Katyń, przed rokiem
- Czekaliśmy na przylot samolotu prezydenckiego. W pewnym momencie dostałem informację, że są kłopoty z lądowaniem, jest mgła, być może cała ceremonia się opóźni. Czekaliśmy spokojnie, było dosyć chłodno, w dołach między mogiłami leżał śnieg, to trochę odległe klimatycznie i geograficznie miejsce od nas. Za mną była spiżowa ściana z wyrytymi nazwiskami pomordowanych oficerów. W środku skromny, zaśniedziały krzyż, obok ołtarz. W studzience za ołtarzem słynny dzwon katyński, który ma dzwonić tym skrytobójczo pomordowanym. Oni nie mieli katolickiego pogrzebu, nie mieli dzwonów podczas pochówku.
Widziałem przed sobą wiele krzeseł, z przejściem po środku, tak jak w tej sali, z przodu wolne, dla tych, którzy mieli przylecieć z delegacją prezydencką. I nagle podrywa się jakiś człowiek, przepycha się i biegnie do mnie. Mówi, że spadł samolot, wydarzyła się katastrofa. Nie chciałem wierzyć, pomyślałem, że to szaleniec. Ale gdy spojrzałem mu w oczy, przekonałem się, że tak nie wygląda twarz kogoś, kto opowiada żarty. Poczułem nagły ucisk w środku. Po raz pierwszy poczułem potworny, obezwładniający lęk. Pobiegłem do wozu transmisyjnego, dowiedzieć się, czy ten facet mówi prawdę. Robiło się zamieszanie, ludzie wstawali z miejsc, chwytali za komórki, żeby to potwierdzić. W wozie transmisyjnym pełna dezorientacja. Redaktor, który odpowiadał za kolejne części scenariusza, wysłał mnie z powrotem na miejsce. Powiedział "Mamy potwierdzenie katastrofy". Ale nie mieli bardziej szczegółowych informacji, nie wiedzieli, czy w wyniku uszkodzenia maszyny doszło do tzw. twardego lądowania. Nie znali liczby ofiar, myśleli, że zginęły może dwie, trzy osoby. Wróciłem i czekałem, aż mnie Krzysiek Ziemiec wywoła. Miałem się łączyć z Warszawą, zapowiedzieć, że na cmentarz wkracza prezydent, miałem udzielić głosu Andrzejowi Przewoźnikowi, który był gospodarzem ceremonii. W pewnym momencie przez słuchawkę dostaję informację, że prawdopodobnie wszyscy zginęli. Cały scenariusz runął wraz z samolotem. Widziałem, że ludzie wstają z miejsc, ktoś się osuwa, inny łapie się za głowę, ktoś kogoś przytula, ludzie płaczą. A ja mam podejść teraz do mikrofonu i jako reprezentant telewizji publicznej ogłosić tę wiadomość. Jako osoba stojąca przy mikrofonie mam obowiązek utrzymać sytuację w ryzach, wziąć odpowiedzialność za to, co się dzieje, przynajmniej w sferze przekazu informacji. Nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się zachować. Powiedziałem, że przyszło potwierdzenie tej straszliwej informacji, którą większość z nas pewnie już zna. Rozbił się samolot prezydencki, nie wiadomo, czy ktokolwiek przeżył. Ale w tym niewyobrażalnym nieszczęściu wiemy jedno. Ceremonia się nie odbędzie, ale w programie uroczystości miała być msza święta. I nawet największy ludzki dramat tego nie unieważni. Nie ma takiego nieszczęścia, które byłoby w stanie uchylić uniwersalną moc eucharystii. Ofiara Chrystusa Zmartwychwstałego przezwycięża wszelkie ludzkie dramaty, nieszczęścia i katastrofy. Dlatego będziemy modlić się we mszy św. za dusze tych, którzy dzisiaj zginęli, i tych, którzy 70 lat temu zostali tutaj zamordowani strzałami w tył głowy. Potem ktoś stanął na krzesełku i zaczął krzyczeć "Pod twoją obronę uciekamy się...". Słyszałem, że kapelan ZHR zaczął odmawiać koronkę do Bożego miłosierdzia. Przeżyłem wtedy silne doświadczenie religijne. Wspólna modlitwa w ojczystym języku była wtedy jedyną sensowną rzeczą, którą mogliśmy zrobić...
Opr.: (xa)
Reklama
10 kwietnia 2010 Jan Pospieszalski miał relacjonować w TVP uroczystości katyńskie, w 70. rocznicę mordu polskich oficerów. Zabrakło oficjalnej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Mszę świętą odprawiono przy pustych krzesłach w pierwszych rzędach. O tym, co się działo w tym wyjątkowym dniu w Katyniu, Pospieszalski opowiedział oławianom na spotkaniu klubu dyskusyjnego "Areopag"
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze