- Nie bał się pan przejąć zespołu w trakcie sezonu, po trenerze o znanym nazwisku i dużym dorobku?
Reklama
Z Andrzejem Leszczyńskim - trenerem trzecioligowej drużyny MKS SCA Oława - rozmawia Krzysztof Andrzej Trybulski
- Jeśli powiem, że decyzję o poprowadzeniu oławskich trzecioligowców podjąłem od razu i bez zastanowienia, to skłamię. Nie miałem jednak zbyt dużo czasu na przemyślenia i chłodną analizę, więc to zastanawianie się nad propozycją prezesa Jerzego Woźniaka nie mogło trwać długo. Miałem oczywiście pewne obawy, bo po pierwsze - musiałem zrezygnować z pracy w bardzo dobrze poukładanym klubie, jakim był i jest Orzeł Sadków. Po drugie - miałem przejąć zespół, który przegrał pierwsze cztery mecze, mimo że był trenowany przez wybitnego trenera, jakim z pewnością jest Wiesław Wojno. Wreszcie po trzecie - po szkoleniu stricte amatorskich drużyn w niższych ligach miałem teraz poprowadzić drużynę półzawodową, jaką jest oławski MKS SCA. Tak więc z dnia na dzień musiałem wykonać ten przysłowiowy „skok na głęboką wodę”...
- Skoczył pan i... nie zatonął...
- Kto nie idzie do przodu, ten się cofa - to znana i stara prawda, nie tylko piłkarska, którą postanowiłem wdrożyć w swoje zawodowe życie. To był główny powód, dla którego zdecydowałem się podjąć pracę w oławskim klubie. Ważne były także inne względy - nazwijmy je uczuciowe, albo takie, które można określić mianem patriotyzmu lokalnego. Jestem przecież urodzonym oławianinem i wychowankiem Moto-Jelcza. Tak więc skoczyłem i przynajmniej na razie nie zatonąłem...
- Mimo iż przejął pan zespół w trudnym momencie, szybko okazało się, że on potrafi walczyć i zdobywać punkty...
- Nie widziałem ani jednego meczu oławskiej drużyny z tych czterech w nowym sezonie, ale miałem pewną wiedzę o ich przebiegu. Czytałem relacje na łamach waszej gazety, opierałem się także na opinii trenera Zbigniewa Isela, który obserwował pojedynki w Oławie - z Chrobrym Głogów, Polonią Świdnica i Piastem Iłowa. Wiem, że w tym jedynym wyjazdowym, w Kostrzynie, oławianie powinni prowadzić już do przerwy 5:0, a przegrali 0:3. To musiało zdołować zespół - przede wszystkim pod względem psychicznym, co było widać, gdy go przejmowałem...
- Pierwszy pana mecz i od razu pierwsza zdobycz punktowa. Cud?
- Nie, nie. Po prostu chyba nastąpiło pewne odblokowanie. Przed meczem z Pogonią Oleśnica odbyłem tylko jeden trening. Trochę inaczej poustawiałem chłopaków, bo dla mnie Łukasz Ochmański zawsze był i jest typowym napastnikiem, a Krzysiek Gancarczyk to klasyczny ofensywny pomocnik. Trener Wojno widział to odmiennie. Przede wszystkim grał systemem 4-5-1, a ja stawiam na 4-4-2. Zmieniłem też układ personalny w defensywie, co z jednej strony było trochę wymuszone kontuzją Darka Zalewskiego jeszcze w meczu z Polonią, a z drugiej tym moim innym spojrzeniem na niektórych piłkarzy. Może trochę ryzykownie, ale w obronie postawiłem na dwóch doświadczonych zawodników w środku i dwóch młodych, ale bardzo walecznych na bokach. Kolejne mecze pokazały, że to był dobry wybór...
- Nie brakuje takich, którzy twierdzą, że sukcesy w pierwszych pojedynkach zawdzięcza pan Wojnie i temu, co on zrobił z drużyną w okresie przygotowawczym...
- Każdy fachowiec od piłki powie panu, że to mogło dawać efekty w dwóch, trzech - nie więcej niż w czterech meczach. Te trzy początkowe zremisowaliśmy, ale potem wygraliśmy trzy kolejne, więc chyba jednak miałem w tym samodzielny udział. Z pewnością drużyna skorzystała na pracy z Wiesławem Wojno, to nie ulega dyskusji. Była nieźle przygotowana do rozgrywek pod względem kondycyjnym, ale mentalnie nie tworzyła kolektywu, który w odpowiednich momentach będzie bronił i atakował zespołowo. Był to raczej zlepek indywidualności.
- Tu na pewno odezwało się nie najlepsze przygotowanie zimowe, za które odpowiadał Wiesław Urycz...
- Mam własną ocenę jakości pracy trenera Urycza, bo byłem jego podopiecznym w Wedanie Żórawina, ale nie chcę jej publicznie prezentować...
- Po świetnych meczach z Orłem Ząbkowice, Arką Nowa Sól, Górnikiem Wałbrzych i Promieniem Żary, przyszły fatalne występy z Pogonią Świebodzin i Łucznikiem Strzelce Krajeńskie...
- To prawda, ale te spotkania przebiegały bardzo różnie. Świebodzinianie ze świetnym Brazylijczykiem w składzie, byli najlepszą drużyną, jaką widziałem jesienią w Oławie. Walczyli zacięcie do ostatnich minut, ale wygrali po naszych katastrofalnych błędach w defensywie. Powinniśmy do przerwy prowadzić nie jeden do zera, ale dwa lub trzy do zera i byłby spokój. Tak się nie stało, więc rywal wykorzystał naszą słabszą dyspozycję, bo na ciężkim terenie, a takie było wtedy nasiąknięte deszczem boisko, nie graliśmy swojego, czyli nie walczyliśmy agresywnie na 25. - 30. metrze. W Strzelcach dominowaliśmy prawie przez 80 procent czasu gry, by w głupich sytuacjach, po stałych fragmentach gry, stracić dwie bramki i przegrać mecz z jednym z najsłabszych zespołów w dolnośląsko-lubuskiej III lidze. No cóż, futbol potrafi czasami być brutalny...
- Odzywają się głosy, że pan za bardzo folguje piłkarzom, że zbyt łatwo usprawiedliwia ich nieobecność na treningach, których też nie ma zbyt wiele...
- Wiem, do czego pan zmierza, więc odpowiem tak: trener Wojno robił chłopakom trening w niedzielę o 11.00, a oni wrócili z Kostrzyna o trzeciej nad ranem. Efekt punktowy tego systemu pracy znamy. Każdy szkoleniowiec ma swoją metodykę treningu i przygotowania do rozgrywek, ja także. Która jest w danym momencie lepsza, pokazują wyniki prowadzonej drużyny. Trenujemy 4, -5 razy w tygodniu, raz mocniej, raz luźniej, ale efekt jest taki, jaki chcę osiągnąć. Usprawiedliwienia na treningach spowodowane są prywatnymi problemami rodzinnymi, a nie widzimisię zawodników. Każdy z nich jest piłkarzem, ale także człowiekiem, który ma prawo mieć swoje problemy. Niektórzy trenerzy nie potrafią tego zrozumieć. Okazuje się wtedy, że zawodnicy grają przeciwko trenerowi. Planowałem zdobycie 18 punktów, a wywalczyliśmy o jedno oczko więcej. Gdyby jeszcze do tego dodać te fatalnie stracone we wspomnianych pojedynkach z Pogonią i Łucznikiem, to byłbym superszczęśliwy. Pozostaje więc pewien niedosyt, ale wydaje mi się, że przyjąłem dobrą metodę pracy z zespołem. Po prostu traktuję go po partnersku. To się może skończyć, gdy się okaże, że ten czy inny zawodnik mnie oszukuje...
- Którego z zawodników MKS wyróżnia pan po rundzie jesiennej?
- Ocena gry poszczególnych zawodników jest trudna, bo składa się na to bardzo wiele elementów. Na pewno prawdziwym odkryciem jesieni był Dominik Wejerowski, nieźle grał też Dawid Pożarycki. W drugiej linii dobrze prezentowali się Mateusz Milkowski, Tomek Grabowski i Krzysio Gancarczyk, a szczególnie w ostatnich meczach Waldek Gancarczyk. Na Waldku właśnie chcę też oprzeć grę zespołu w rundzie wiosennej, bo uważam, że uczynił największe postępy w grze. W ataku na pewno trzeba wyróżnić Łukasza Ochmańskiego, który jest współliderem klasyfikacji najlepszych strzelców. Uważam, że dobrze grali także doświadczeni piłkarze: Tomek Horwat, Jakub Kalinowski i Michał Sikorski. Do zwycięstw przyczynili się też Marcin Wielgus i Tomek Kosztowniak, ale obaj mieli problemy zdrowotne i nie mogli pokazać pełni swoich umiejętności.
- Stawia pan na Waldka Gancarczyka, ale on czasami ma niewyparzony język i z tego powodu osłabia zespół...
- Tak było rzeczywiście w Strzelcach, ale moim zdaniem arbiter wtedy go skrzywdził. Z kolei w Słubicach, gdzie graliśmy z Ilanką, był wyraźnie prowokowany przez kibiców...
- Jeden z pańskich poprzedników na funkcji trenera MKS Jacek Opałka, wprowadził do klubu trochę nowoczesnej myśli szkoleniowej. Korzystał np. z laptopa ze specjalistycznym oprogramowaniem, nagrywał kamerą spotkania sparingowe i później analizował wraz z zawodnikami materiał filmowy. U pana tego nie widzę...
- Z tego co wiem, Jacek Opałka stosował te narzędzia pracy, o których pan wspomina, najpierw jako asystent trenera Mandziejewicza. Miał na to znacznie więcej czasu, bo to było jego główne zadanie. Ja pracuję sam, ale nie ukrywam, że jeśli zostanę nadal w klubie, to także chciałbym mieć asystenta, który będzie odpowiadał za tę - powiedzmy - bardziej naukową metodę prowadzenia drużyny. Nie jestem przeciwnikiem nowoczesnych technologii, wręcz przeciwnie - często sam przez wiele godzin pracuję przy komputerze, ale pewnych rzeczy nie robię na pokaz. Jestem absolwentem Wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego, trenerem II klasy i stale podnoszę swoje kwalifikacje. Kilka dni temu uczestniczyłem w szkoleniu trenerów dolnośląskich klubów, gdzie poznałem Czesława Michniewicza, który prowadził wykład na temat okresu przygotowawczego w FC Liverpool. Tam trener Benitez ma do dyspozycji aż 12 asystentów, którzy pomagają mu prowadzić pierwszy zespół „The Reds”. O czymś takim w Oławie możemy tylko pomarzyć...
- Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że już wkrótce będziemy mogli ją kontynuować, by dowiedzieć się co nieco o przygotowaniach do rundy rewanżowej.
Tekst i fot.:
Krzysztof Andrzej Trybulski
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze