Poezja
Sylwetka Mateusza Kotwicy
Mateusz Kotwica ma 23 lata, właśnie otrzymał stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Ma za sobą wystąpienia na kilku konferencjach naukowych, prowadzenie projektów badawczych, publikacje krytycznoliterackie. A przede wszystkim okres kilku lat dojrzewania jako poeta pod okiem doświadczonych twórców. Około 30 wierszy dopracował na tyle, że mógłby je wydać, ale wciąż czeka na debiut.
- Pocieszam się myślą o znaczących poetach angielskich, którzy późno debiutowali. Ja postawiłem sobie za cel opublikować książkę przed 32. rokiem życia. Jeżeli mi się to nie uda, skończę z pisaniem - zapowiada. Tymczasem czekają go krótkoterminowe cele: obrona pracy magisterskiej i podjęcie studiów doktoranckich.
Winowajca Sosnowski
Od pierwszych licealnych próbek poetyckich, utrzymanych w stylu Jima Morrisona, dzieli go ogromny dystans. Miejsce rozedrganych emocji zajęła chłodna postawa literaturoznawcy. Żonglowanie tradycjami, odniesienia do Joyce’a, Eliota, Gombrowicza. Zabieg przywoływania we własnej twórczości myśli innych pisarzy, nieraz w sposób zakamuflowany, nazywa się intertekstualnością. To trochę tak, jakby chuligan biegał z nożyczkami po bibliotece, wycinał z książek ulubione cytaty, a następnie komponował z nich własny komunikat artystyczny. Nienagannie ubrany i dbający o elegancję Mateusz jest takim literackim łobuzem.
Podczas wieczorku poetyckiego na zakończenie warsztatów, organizowanych przez wrocławskie Biuro Literackie w 2004 roku, usłyszał po raz pierwszy Andrzeja Sosnowskiego.
- Zapadły mi w pamięć dwa jego wiersze: „Chodź” i „Lautréamont Mix”. Przeczytał je niesamowicie. Refren drugiego kazał powtarzać publiczności. Ma w sobie coś, czym uwodzi słuchaczy. Byłem zafascynowany - wspomina.
To była rewolucja. Kupił sobie tomiki poety z Warszawy i zanurzył się w lekturze. Odkrył, że oprócz klasyków, tłuczonych w szkole, są jeszcze inni, na wskroś nowocześni poeci. W mailu, wysłanym do swojego literackiego guru opisał, co z nim się stało tamtego wieczoru i załączył kilka swoich utworów.
- Są obiecujące - odpowiedział Sosnowski. I zachęcał: - Jest nad czym pracować.
Czasy wielkiego
recyclingu
To Andrzej Sosnowski poprowadził młodego poetę z Oławy w stronę postmodernizmu - przekonania, że wszystko już było, nie sposób powiedzieć niczego nowego, a nasza epoka jest czasem wielkiego recyclingu. Przestrzeń wokół nas wypełnia nieustanne powtarzanie motywów. Artysta traci pole manewru. Pozostaje mu gubienie tropów, aby z oswojonych narracji wydobyć nieoczywisty sens. Ale czy twórca jeszcze istnieje? Może jest niepotrzebny? Może wystarczy poddać się kakofonii głosów? Może poezja to kod ułożony z gotowych prefabrykatów, za którym nikogo nie ma? Z takimi pytaniami Kotwica skonfrontował się w wierszu „Śmierć autora”, jednym z bardziej liczących się w jego dorobku.
Sosnowski nie zapominał o swoim uczniu. Wytypował go do do grupy dziesięciu najważniejszych „odkryć” Biura Literackiego w 2008 roku, zakwalifikował do kontynuacji warsztatów poetyckich, nazwanej „Laboratorium”.
Tam Mateusz spotkał Karola Maliszewskiego, prezentującego zupełnie odmienną poetykę. Jasny, otwarty przekaz, żadnej zabawy w znikanie autora. Maliszewski uczył go redukcji, maksymalnej kondensacji przekazu poetyckiego. Uczulał na melodyjność frazy. Czytali na głos teksty, zatrzymywali się na słowach, które „nie brzmiały”, szukali lepszych rozwiązań.
Przystanek Oława
Doświadczenia pracy w Biurze Literackim Kotwica próbował przenieść do Oławy. Poprowadził warsztaty dla młodzieży zainteresowanej poezją. W zeszłym roku wyróżnił Igę Niemirowską, obecnie kończy zajęcia z czwórką kolejnych adeptów. Wraz z Olą Marcinkiewicz tworzyli „stolik poetycki” w pierwszym programie „Kabaretu pod Skrzydłami”. W drugiej jego edycji przetłumaczył wiersze „papieża czeskiego undergroundu” Egona Bondego. Dzięki prowadzonemu przez niego cyklowi spotkań „Przystanek poeta” oławska publiczność literacka mogła wysłuchać Piotra Jordana, laureatki wrocławskiej nagrody literackiej Silesius Julki Szychowiak i jej mamy Mirosławy, czy wreszcie Karola Maliszewskiego. Na tym ostatnim spotkaniu poeta i nauczyciel z Nowej Rudy czytał fragmenty swojej powieści „Sajgon”. W jego rodzinnym mieście wzbudziła sensację, gdyż za bohaterami książki kryły się autentyczne postaci. Z wiadomych względów również w Oławie charakterystyka ambitnego wuefisty, który marzy, że wybije się, a gdy już będzie ważnym człowiekiem, odegra się na swoim otoczeniu - wzbudziła u słuchaczy ironiczne uśmieszki.
Czym poezja nie jest
Pytam Kotwicę, czy nie przeszkadza mu, że w powszechnym odbiorze uważa się za poezję rymopisarstwo pań na emeryturze lub przelewanie nadmiaru uczuć w słowa przez wrażliwych nastolatków.
- Nie mam nic przeciwko, skoro czerpią z tego przyjemność - odpowiada.
Czy szkoła nie przyczynia się do zdeformowania obrazu poezji?
Mateusz ożywia się. Narzeka, że wraz z przerabianymi na lekcjach wierszami nauczyciele podają gotowe wzory interpretacyjne.
- Przecież Pan Cogito ma nie tylko wymowę polityczną. Różewicza czytają w Anglii bez szczegółowej znajomości wschodnioeuropejskiego kontekstu i wciąż jest to wielka poezja.
Krytykuje klucz maturalny, który narzuca stosowanie gotowych fraz, bo są premiowane punktami. Ubolewa nad tym, że szkoła nie nadąża za najnowszymi trendami: - Romantycy przerabiani są obszernie, a co z poezją po 90 roku? Przecież tyle się wydarzyło! Dlaczego nie można pokazać młodzieży wczesnego, zbuntowanego Świetlickiego? Przecież oni są w najlepszym wieku do przyjęcia takiego przekazu.
Skutki tego, że szkoła odpuściła współczesność, widoczne są gołym okiem. Na spotkanie z Karolem Maliszewskim przyszła do Ośrodka Kultury garstka oławian. - Gdyby Mickiewicz przyjechał, to byłyby tłumy. Tylko że on już, biedak, nie może - kpi Mateusz.
Oczyszczająca katastrofa
Tymczasem żaden znaczący poeta nie odwiedzi Oławy, bo działalność poetyckiego przystanku zawieszono. Mateusz spotyka się jeszcze z młodzieżą. Eksperymentują, piszą wiersze po obejrzeniu teledysków, próbują dopasować współczesną polszczyznę do rytmu trzynastozgłoskowca. Mateusz nie będzie. przekonywał szerszej publiczności, że poezja to niekoniecznie patriotyczne rymowanki domowej roboty, a szkoły, że po Miłoszu i Szymborskiej coś jeszcze w polskiej literaturze się wydarzyło. Ma dość własnych zajęć. Wakacje i ferie wykorzystuje dla siebie, a to oznacza naukę, lekturę i pisanie. W rozmowie przywołuje wielkich teoretyków współczesności, doskonale orientuje się we wrocławskim życiu literackim. Mówi o poetach swojego pokolenia. O Przemku Witkowskim, nagrodzonym w konkursie im. Jacka Bierezina. O Bartku Sadulskim i wrocławskich motywach w jego poezji. O koleżance ze studiów, Agnieszce Mirahinie, która wybrała dla siebie poetykę nazistowskiej i komunistycznej propagandy, a znakomity krytyk literacki Jacek Gutorow nazwał jej debiut ważnym wydarzeniem w polskiej poezji ostatnich lat.
- Więc chyba tak źle nie jest - podsumowuje. - Mimo epoki, która promuje łatwą rozrywkę, a poezję spycha na margines. A może to są dekadenckie czasy i czeka nas kataklizm, taki jakim była I wojna światowa, po której poezja przemówiła nowym głosem i zyskała na znaczeniu?
Dandys jeszcze w domu
W jego ustach te słowa brzmią szczególnie. Mateusz nie znosi rozlazłych humanistów, a dbałość o zewnętrzny wizerunek upodabnia go do historycznej postaci dandysa. Jeszcze widzimy, jak w czarnym palcie z futerkowym kołnierzem i skórzanych kozakach, założonych na spodnie, spieszy się na zajęcia do Wrocławia. Ale może już wkrótce będzie tylko odwiedzał Oławę? Bo gdy rozpocznie pracę naukową i wyda upragnioną książkę poetycką (do 32. roku życia...) wtopi się w literackie środowisko Wrocławia. I nie będzie potrzebował żadnej katastrofy, aby zaistnieć...
Tekst i fot.: Xawery Piśniak
[email protected]
Eksmisja
Moja rodzina, kobieta spokrewniona z lustrem długo dryfuje.
Na skraju przepaści stał ojciec, codziennie pobierał węgiel dla naszego ciepła.
Moment. Rozpala się ogień, nie wiemy co zrobić dalej.
Teraz będzie zimno, białe oczy mrozu oparte na krtaniach.
Choć przecisnęliśmy się przez przeciąg ciągle wędrujemy
po linii dnia. Powstają szczeliny
latarnie przestają świecić.
Zdjęcie
Ten pociąg nie dojedzie do celu. Rusza ciemny,
przystaje. Ktoś go kreśli i myli trop,
jest widmem w zaułku słońca.
Z góry patrzą twarze, wiruje powietrze,
kilka sekund głębiej drży martwa plama,
która przypomina księżyc. Wyciągam rękę,
mój wzrok nie trwa, osiada lekko w czasie
i trzyma się toru.
Chcesz przenosić podobną formę? Tu
gdzie słowa mają sprawczą moc. Daj wyraz
i obserwuj go stale, aż muzyka
wiersza z jednym słowem stanie się
częścią obcego świata.
Śmierć autora
Ktoś już przetarł pierwszy szlak. W ciemnym ciele zwiastun snu.
Poszliśmy w prześwietlony tunel dna. Słyszysz dźwięki czy
słychać obrazki, książki, dzieci, czas. Skasujmy wspólną pamięć,
archiwum już dawno zamknięte.
Żegnaj. Dalej są słowa, które inni wyczerpali,
stężałe wspomnienia w blasku lusterka.
Więcej grzechów nie spamiętam,
to co nienazwane wywoła twój cień
osaczony kursywą na krawędzi
języka pomyślę deja lu.
Migawki z końca świata
I
Błysk. Dziś tylko bełkot.
Na krawędzi spokoju
ocenia mnie światło.
II
Kobieta czesze włosy.
Proste słowa powinny być w blasku,
lecz tylko nocą.
III
Na powierzchni rzeczy są krótkie części
o końcu świata i wszelkiej mowy,
jedna część całości.
IV
Błysk w ciemnym cieniu.
Wzdłuż drogi igrają sobie dzieci.
Słońce ucieka pod naporem słów.
Mateusz Kowtica
Napisz komentarz
Komentarze