Kim była? Przez 28 lat pracowała w Biurze Rady Miejskiej Oławy. Przypominamy rozmowę z Nią z 2017 roku, którą przeprowadziła Monika Gałuszka-Sucharska. Barbara Ciupak przechodziła wtedy na emeryturę...
*
Barbara dobra Rada
Barbara Ciupak, od lat kierująca biurem Rady Miejskiej w Oławie, pożegnała się z radnymi, pracownikami magistratu i uczestnikami miejskich sesji. Wreszcie odpocznie, zwiedzi świat, a gdy będzie jej brakowało atmosfery posiedzeń, włączy sobie sesję w kablówce
- Minęło 28 lat pracy w biurze Rady Miejskiej. Pamięta pani jak zaczynała?
- Do pracy przyjmowali mnie naczelnik Michał Wąsiewicz i Tadeusz Zawer, przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej, bo kiedyś to przewodniczący wnioskował o zatrudnienie pracownika. Zaczęłam pracę w piątek 1 września, soboty były robocze. Moja koleżanka Irena Kozak wzięła sobie w sobotę wolne i mówi "nie martw się, na pewno nikt nie przyjdzie, w soboty raczej do urzędu nie przychodzą". Okazało się, że byli prawie wszyscy radni i czegoś chcieli! Otwierałam szafę z dokumentami i myślałam, że to, czego szukam, pewnie gdzieś tam jest, ale gdzie? Pierwszy dzień i od razu na głęboką wodę... Dobrze, że radni byli sympatyczni i wyrozumiali.
- Gdzie była siedziba Miejskiej Rady Narodowej?
- W Pałacu Luizy, w Urzędzie Miejskim. Tam, gdzie jest gabinet burmistrza, była sala narad, a biuro rady tam, gdzie teraz jest gabinet sekretarza.
- Pamięta pani pierwszych radnych?
- Pamiętam, aczkolwiek to było 80 osób, dlatego nie wszystkich poznałam. Wtedy były skrócone wybory, miałam przyjemność pracować z nimi przez rok.
- Jak to wyglądało po zmianie ustroju? Pracowała pani 7 kadencji samorządu terytorialnego plus niecała kadencja MRN.
- Siedem kadencji liczy się od zmiany ustroju, od 1990 roku.
- Pamięta pani pierwszą kadencję?
- Doskonale! To była kadencja przełomowa. Patrząc z perspektywy czasu, mówią, że od Reja do Kochanowskiego niedaleko, ale to rzeczywiście przepaść. Tego, co się działo wtedy i dziś... Nie wyobrażam sobie pracy bez wyszukiwarki Lex. Wtedy trzeba było jechać do Urzędu Wojewódzkiego, pożyczało się i przepisywało przepisy prawne, bo w urzędzie nie było radcy prawnego, a prawo tworzyło się od nowa, na naszych oczach, nie było przepisów wykonawczych. Pamiętam jak był tworzony pierwszy statut miasta. Miasto zleciło je Jerzemu Korczakowi. To wszystko było... troszeczkę intuicyjne, bo przepisy zaczęły klarować się później.
- A pierwsza Rada Miejska po przełomie ilu liczyła radnych?
- 28 i wszyscy byli radnymi - burmistrz, zarząd miasta. Tak było do 2002 roku.
- Jak wyglądały początki samorządności, której uczyli się wszyscy? Spory polityczne, praca radnych?
- Pierwsza kadencja, to poza panem Tadeuszem Gawroniukiem z Klubu Ekologicznego i Leszkiem Łagowskim z PSL, to była "Solidarność". W samej "Solidarności" utworzyła się opozycja, z tym, że we wczesnych latach 90., przez 2-3 kadencje nie było istotne kto do jakiego klubu przynależy.
- Naprawdę?!
- Tak. Wszyscy byli razem i uważali, że najważniejszy jest rozwój miasta. Była nawet koalicja BBS-SLD, ale to też nie miało większego znaczenia.
- Pewnie jakieś różnice w poglądach na rozwój miasta były?
- Radni różnili się indywidualnie, a nie klubowo.
- Teraz decyduje przynależność klubowa, w głosowaniach jest dyscyplina.
- Tak jest od dwóch kadencji, wcześniej tego nie było.
- Biuro rady organizuje pracę Rady Miejskiej, posiedzenia komisji, porządkuje wszystkie sprawy, które wiążą się z działalnością radnego. Pewnie pamięta pani szczególnie aktywnych radnych.
- Miałam dwóch radnych, którzy przywiązywali ogromną wagę do protokołów z sesji RM i chcieli, żeby zapisać ich wypowiedzi dosłownie, ale gdy je przeczytali, to poprosili, żeby jednak napisać to jak protokół. Słowo mówione różni się znacznie pisanego.
- Od czasów, gdy pani zaczynała pracę, technika bardzo poszła do przodu...
- Gdy zaczynałam, miałam najnormalniejszą w świecie maszynę do pisania. Brało się dwie kalki, trzy - kopia była prawie nieczytelna. Było za to dużo mniej dokumentów, większość spraw załatwiało się na telefon. Jeżeli radny zgłaszał jakąś interpelację, po prostu się dzwoniło i załatwiało. Odpowiedź też była udzielana ustnie. Teraz jest wielka łatwość produkowania dokumentów. Kiedyś przez całą kadencję nie miałam tylu dokumentów, co teraz przez rok.
- Może radni są aktywniejsi? Jak pani to ocenia na przestrzeni lat?
- Trudno powiedzieć, ale chyba kiedyś byli bardziej aktywniejsi. Może to wynikać też z tego, że każdy może sobie sprawdzić wiele rzeczy sam.Wysyłamy każdemu radnemu wszystkie dokumenty pocztą elektroniczną, wszystko ma. Kiedyś miał tylko projekt uchwały. Gdy chciał znać szczegóły i wyjaśnienia, musiał przyjść do biura rady i przeczytać. Namawiałam szefa, aby radnym kupić tablety, żeby już zrezygnować z wersji papierowej materiałów. Na razie się nie udało, ale wszystko przed koleżankami. W wielu gminach jest to praktykowane.
- Widziałam często, nie tylko w Oławie, że niektórzy radni otwierają koperty z materiałami dopiero na sesji.
- No, niestety, czasem to leży po stronie poczty - materiały idą do radnych 5 dni, a zdarzało się, że przychodzą już po sesji. Dobrze, że jest droga elektroniczna. Często mieszkańcy pytają mnie - a czym się ta rada zajmuje? Czasem mam nawet telefony, bo ktoś przeczyta "biuro rady" i kojarzy sobie, że to biuro porady i pyta: jak wywabić plamę?
- Serio?!
- Tak kojarzą. Nie wiedzą, że jest coś takiego jak Rada Miejska. Albo pytają mnie, jak się robi oczka prawe czy lewe na drutach.
- I co im pani odpowiada?
- Jak wiem, to im odpowiadam, aczkolwiek zawsze tłumaczę, że to jest biuro Rady Miejskiej.
- Jak reagują?
- Nie wiedzą kompletnie o co chodzi, chociaż to rada zajmuje się wszystkimi ważnymi dla ludzi sprawami w mieście.
- Zajmuje się czasami nawet przestawieniem śmietnika.
- Od drobiazgów po bardzo ważne rzeczy. W mieście naprawdę dużych inwestycji jest niewiele, ale żyjemy ważnymi, choć mniejszymi sprawami.
- Pewnie pani to obserwowała - na sesjach Rady Miejskiej raczej nie ma widowni, rzadko się zdarzają mieszkańcy niezwiązani z samorządem. Przychodzą ci, którzy muszą - dyrektorzy jednostek miejskich, szkół, naczelnicy.
- Mieszkańcy przychodzą wtedy, gdy ich dotyczy sprawa, jak mają jakiś problem. Tak było z remontem ulicy Kochanowskiego, budową szkoły specjalnej i innymi spornymi kwestiami. Czasem bywają na posiedzeniach komisji. Z tego, co słyszę, dużo ludzi ogląda sesję w kablówce. Moi sąsiedzi opowiadają mi, że robią herbatkę i siadają, czasem nawet robią notatki! Zapraszałam sąsiadkę wielokrotnie, przecież sesje są jawne, na żywo jest inaczej. Czasem jednak oławianie odwiedzają biuro rady - zaglądają do protokołów, do uchwał. Dostaną wszystko od ręki, wiemy, że są zainteresowani. Sięgają nawet do protokołów sprzed lat.
- Śledziła pani przez te wszystkie lata polityczne spory?
- Mówiłam sobie, że nie znam się na polityce. Dla mnie każdy radny był ważny, bez znaczenia była jego przynależność klubowa. A że są drobne konflikty, spory? Wszędzie są. Może dlatego pracowałam przez 28 lat.
- Radni nie skarżyli się na biuro rady.
- To miłe, spotykam byłych radnych na ulicy, zawsze porozmawiamy, to sympatyczne. Jestem zwolenniczką filozofii Konfucjusza, który powiedział - "to, co robisz, rób najlepiej jak potrafisz". Nie wiem, czy mi się to udaje, ale staram się, bez względu na to, czy to jest praca zawodowa, czy działalność charytatywna, czy w domu.
- Zawsze była pani aktywna. Co jeszcze zamierza pani na tej emeryturze robić oprócz podróżowania, bo wiem, że teraz na topie są Alpy?
- Troszeczkę działam w hospicjum domowym, więc może poświęcę chorym więcej czasu, bo naprawdę warto. To część naszego życia, której się boimy. Nie ma się czego bać. Byłam kiedyś u chorej, młodej dziewczyny. W pierwszej chwili nie wiedziałam, o czym będę z nią rozmawiała. Tymczasem okazało się, że optymizmu to ja powinnam się od niej uczyć.
- Długo pani działa w hospicjum?
- Dwa lata. No i umówiłam się z Wiesią Pohoriło, że jej pomogę trochę w "Tęczy".
- To jak rozmawiać z chorym?
- Normalnie, po ludzku. Nikt z nas nie lubi, jak się nad nim użalają. Bardziej budujące jest zwykłe podejście. Zdrowy boi się, żeby kogoś nie urazić, nie skrzywdzić. To wiele uczy, naprawdę.
- Dała pani jakieś wskazówki młodszym koleżankom, które zostaną w biurze rady?
- Pamiętam, że ja miałam dobrą szkołę. Sekretarzem była Ania Knara, Danka Tatar była kierownikiem działu organizacyjnego, a Irena Kozak w biurze rady. One nauczyły mnie rzetelnej pracy i powtarzały, abym pamiętała, że "na pierwszym miejscu jest radny". Stosowałam się do tego plus apolityczność. Prywatnie każdy ma poglądy, w pracy - absolutnie. Przekazałam to młodszym koleżankom, zostawiłam im nawet ściągę.
- Pani jest osobą poukładaną. Wszystko pewnie było jak w zegarku?
- Starałam się, żebym - jak otworzę szafę - zawsze wiedziała, gdzie co jest, nawet obudzona w środku nocy.
- Radni radnymi, ale zatrudniał panią naczelnik miasta, była pani jednak pracownikiem Urzędu Miejskiego pod kierownictwem burmistrza, który o wszystkim decyduje.
- Biuro rady jest specyficznym wydziałem Urzędu Miejskiego, bo mamy dwóch szefów. Zatrudnia nas burmistrz, ale szefem jest przewodniczący rady. Jest fajnie w pracy, jeżeli między burmistrzem a przewodniczącym nie ma konfliktu. Gdy tak jest, pracownicy rady są na barykadzie pomiędzy i to jest niefajne. U nas takiej sytuacji nie było.
- Przewodniczący rady jest z koalicji rządzącej, więc konfliktu nie ma.
- Muszę przyznać, że z przewodniczącymi zawsze pracowało mi się dobrze. Pierwszy był Waldemar Wiązowski, potem Michał Węgłowski, Andrzej Grzeszczak, Krzysztof Kłapko, Roman Kaczor, Andrzej Mikoda, Piotr Regiec, znowu Andrzej Mikoda i teraz Magdalena Ziółkowska. Gdy ją wybrano, miałam mieszane uczucia - pierwszy raz kobieta, młoda... Okazało się, że organizacyjnie świetnie daje sobie radę.
- Czy miała pani kiedykolwiek jakieś naciski od któregokolwiek z burmistrzów dotyczące porządku obrad, tematów, czy innych spraw?
- Proponując porządek obrad sesji, ustalany przed przewodniczącego, często jest on pokazywany burmistrzowi, bo może chciałby coś dodać. To taki niepisany zwyczaj, bo zdarzają się pilne sprawy. Konfliktów nie było, choć wiadomo, że z jednym burmistrzem pracowało się lepiej, z drugim gorzej, ale w sumie nieźle.
- Będzie pani tego brakowało?
- Na pewno, bo zaczynam nowy etap w życiu. Obiecałam sobie, że na zakończenie tej kadencji i na pierwszą inauguracyjną sesję w nowej - przyjdę i posłucham. Na uroczystych sesjach zawsze były emocje, chciałam, żeby wszystko wyszło jak najlepiej.
- Od zwyczajnych sesji chyba musi pani odpocząć, zwłaszcza że nie zawsze jest ciekawie.
- Raczej tak. Teraz sesje trwają stosunkowo krótko, w latach 90. trwały nawet do północy. Uchwały były czytane od deski do deski. Czytanie ma sens, gdy sesja jest transmitowana, wtedy mieszkaniec wie, nad czym głosują. Ale to tak długo trwało. Będę miała co wspominać.
Rozmawiała Monika Gałuszka-Sucharska
Napisz komentarz
Komentarze