Oława/Lubrza
Niezwykłe historie
Pomogli strażnicy miejscy. Eugeniusz Kisielewski i Przemysław Cheba zainteresowali się samotnikiem, kiedy były wielkie mrozy. Zaufał im. Co kilka dni przywozili pojemnik gorącej zupy i suchy prowiant. Namówili Franciszka, żeby spróbował wyrobić dowód. Mężczyzna nie miał miejsca stałego zameldowania. Od kilkunastu lat mieszkał na odludziu w niewielkiej altance. Rodzinny dom w miejscowości Lubrza opuścił 40 lat temu. Od tamtej pory wiedzie żywot samotnika. Nie wierzył, że uda się wyrobić dowód.
- Przez całe życie szedłem bez tego dokumentu - mówi. - Wojsko, praca, nawet radnym byłem - wybrano mnie z listy Frontu Jedności Narodu. Gdybym miał dowód, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej...
Kiedy Franciszek starał się o dokument - prawo było inne. Trzeba było mieć stały meldunek. Teraz jest inaczej. Strażnicy postarali się, żeby do Urzędu Gminy w Lubrzy dotarły wszystkie potrzebne informacje. 26 marca Eugeniusz Kisielewski zadzwonił z dobrą wiadomością. - Od 10 minut Franciszek ma dowód - mówił drżącym głosem. - Sam nie wierzę, że wreszcie się udało. Jeszcze ręce mi się trzęsą z wrażenia. To ogromne emocje. Zaraz jedziemy do niego.
Franek wzruszył się. Spełniło się jego marzenie. Wielokrotnie powtarzał, że gdyby miał dokument, otworzyłoby się przed nim wiele drzwi.
- Z wrażenia chyba odnowiły mi się wrzody żołądka - żartuje. - Pierwsze kroki skieruję w stronę pośredniaka. Zarejestruję się jako bezrobotny i poszukam pracy.
Dwa miesiące temu życie samotnika zmieniło się całkowicie. Po naszej publikacji odwiedzało go wielu oławian. Chcieli pomóc, przynosili jedzenie. Jednak on odmawiał, bo twierdzi, że zawsze radził sobie sam.
Spotkanie ze strażnikami i sprawa z dowodem to dopiero początek niespodziewanych wydarzeń. Kiedy do Lubrzy trafiły informacje o Franciszku, znalazła się jego rodzina. Chcieli natychmiast przyjechać. Szukali go przez wiele lat. Nie wiedzieli, co się z nim dzieje.
Do spotkania nie doszło, bo Franciszek nie było gotów na tak nagły przyjazd bliskich. Nie był w stanie nawet porozmawiać przez telefon. Nie chciał, żeby dowiedzieli się w jakich warunkach żyje. Zdecydował się napisać list do brata. Odpowiedź przyszła szybko. Dostał zdjęcia rodziny. Od tamtej pory jest z nią w stałym kontakcie. Pisze listy, a wysyła je Eugeniusz Kisielewski. Co jakiś czas dzwoni do strażnika bratowa Franka i pyta, co słychać, czy jest już gotów na spotkanie?
- Rodzina bardzo chce przyjechać na Święta Wielkanocne, ale Franciszek stanowczo odmawia - tłumaczy Kisielewski. - Chcą go zabrać na kilka dni do Lubrzy, ale on wciąż nie jest gotów - wydaje się nieugięty...
Jeśli zdarzy się cud, Franciszek zje śniadanie wielkanocne z rodziną. Oni marzą, żeby wreszcie go zobaczyć. Bez zbędnych słów, wyjaśnień i tłumaczeń...
Agnieszka Herba
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze