Miłoszyce Posprzątali śnięte ryby
Powodem masowego śnięcia była przyducha. Dzięki szybkiej interwencji mieszkańców Miłoszyc część ryb wyłowiono w poniedziałek i przygotowano do utylizacji. Większość pozostała jednak w stawie. Prezes koła PZW w Czernicy zapewniał, że uprzątną staw, ale przez kolejne dwa dni nic się tam nie działo. Pobliscy mieszkańcy bali się, że dojdzie do skażenia środowiska, a odór rozkładającej się padliny zatruje im życie. Dwa dni później członkowie koła wędkarskiego z Czernicy wyzbierali martwe ryby. Pozostał żal. - Szkoda, że staw jest pusty - mówią. - Ponoć wędkarze mają go zarybiać, ale miną lata, zanim stan ryb w stawie wróci do tego, jaki był dotąd. Co się stało, to się jednak nie odstanie. Teraz trzeba zrobić wszystko, by sytuacja się nie powtórzyła.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Dwa stowarzyszenia działające w Miłoszycach planują rozmowy z przedstawicielami PZW - proponują współpracę w opiece nad stawem.
(WK)
Katastrofa ekologiczna na Piaskach
Pierwszy sygnał nadszedł w piątek 19 marca, gdy od strony Młynówki roztopił się dwumetrowy pas przy brzegu i z wody zaczęły wypływać ryby
W sobotę ten pas poszerzył się do 10 m i wtedy pokazał się ogrom strat. W niedzielę cały zbiornik pokrywały dryfujące okazy tołpyg, sumów, amurów, sandaczy. Koło Miejskie PZW nr 16 umówiło na środę firmę utylizacyjną i wezwało wędkarzy do usuwania skutków rybnej tragedii.
We środę 24 marca o 15.00 przybyło nad zbiornik kilkunastu wędkarzy z oławskich kół. Pracą kierował Andrzej Świętach, rozdał worki i rękawice. Kilkuosobowe zespoły przystąpiły do działania. Wśród uczestników był Ryszard Gawron, który jako jeden z pierwszych poinformował o sprawie padniętych ryb. Teraz stawił się do pracy z żoną Małgorzatą i dwoma synami. Byli też m.in. Stanisław Kądziołka, Stanisław Karpiński i Ryszard Skibiński, który wyciągał ryby przy pomocy osęki, a na brzegu pakowano je w worki, do każdego po jednej. Z trudno dostępnych miejsc w trzcinach Tadeusz Sobotowicz na swojej łódce holował do brzegu potężne ryby. Wyłowiono ponad 50 tołpyg, o długości od 100 do 130 cm, ważące od 10 do 25 kilogramów, były równie okazałe sumy i amury. Kądziołka stwierdził, że wraz z innymi wędkarzami wpuszczał te tołpygi do wody w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Rysiek Skibiński skomentował wieczne pretensje wędkarzy o słabe zarybienia: - Teraz niedowiarkowie nie będą wątpić, że ryby trafiały do wody i tu były. Wszystkich wędkarzy przygnębiał wielki żal po stracie tych ryb. Są świadomi, że na przywrócenie poprzedniego stanu trzeba kilkunastu lat i sporej ilości materiału zarybieniowego. Do oczekujących wędkarzy dotarła wiadomość, że umówiona firma utylizacyjna nie dojedzie w tym dniu, lecz dopiero w następnym. O godz. 18.00 zakończono sprzątanie, worki z rybami (około półtorej tony!) zwieziono w jedno miejsce. W następnym dniu firma zabrała ryby. Koszty utylizacji poniesie Koło Miejskie PZW nr 16 - zapłaci ze składek swoich członków.
Czy można było tego uniknąć? Odpowiedź jest jedna - nie! Przede wszystkim dlatego, że ten płytki zbiornik nie jest zasilany żadnym ciekiem, który systematycznie wprowadzałby natlenioną wodę. Po drugie - już w grudniu lód skuł zbiornik grubą warstwą, a późniejsze opady śniegu przysypały lód. Śnieg topniał parę razy, uszczelniając zalegającą warstwę. W tych warunkach trwał proces gnilny roślinności, a woda traciła tlen. Najbardziej czułe na brak tlenu są tołpygi i one pierwsze padły ofiarą natury. Następnie nie wytrzymały duże ryby - sumy, amury i sandacze - ich zapotrzebowanie na tlen jest większe niż ryb średnich i małych. Koło podjęło próby kucia przerębli i wiercenia otworów, jednak efekt końcowy całej sytuacji przeraża. Na wielu podobnych zbiornikach na Dolnym Śląsku i w całym kraju zginęły setki ton ryb...
(Graro)
Napisz komentarz
Komentarze