POWIAT
Zapraszamy
- Dlaczego zgłosiliście go akurat do konkursu „Pięć lat po…”.Widziałem film i wiem, że mógłby zdobywać nagrody w różnych konkursach.
- I mam nadzieję, że jeszcze zdobędzie. Ten konkurs z Janem Pawłem II w nazwie wydał mi się bardzo interesujący, bo nie był „zamówieniem wprost”. Zastanawiałam się, czy nasz film nie zostanie zdyskwalifikowany, bo „nie jest na temat”. W każdym razie nie wprost. O papieżu nie wspomina przecież ani słowem. Tymczasem dostał Grand Prix. Generalnie zasada jest taka: nie rób nic pod konkurs, bo przepadniesz i jeszcze ci niesmak pozostanie. Jak już coś robisz, rób jak umiesz najlepiej. Na konkurs zawsze można wysłać. Film powstawał ponad trzy lata, dokumentacja tematu to dla mnie kilkanaście lat. Nie zastanawiałam się w tym czasie, na jakie konkursy wysyłać to, co powstanie.
- Boguszów znasz dobrze. Byłaś tam wiele razy, gdy w 1998 roku razem z fotografikiem Andrzejem Łucem przygotowywałaś wystawę „Ludzie z barytu”, o umierającej klasie. Po co teraz wróciłaś do Boguszowa?
- Nigdy go nie opuściłam. Byłam tam wtedy, kiedy ci ludzie tracili sens swojego istnienia. Kopalnia wyznaczała rytm życia, dawała na to życie. I jednym podpisem, likwidującym kopalnię, zniszczono wszystko. Potem do tego miasta przyjeżdżałam przez lata pod każdym pretekstem. Nie chciałam stracić z nim kontaktu. To przygnębiające miejsce, choć bardzo pięknie położone. Mieszkańców spotkała niesprawiedliwość i wielka społeczna krzywda. Poszli na żer wielkich przemian, jakby ktoś chciał zrobić na nich eksperyment. Obserwowałam, jakie są tego, przeważnie smutne, efekty. Oni sami, od początku lat 90. mówili, że jeśli władza się ich wyrzeknie, zostawi na lodzie, to tu będzie nieszczęście. Kiedy dowiedziałam się o zaginionym chłopcu z Boguszowa, wiedziałam, że nie uciekł z domu, że stało się coś strasznego.
- Potem okazało się, że znasz ojca mordercy.
- Był jednym z „moich” baryciarzy, którzy strajkowali, manifestowali, w końcu przegrali. W 1999, kilka lat po upadku kopalni i miasta (nędza i demoralizacja przyszły razem, i to dość szybko) Andrzej Łuc portretował ludzi i ich miasto. Byliśmy wtedy w domu Franka. Drzwi otworzył nam syn. Ten, który 7 lat później zabił chłopca.
- Jaki to miał być film, bo życie, zdaje się, napisało go od nowa?
- Tego nie wiedzieliśmy. Nie mieliśmy z Patrickiem scenariusza w głowie. Pamiętam, jak irytowały mnie pytania naszego operatora: „Czy my mamy tak prawo szwendać się po tej historii, czy to jest moralne, co robimy?”. Co do tego, ja nigdy nie miałam wątpliwości. My jesteśmy moralni, więc to, co robimy, jest moralne. Naszym celem nie jest żerowanie na kimkolwiek lub na czymkolwiek. Chcemy zbliżyć się do jakiejś prawdy, wchodzimy w to cierpienie. Z nami, czy bez nas, ci ludzie i tak są nieszczęśliwi. Jeśli w pewnym momencie to oni nas zaprosili, żeby wejść w ich życie i z nimi zostać, to znaczy, że nasze intencje były czyste.
- Weszliście do czyjegoś domu w najgorszym momencie, a mimo to udało wam się otworzyć tych ludzi. Być może nawet to dzięki wam rozmawiali ze sobą. Ile trwało to zdobywanie zaufania, jakim kosztem?
- W najgorszym momencie oni mieli do czynienia z tabloidami, z fotoreporterami, skaczącymi po grobach, żeby lepiej sfotografować pogrzeb. My, fizycznie, pojawiliśmy się znacznie później. Sześć tygodni po zbrodni pojechałam do Boguszowa zobaczyć, czy ta ofiara niewinnego życia jakoś zmieniła to miasto, tych ludzi. Nie. Niestety, Boguszów się goił i to znacznie za szybko. Wtedy nie miałam nawet pomysłu, żeby szukać rodziców zabitego chłopca. Wpadłam na nich na cmentarzu. I tak się to zaczęło. Kilka pierwszych spotkań, bez magnetofonu, bez kamery, bez długopisu nawet. A potem to już się samo potoczyło. Poznaliśmy się, polubiliśmy. Jak to ludzie, którzy ze sobą rozmawiają.
- I stało się coś wyjątkowego. Z autorów staliście się bohaterami własnego filmu. Czy nie baliście się, że przez takie emocjonalne zaangażowanie stracicie wiarygodność jako dziennikarze?
- Nie. Na tym świecie jest się czego bać. Ale na pewno nie tego, że jesteśmy ludźmi.
A poza tym, wiarygodność przed kim? Przed bohaterami? Nie. Przed widzami? Też nie. Przed kolegami po fachu? Nie sądzę, ale jeśli nawet, to trudno. Dostaliśmy wiele maili od kolegów, którzy obejrzeli film, a zajmowali się tą zbrodnią newsowo, np. relacjonując proces. Pisali, że to jakiś nowy standard w zawodzie, że sami nie mieliby odwagi, ale dobrze, że ktoś zaczął.
- Świadomie nie opowiadamy tutaj historii, bo nie chcemy przeszkadzać widzom w pełnym odbiorze filmu. Możemy jednak zdradzić, że w tej opowieści jest wiele niewytłumaczalnych znaków, bardzo symbolicznych. Wierzysz, że coś nam mówią? Co?
„Gazeta Powiatowa - Wiadomości Oławskie” zaprasza na pokaz filmu, którego do tej pory żadna telewizja jeszcze nie pokazała, w piątek 1 października, w sali widowiskowej Ośrodka Kultury w Oławie. Początek projekcji - godz.19.00. Wstęp wolny. Po filmie zapraszamy na spotkanie z Jolantą Krysowatą (na fot.)
Rozmawiał
Jerzy Kamiński
Fot. Lech Basel
Napisz komentarz
Komentarze