W 2008 roku świętował 50-lecie pracy zawodowej w zrzeszeniu LZS. Rozpoczął ją pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, a więc w okresie stopniowego utrwalania się w Polsce władzy Władysława Gomułki i jednoczesnego dość szybkiego odchodzenia od idei października 1956 roku. - Potem - podobnie jak cały naród - obserwowałem upadek Gomułki i pierwsze lata gierkowskiego otwarcia na świat, z czego sam wtedy szybko skorzystałem, jadąc na wczasy do Jugosławii, która była wtedy niby jeszcze socjalistyczna, ale jednocześnie już taka trochę kapitalistyczna - wspominał na łamach „GP-WO” w marcu 2008, w tekście pt. „Wyrzucony za księdza”. - Znacznie później dowiedziałem się, że właśnie z powodu tego wyjazdu na Bałkany Służba Bezpieczeństwa założyła mi teczkę. No i co jeszcze ciekawe, właśnie w tym okresie gierkowskim, który był ponoć najbardziej demokratycznym epizodem w historii PRL-u, miałem w swojej pracy zawodowej najwięcej problemów o charakterze, nazwijmy to... ideologicznym...
Reklama
W nocy z poniedziałku na wtorek 10 sierpnia w Oławie zmarł nagle Zdzisław Kińczyk - znany wieloletni działacz Ludowych Zespołów Sportowych, organizator niezliczonej liczby imprez sportowych w gminie Oława, w tym szczególnie lubianych przez Niego turniejów samorządów wiejskich. Ostatni zorganizował kilka tygodni temu w podoławskich Marcinkowicach. W maju tego roku śp. Zdzisław Kińczyk skończył 75 lat…
Z tych właśnie powodów dwukrotnie groziło mu zwolnienie dyscyplinarne. Najpierw za to, że podległy mu działacz LZS z Witowic, Józef Mesjasz, zapisał do ZSL nie tylko całą drużynę piłkarską, ale także członków rodzin zawodników. Razem około 30 osób. Było to w czasie, gdy prowadzono akcję upartyjniania wsi, a zapisanie się do „bratniego” ZSL-u chroniło przed wstąpieniem do PZPR. Drugie ideologiczne „przewinienie” Zdzisława Kińczyka polegało na tym, że dopuszczał do udziału w gminnych turniejach szachowych księdza proboszcza z Miłoszyc Tadeusza Kaliciaka, który - co gorsza - systematycznie wygrywał zawody.
Zdzisław Kińczyk pochodził z Kamionki Strumiłowej, małego miasteczka z okolic Lwowa, gdzie się urodził w 1935 roku. Tam spędził dzieciństwo, które przypadło na okres II wojny światowej. Po jej zakończeniu Kamionkę przyłączono do Związku Radzieckiego. Początkowo Jego rodzice chcieli tam zostać, ale gdy zaczęły się na zmianę napady band UPA lub mało przyjemne wizyty sowieckich enkawudzistów, postanowili przeprowadzić się do Polski. Trafili najpierw do położonego w Bieszczadach Rymanowa, gdzie mieszkał wujek (brat mamy) Zdzisława Kińczyka. Dużo pomógł, bo prowadził tam piekarnię i był już w tym czasie całkiem nieźle urządzony. Szybko się jednak okazało, że przesiedleńcy wpadli z deszczu pod rynnę, bo banderowcy z UPA działali także w Rymanowie. I tak w 1947 roku Zdzisław Kińczyk przyjechał do Oławy jako kilkunastoletni chłopiec wraz z rodzicami i dwoma braćmi. Zamieszkali w starym poniemieckim domu przy ul. Małodworcowej, gdzie na pobliskim dworcu kolejowym wysiedli z wagonów repatriacyjnych. W Oławie pan Zdzisław nie został zbyt długo - wkrótce zamieszkał u ciotki we Wrocławiu, która dbała o Jego edukację, początkowo polegającą na nadrabianiu okupacyjnych zaległości.
Niedużo brakowało, by Zdzisław Kińczyk został księdzem. Seminarium duchowne to był pewien rodzaj azylu dla młodego człowieka, który dorastał na początku lat pięćdziesiątych, a więc w okresie szalejącego stalinowskiego terroru. - W pewnym momencie zaczęto mocno naciskać na rodzinę, by wybiła mi z głowy zamiar noszenia sutanny i tak też się stało - wspominał na łamach „GP-WO”. - Nagrodą za tę decyzję było przyjęcie mnie do pracy na stanowisko urzędnicze w oławskiej Powiatowej Radzie Narodowej, gdzie zostałem referentem do spraw rolnictwa. Długo tam nie zagrzałem miejsca, bo upomniało się o mnie wojsko i w grudniu 1955 zacząłem dwuletnią służbę w gliwickim batalionie czołgów. Gdy wróciłem po wojsku do pracy w PRN, to okazało się, że mój etat jest już przez kogoś innego zajęty. Zaproponowano mi więc w zamian stanowisko inspektora w niedawno utworzonym Powiatowym Komitecie Kultury Fizycznej, na co przystałem. Tak zaczął się mój związek ze sportem na wsi i w mieście, trwający prawie 50 lat…
Od stycznia 2000 roku Zdzisław Kińczyk był już na emeryturze, ale nie zaprzestał swojej zawodowej aktywności. Niemal codziennie przychodził do biura LZS, które w ostatnim okresie Jego życia trochę krążyło po Oławie. Najpierw przez wiele lat było na ostatnim piętrze oławskiego ratusza, potem na krótko w Urzędzie Gminy, a następnie - na co najbardziej narzekał - w bardzo odległym od centrum miasta biurowcu przy ulicy 3 Maja, by wreszcie zakotwiczyć na stałe w nowym budynku gminnym przy ulicy św. Rocha. Tam niemal codziennie Zdzisław Kińczyk pisał protokoły z odbytych zawodów, planował nowe, wysyłał pisma do wójta i do gminnych klubów sportowych, słowem nadal działał tak, jakby słowo „emerytura” było tylko jakimś nieznanym, wirtualnym tworem. 18 maja 2000 na uroczystości w pałacu prezydenckim odebrał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, nadany przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, w uznaniu wybitnych zasług dla zrzeszenia Ludowe Zespoły Sportowe.
Po śmierci pierwszej żony kilka lat później ponownie się ożenił, będąc do ostatnich swoich dni szczęśliwym mężem, ojcem i dziadkiem, podobnie jak w pierwszym związku. Od kilku dni przygotowywał się do swojego tradycyjnego corocznego wspólnego z żoną wyjazdu na grzyby w lasy lubuskie. Nagła, niespodziewana śmierć nie pozwoliła mu zrealizować tych planów…
*
Pogrzeb śp. Zdzisław Kińczyka odbył się w czwartek 12 sierpnia na starym cmentarzu miejskim przy ulicy Zwierzynieckiej w Oławie.
Opr.: (KT)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze