Oława
Historia niemieckiego oławianina
Kiedy Heinz Scholz przyjeżdża do Oławy, zatrzymuje się w hotelu “Victor”. Jedząc posiłki w hotelowej restauracji patrzy przez okno na podwórko przy ulicy Nadbrzeżnej, na którym się wychował. - Człowieka można usunąć z jego ojczyzny, ojczyznę z duszy człowieka nigdy - cytuje Ericha Kästnera.
Pierwszy raz po wojnie przyjechał do Oławy w latach 60., razem ze swoimi rodzicami. Teraz odwiedza rodzinne miasto regularnie, przywozi swoich bliskich i przyjaciół. Na dowód pokazuje zdjęcie młodego małżeństwa z małym dzieckiem, na spacerze po Zaodrzu. - To mój prawnuczek - mówi z dumą.
Urywki, obrazy, migawki
Pierwsze wspomnienia? Scholz był chorowitym dzieckiem. Lato spędzał u rodziny w Bystrzycy. Wypoczywał wśród lasów, nad rozlewiskiem Smortawy, a ciotka dbała o to, żeby nabierał wagi.
- Karmiła mnie smalcem i nie pozwalała dużo biegać, tylko woziła w dziecięcym wózku - wspomina. - A ja się złościłem. Miałem już 6 lat i nie chciałem, żeby inne dzieci śmiały się ze mnie.
Na Zaodrzu mieszkali rolnicy i uboższa ludność, pola rozciągały się za miastem. Wśród skromnej zabudowy wyróżniały się tętniące życiem restauracje. Regularne spotkania i święta urządzały w nich najrozmaitsze stowarzyszenia i grupy zawodowe. - Odra to był nasz “eliksir życia” - starszy pan wyjmuje przedwojenną widokówkę. Na niej oławski most i zaludniona nadodrzańska plaża. Przy brzegu małe rozlewiska, w których kąpią się ludzie. - Wielka szkoda, że teraz już nie ma plaży ani kąpieli - komentuje. Pytam go, czy to nie było niebezpieczne? - Przy brzegu nie, ale oczywiście zdarzali się postrzeleńcy, którzy próbowali przepłynąć rzekę, a to często kończyło się tragicznie.
Mimo nazistowskiej propagandy mieszkańcy Zaodrza zachowywali niezależność i wiedzieli swoje. Choć groziły za to represje, słuchali zagranicznych rozgłośni i przekazywali sobie wiadomości. Jako dziecko należał do organizacji poprzedzającej Hitlerjugend.
- Dwa razy w tygodniu mieliśmy zbiórki, ale nie chodziłem na nie. Ciotka wzywała mnie na inną zbiórkę. Musiałem jej pomagać w pracy.
Samochodem przejeżdżamy drogę, którą codziennie przemierzał do szkoły, znajdującej się w budynku przy wieży ciśnień. Scholz chwali remont kamieniczek na rogu Rybackiej i Chrobrego. Mówi, że taką zabudowę miała cała dzielnica, gdzie obecnie jest osiedle Chrobrego. Przy zamku wspomina, że klasy dziewcząt znajdowały się z przodu budynku, a chłopców z tyłu. Przywołuje srogiego nauczyciela muzyki Satzky’ego. Za fałszowanie obrywali od niego kuksańce po głowie. Satzky napisał muzykę do pieśni o Oławie, którą przesiedleńcy śpiewają na swoich zjazdach.
Terminowanie na lotnisku
Pojedyncze obrazy, urywki, migawki. Tyle zapamiętał z dawnej Oławy. Ale jest inna opowieść, którą snuje w szczegółach. To pożegnanie z ojczyzną, ucieczka, przesiedlenie.
W 1944 Heinz ukończył szkołę i postanowił uczyć się zawodu. Trafił na lotnisko w Marcinkowicach, gdzie wprawiał się w fachu ślusarza ze specjalizacją w silnikach lotniczych. Chłopcy otrzymali mundury i zamieszkali w barakach na terenie lotniska. Do domu wracali na niedzielę. Podczas praktyk tankowali myśliwce i zaopatrywali je w naboje.
Ostrzał artyleryjski w styczniu 1945 zwiastował, że front jest blisko. Mieszkańcy mieli świadomość, że lada dzień opuszczą miasto. Heinz wciąż przebywał w Marcinkowicach. 20 stycznia dotarła do niego wiadomość o ewakuacji miasta. Wsiadł na rower i pojechał do domu. Nie zastał nikogo. Wraz z innymi odjechał kolejką w stronę Boreczka, a potem do Wałbrzycha. Heinz opowiada, że mógł wtedy trafić na front. Uratował go przełożony, który chciał wrócić do rodziny w Ząbkowicach i nakazał tam przemarsz. Następnie przedostali się wojskowym pociągiem na lotnisko Großenheim w okolicach Drezna, gdzie kontynuowali służbę.
Miasto w ogniowej burzy
W poszukiwaniu bezpieczeństwa ciągnął w głąb przedwojennych Niemiec nieprzerwany strumień ludzi. Szacunki mówią, że na początku 1945 w Dreźnie przebywało 400 tysięcy uchodźców i robotników przymusowych. Naziści zostawili miasto bez obrony przeciwlotniczej, sądzili, że jest bezpieczne.
W nocy z 13 na 14 lutego rozpętało się piekło. Alianci rzucili do ataku ponad 1.000 bombowców. W trzech nalotach wypalono doszczętnie 15 kilometrów kwadratowych. Drezno ginęło w ogniowej burzy. To wszystko obserwował z odległości 30 kilometrów 15-letni Heinz. Wstrząs był tak wielki, że powiedział sobie: “Koniec z tym, wracam na Śląsk do mamy i brata”.
Następnego dnia, kiedy praktykanci szli na kolację, Heinz skierował się rowerem na wschód. To była ryzykowna decyzja. Po ulicach krążyły patrole policji wojskowej, wyłapującej dezerterów, a on miał na sobie mundur służb lotniczych. Los okazał się dla niego łaskawy. Po drodze spotkał marynarza, który podobnie jak on, w pojedynkę wracał do domu. Od niego dostał cywilne ubranie. Pociągiem przedostał się do Zgorzelca, później do Wałbrzycha. - Jak ja tu znajdę mamę? - myślał, wychodząc na ulice górniczego miasta. I znowu dopisało mu szczęście. Przypadkiem natknął się na chłopaka z Oławy. Ten zaprowadził go do uchodźców. Matka poprzysięgła sobie, że już nie pozwoli, aby Heinz oddalił się od nich.
Dopiął swego
Po wojnie Scholz wraz z rodziną zamieszkał w Turyngii. Znalazł się po sowieckiej stronie żelaznej kurtyny. Dla niemieckich Ślązaków oznaczało to zakaz zrzeszania się i pielęgnowania tradycji. Ale gdy tylko nadarzyła się okazja, odwiedzili Polskę. To był 1966 rok. Wpakował rodziców do trabanta i wyruszył do Oławy. Przyjechali obejrzeć swój dom i akurat trafili na imieniny do obecnych właścicieli. - Musieliśmy się mocno pilnować, żeby nie wypić za dużo - wspomina z uśmiechem. Do 1989 bywał w Oławie kilkakrotnie. Regularne odwiedziny rozpoczęły się po upadku muru berlińskiego. - Niech inni wyjeżdżają sobie na Majorkę i Wyspy Kanaryjskie, mnie ciągnie do ojczyzny - deklaruje Heinz. Przyjeżdżając stale do Polski, był świadkiem i uczestnikiem pojednania między Niemcami i Polakami.
Kilka lat temu wpadł na pomysł, aby to upamiętnić w specjalnej wystawie. Ekspozycję “Ziemia, która łączy ludzi” otwarto 24 lipca w Bystrzycy. Po dramatycznych wydarzeniach, u kresu życia, Scholz spłacił ojczyźnie tajemniczy dług wdzięczności.
Xawery Piśniak
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze