Zespół T.Love zagra na koncercie w Jelczu-Laskowicach w piątek 1 maja. Wykona około 20 utworów. Początek o godz. 21.00
- Czy pamięta pan swój pierwszy publiczny występ?
- To było 27 lat temu na studniówce w IV LO w Częstochowie, w lutym 1982 roku, był stan wojenny. Nie pamiętam co wtedy śpiewaliśmy, nie umieliśmy grać, to były nasze początki, totalny chaos, dyrektor pozwolił zagrać cztery utwory.
- Kiedy muzyka przestała być dla pana tylko hobby, a stała się zawodem i sposobem na życie?
- W roku 1990, po ośmiu latach występowania, nagraliśmy piosenkę „Warszawa”, która stała się wielkim przebojem. To był ważny moment.
- Dosyć niedawno zespół obchodził jubileusz 25-lecia. Jakie były te lata?
- To strasznie wiele czasu, nie myślałem, że będę tyle grał. Istnienie zespołu to duża część mojego życia, każdy okres był inny. W latach 80. byliśmy grupą undergroundową, grającą w Jarocinie. Wydaliśmy wprawdzie dwie płyty, ale znani byliśmy tylko w pewnych kręgach. W latach 90. staliśmy się zespołem popularnym. O naszej historii można by wiele opowiadać. Nagraliśmy 15 płyt i mnóstwo piosenek, które ludzie znają. Największy nasz skarb to fani, zawsze byli z nami. Są w różnym wieku, najmłodsi mają mniej lat niż moje dzieci, a starsi są nawet po czterdziestce. Zespół nigdy nie był sztucznie kreowany, zawsze staraliśmy się być w miarę autentyczni.
- Kiedy nadchodziły gorsze momenty, czy przychodziły myśli, aby rzucić to wszystko i dać sobie spokój z muzyką?
- W roku 1989, kiedy wiedziałem, że zostanę ojcem, pojechałem do Londynu szukać pracy. W kraju to był początek zmian, obrady okrągłego stołu zmieniły otaczającą nas rzeczywistość. Za granicę wyjechałem na całkiem innych warunkach, niż teraz się jedzie, było o wiele trudniej. Postanowiłem wtedy zawiesić zespół, ponieważ nie mogłem utrzymać rodziny z muzyki. Dzięki tej przygodzie uświadomiłem sobie, że jednak bez muzyki nie mogę żyć. Po powrocie nagraliśmy kawałek „Warszawa” i reaktywowaliśmy istnienie grupy. Trudno byłoby mi żyć bez tego wszystkiego. Nie wiem, co innego mógłbym robić. Biorąc pod uwagę papierek, mógłbym uczyć w szkole, bo jestem z wykształcenia polonistą, ale chyba nie byłbym dobrym nauczycielem.
- „Warszawa” to jeden z ważniejszych utworów w waszej karierze, o jego powstaniu krążą legendy…
- Ten utwór napisałem właśnie w Londynie, pracując w knajpie. Byłem na wieczornej zmianie i udawałem, że mam problemy z żołądkiem, dlatego mogłem mieć chwilę wolnego. Siedziałem w toalecie i pisałem tekst na serwetce.
- Niektórzy fani zarzucali, że po takich piosenkach jak „Warszawa”, czy „IV Liceum”, które były hymnami pokoleniowymi młodzieży przełomu lat 80. i 90., nagrywając takie utwory jak „Chłopaki nie płaczą” zespół stał się komercyjny...
- Nie wiem co to znaczy, z założenia każdy jest komercyjny, kto sprzedaje płyty. Zespół szedł swoją drogą, żadnego etapu się nie wstydzę. W historii T.Love były bardziej i mniej popowe piosenki. Niektórzy ludzie zawsze będą tak mówili, trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić.
- Jeden z waszych nowych utworów na płycie „Love, Love, Love” nazywa się „Prawdziwe życie”. Jakie jest prawdziwe życie według Muńka Staszczyka?
- Życie ma wiele kolorów. Nie można go zdefiniować w kilku słowach. Słowa piosenki oddają pewną jego esencję. Przede wszystkim liczy się prawdziwość. Popularność i sława są gówno warte. Przede wszystkim trzeba zachować prawdziwość. Mam dystans do sławy i tych wszystkich głupot.
- Czy T.Love lubi prowokować?
- Nie, bo to jest tania sprawa.
- Czy piosenka Mr President, w której mówi pan, że nie lubi prezydenta, to rodzaj jakiegoś manifestu, sprzeciwu?
- Nie lubię po prostu pewnych manipulacji politycznych. Piosenka ma dłuższe życie niż rok lub dwa. Kadencja minie i w kraju będzie inny prezydent. Skandale to sprawa dla małolatów, my nie musimy robić skandali, żeby o nas mówiono, po prostu robimy swoje. Zawsze pisałem to, co uważam.
- Co najbardziej przeszkadza panu w obecnej rzeczywistości?
- Wiele rzeczy mi przeszkadza, ale nie wyjechałbym z kraju. Podróżuję często za granicę, ale nie zamierzam się wyprowadzać. Irytuje mnie polska kłótliwość, małostkowość i nieumiejętność korzystania z demokracji. Nie potrafimy się w niej odnaleźć, czasami nie wykorzystujemy jej w pełni, ale każdy naród ma coś za kołnierzem.
- Czy poczuwa się pan do roli autorytetu?
- Nie wiem, co ludzie o mnie myślą. Ja i autorytet? Nigdy nie byłem święty, jestem po prostu Muńkiem Staszczykiem.
- Czyje zdanie jest dla pana najważniejsze?
- Trzeba słuchać ludzi, nie tylko siebie. Trzeba pracować nad swoim ego. Na pewno zależy mi na zdaniu mojej najbliższej rodziny, rodziców i kolegów z zespołu.
- O czym najlepiej pisze się panu teksty?
- Nie wszystko przychodzi tak łatwo jak się wydaje. Nie planuję pisania tekstów. Wypróżniam z głowy to, co się nagromadziło przez lata. Napisałem już masę piosenek i mam problemy, żeby to ciągle było ciekawe.
- Czego mogą się spodziewać fani w najbliższym czasie?
- W przyszłym roku na wiosnę ukaże się moja solowa płyta pt. „Muniek”
Fot. Michał Wąsożnik
Napisz komentarz
Komentarze