa to była chłodna kalkulacja, czy wziął się z twojego autentycznego zamiłowania do kiczu?
- Nienawidzę, kiedy ludzie określają mnie jako produkt marketingowy. To, że mam grzywkę, że nazywam się Czesław Śpiewa... Czytałem plotki na swój temat, że wcale nie nazywam się Czesław, tylko Piotrek. Jak można nazywać się Czesław? Prawie nikt nie nazywa się Czesław! Niektórzy ludzie znają cię lepiej, niż ty sam siebie. Dużo elementów złożyło się na to, że jak popatrzeć obiektywnie, to jestem dobrym produktem marketingowym. Ale miłość do sceny przeważa. Na mój sukces złożyły się miłość do sceny i dużo pracy. Jutro jedziemy 500 kilometrów, żeby zagrać charytatywny koncert w Policach, a pojutrze wracamy do Krakowa. (Rozmowa odbyła się 23 maja - przyp. XP).
- Gdy się patrzy na listę twoich koncertów, można zauważyć, że często grasz w małych miastach. Co ci się podoba w polskiej prowincji?
- Lubię grać przed ludźmi, którzy świadomie przyszli na koncert. I wtedy nie ma różnicy, czy grasz w małym mieście, czy w stolicy. Nie gramy na dniach miasta, ani na dużych imprezach plenerowych, tylko na małych biletowanych koncertach. Ludzie, którzy płacą za taki koncert wiedzą, na co się wybierają. A poza tym zawsze staram się poznać miejsca, w których gram. Szkoda, że dzisiaj jestem chory, bo miałbym ochotę wyskoczyć na miasto i wypić parę browarów.
- No właśnie, jakie są twoje obserwacje z takich wieczorów w małych miejscowościach?
- Wydaje mi się, że do tych miasteczek wrócili hipisi, którzy kiedyś mieszkali w dużych miastach, a teraz robią coś ciekawego w swoich rodzinnych miejscowościach.
- Pokazałeś, że masz nosa do ludzi i umiesz ich sobie zjednywać. Mogą o tym świadczyć duety z Gabą Kulką, Kasią Nosowską i Stanisławem Soyką. Z kim chciałbyś teraz wystąpić?
- Jeszcze nie wiem, ale strasznie mnie to cieszy, kiedy mogę zaprosić Gabę Kulkę, albo ona mnie. Propozycja pana Staszka Soyki była dla mnie niezwykle zaszczytna. Pierwszy w moim życiu to był właśnie koncert Soyki, w polonijnym klubie w Danii, miałem 9 lat. A teraz mogę balować ze Staszkiem Soyką do siódmej nad ranem. To niesamowite! Chciałbym skończyć z szufladkowaniem muzyki, dlatego zgadzam się na współpracę, kiedy dzwonią do mnie metalowcy z Acid Drinkers, albo Wdowa, która jest raperką.
- Opowiadałeś kiedyś anegdotę, że gdy wchodziłeś do studia nagrań z Nergalem, któremu towarzyszyła Doda. Portale plotkarskie wzięły cię za agenta nieruchomości i zignorowały. Dziś jesteś tabloidowym numerem jeden. Lepiej?
- Podjąłem decyzję o uczestniczeniu w telewizyjnym show i wiem, że tabloidy będą o mnie pisać. Ale i tak nie piszą dużo, nie mają o czym, rzadko chodzę na imprezy gwiazd. Życie jest kolorowe, ale ono jest kolorowe poza Warszawą.
- Imałeś się różnych zajęć, pracowałeś z niepełnosprawnymi, miałeś knajpę, byłeś tłumaczem na budowach. Kim byłbyś, gdybyś nie śpiewał?
- Może zostałbym kucharzem, a może aktorem? Gotowanie bardzo lubię. Nie jestem w tym jakimś geniuszem, ale nie jestem też kulinarnym debilem. A jeśli chodzi o aktorstwo... określam siebie jako "wanna be" aktor.
- Może tak po prostu było, że szukałeś, szukałeś i wreszcie zaistniałeś jako gwiazda w Polsce?
- Muzyka zawsze była w moim życiu, więc na pewno bym grał. Od małego grałem i pisałem pioseneczki. To, że się wybiłem, to był przypadek. Przez ostatnie 9 lat grałem i dalej bym grał. Tylko że zarabiałbym tak jak w Danii, gdzie czasami się miało projekt teatralny przez trzy miesiące, potem trzeba było inaczej dorabiać.
- Byłbyś przeciętnym muzykiem...
- To, że muzyk się wybił, jeszcze nic o nim nie mówi. Może być zupełnie przeciętny, a może być wybitny. Jest mnóstwo ambitnych muzyków, którzy nie trafili do szerszej publiczności. Nie chcę oceniać co z tego, co stało się popularne, jest dobre, a co złe. Będzie o tym można mówić za 30 lat. Kiedy Czesław Śpiewa się wybił, cała branża była w szoku. Podobnie, gdy TVN zaproponowało mi udział w X-Faktorze. Rozmawiałem na ten temat z Kubą Wojewódzkim. Największe polskie gwiazdy do niego dzwoniły, bo chciały to miejsce. Nikt w branży nie przypuszczał, że to ja dostanę taką propozycję. A po drugie, że się na nią zgodzę.
- Zostajesz jeszcze w Oławie?
- Tak, nocujemy u was, ale teraz spieszymy się do Wrocławia, żeby obejrzeć "Świnki", bo słyszałem , że to świetny film.
Fot. Filip Łomnicki
Napisz komentarz
Komentarze