Wychował się w Oławie. Mama była sprzątaczką, tata pracował w budownictwie. Mieszkali na strychu, a wspólna toaleta znajdowała się na parterze. Przez wiele lat musieli kąpać w kuchni, w dużej balii. Nie mieli lodówki, jedzenie wywieszali na haczyku za okno. W domu nigdy się nie przelewało, więc Mirek szybko zrozumiał, co oznacza szacunek do pracy. Dorabiał dorywczo, w ten sposób mógł pomagać rodzicom. Uczył się dobrze, z wyróżnieniem przechodząc z klasy do klasy. Byłoby więc naturalne, gdyby poszedł na studia. On jednak chciał jak najszybciej zdobyć zawód. W ten sposób został piekarzem, z dyplomem czeladnika.
Fachu uczył się "u Wolskiego", w nieistniejącej już piekarni przy ul. Brzeskiej. W tzw. międzyczasie poznał swoją żonę - Danutę. Razem mają czworo dzieci - trzech synów i córkę. Ponadto zaadoptowali syna zmarłej siostry Mirosława. Przy dużej rodzinie wydatków nie brakowało. Dlatego razem z żoną wyjeżdżali do Niemiec, gdzie zbierali owoce. - Za każdym razem chodziło o to, by podreperować budżet - opowiada Mirosław. - To była ciężka praca, ale wychowując piątkę dzieci trzeba było dla nich powalczyć o lepszy byt.
Do Worskop, małej miejscowości pomiędzy Sheffield a Nottingham, wyjechał w 2004 roku, tuż po wejściu Polski do Unii Europejskiej i otwarciu granic: - To było bardzo spontaniczne. W maju otworzyły się różne możliwości, także w Anglii. Udało się zorganizować szybki wyjazd. Początkowo zakładałem, że na pół roku. To trafiliśmy do Worksop, ponieważ była tam agencja pracy, która rekrutowała sporo ludzi z naszych okolic. Jest tu wiele fabryk, dlatego pracy nie brakuje. Nawet dla ludzi, którzy tak jak ja kompletnie nie znali języka.
Jak wielu innych Polaków wtedy Mirosław pracował w fabryce kanapek. Początkowo mieszkał z dziesięcioma współlokatorami i zarabiał tyle, że po odliczeniu kosztów zakwaterowania zostawało mu 70 funtów tygodniowo. Z tego większą część odsyłał żonie, która po czasie dołączyła do niego wraz z dziećmi.
2 mln obrotów na 55 mkw
W Wielkiej Brytanii osiedlili się na dłużej. Po dziesięciu latach postanowili założyć własną piekarnię. Mirosław przyznaje jednak, że to nie była łatwa decyzja: - Od początku doskwierało mi to, że nie mogłem tu kupić takiego chleba, jaki bardzo chciałbym zjeść. Nawet nie mówię o pieczywie angielskim, które się do niczego nie nadaje, ale są tu też piekarnie polskie, jednak w żadnej nie znalazłem tego smaku, który sam pamiętałem. Zacząłem więc regularnie robić pieczywo w domu. Wtedy sprzedaliśmy z żoną mieszkanie w Polsce i ona zaczęła mnie namawiać, bym otworzył piekarnię w Worskop. Szczerze mówiąc bałem się tego ryzyka. Biłem się z myślami bardzo długo, ponieważ otwarcie takiego biznesu za granicą jest o wiele większym problemem niż w Polsce. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak to wszystko ogarnąć logistycznie. Anglia jest wyspą, wszelkie piece i maszyny musiałem ściągnąć z Polski. Bardzo istotne było dla mnie również, by produkty sprowadzać z naszego kraju. Od początku wiedziałem, że jeśli otworzę ten biznes, to nie po to, by godzić się na półśrodki... Ciekawą i inspirująca historię oławianina w całości przeczytasz w e-wydaniu TUTAJ
Kamil Tysa [email protected]
*
W tekście wykorzystałem fragmenty materiałów z oficjalnej strony piekarni: olawabakery.co.uk
Napisz komentarz
Komentarze