Kanapowczynie to program telewizji TTV. W drugiej edycji pięć kobiet z Dolnego Śląska pod okiem trenera Krzysztofa Ferenca walczyło o to, by zgubić kilogramy i zmienić swoje życie. Jedną z bohaterek programu była Alicja Kostrzewa.
Mieszkanka Jelcza-Laskowic ma 28 lat i pracuje jako kelnerka w restauracji włoskiej. Do programu wchodziła jako singielka, która marzy o założeniu rodziny. Do oddalonej o 1,4 km pracy codziennie dojeżdżała taksówką. Wypijała od sześciu do dziesięciu energetyków dziennie - w tym jednego tuż przed snem i jednego od razu po obudzeniu. Kochała wszystko co z żółtym serem.
W programie Alicja zrzuciła 30,5 kilograma. Zadaniem finałowego odcinka było wejście na sycylijską Etnę. Alicja jako jedna z dwóch uczestniczek dotarła na szczyt jednego z wierzchołków wulkanu.
***
- Ludzie kojarzą cię jako osobę zawsze uśmiechniętą, otwartą, z pogodnym nastawieniem do życia. A jak ty postrzegałaś samą siebie jeszcze rok czy dwa lata temu?
- Jeśli mam się cofnąć o rok czy dwa, to ja tak naprawdę jeszcze wtedy nie zwracałam na siebie uwagi. Nie interesowało mnie to, jak wyglądam, nie było to dla mnie szczególnie istotne. Wydaje mi się, że mam dosyć fajny charakter, faktycznie sporo osób mnie lubi, no i ja sama lubię ludzi. Zawsze starałam się być sobą, nigdy nikogo nie udawałam. Odkąd pamiętam, byłam przy tuszy, więc ta tusza była też częścią mnie.
- Co się zmieniło, że zaczęłaś zwracać uwagę na swój wygląd?
- Chyba chodzi o wiek. Skończyłam 28 lat i czułam, że to jest taki czas, w którym w końcu trzeba coś ze sobą zrobić. Wiesz... przychodzi taki moment, że zbliżasz się do trzydziestki, nie masz męża, nie masz dzieci, nie masz nawet partnera, z którym mogłabyś to życie planować. Miałam przyjaciół i rodzinę, ale zawsze chciałam też ułożyć sobie życie prywatne, uczuciowe... Wiedziałam, że wyglądam jak wyglądam i że nie będzie mi łatwo. W przeszłości byłam w związku, wtedy nie wyszło, ale żeby próbować zawrzeć kolejne relacje, musiałam coś ze sobą zrobić. Normalny mężczyzna by się mną nie zainteresował, ewentualnie jakiś desperat. Tak o tym myślałam.
- A co myślałaś, patrząc na siebie?
- To jest ciekawe. Zawsze starałam się patrzeć na siebie jak najmniej, bo przyszedł taki moment, że spojrzenia w lustro nie mogłam już znieść. Kiedyś nie zwracałam na to w ogóle uwagi, a nagle, nawet jak chciałem się pomalować, to patrzenie na siebie oznaczało ból.
- Ta zawsze uśmiechnięta, pozornie szczęśliwa Alicja, to była tylko maska dla reszty społeczeństwa?
- Zdecydowanie tak! Nie ukrywam tego i chyba nawet wspominałam o tym w telewizji. Zawsze byłam uśmiechnięta na zewnątrz, ale to wcale nie oznaczało, że w głębi duszy czułam się szczęśliwa.
- Program "Kanapowczynie" to nie była twoja pierwsza walka o zmianę stylu życia. Pamiętam, że relacjonowałaś kiedyś w mediach społecznościowych swój cykl treningów z trenerem personalnym i wtedy też udało się trochę kilogramów zrzucić.
- Tak, trenowałam z Przemysławem Walkowem, ale myślę, że to była zbyt szybka metamorfoza. Schudłam około 24 kilogramy, ale zaczęła się pandemia koronawirusa, nie było mnie stać na regularne treningi, straciłam nieco motywację i wróciłam do złych nawyków. Przemek zachęcał mnie, bym się nie poddawała, ale ostatecznie przegrałam. To było 4 lata temu i od tamtej pory całkowicie usiadłam i nie robiłam nic. Teraz czuję, że mam nieco inną siłę. Wstaję rano i idę biegać, co sprawia mi ogromną radość. Nie chcę już wracać do tamtego życia. To wszystko, o czym mówiłam w programie, było prawdą. Do pracy jeździłam taksówką, bo nie chciało mi się przejść 1,5 km. Teraz śmieję się, że udziałem w programie skazałam mojego taksówkarza na bankructwo...
- Skąd pomysł, żeby się zgłosić do "Kanapowczyń"?
- Zacznę od tego, że nigdy w życiu się nie ważyłam. Wyjątkiem był ten okres treningów Przemkiem, gdy musiałam to robić, żeby widzieć efekty. Po tych czterech latach stanęłam na wagę i gdy zobaczyłam tam 110 kg, to się przeraziłam. Stwierdziłam, że albo teraz, albo nigdy, i sama zaczęłam pracować nad sobą. Tydzień później zobaczyłam na Facebooku ogłoszenie, że poszukują kobiet do programu. W komentarzu zapytałam, gdzie można się zgłosić, odezwała się do mnie osoba z produkcji i tak doszło do tego, że wysłałam zgłoszenie. Na starcie programu ważyłam 105 kg, więc samodzielnie udało mi się zrzucić 5 kg.
- Znałaś ten format wcześniej?
- Tak, ale nigdy wcześniej nie widziałam nawet odcinka. Wiedziałam mniej więcej o co chodzi, ale bez szczegółów.
- Nie bałaś się tego, co cię czeka, gdy wyślesz zgłoszenie?
- Przy samym zgłaszaniu nie, ale potem ten strach się pojawił.
- To duża odwaga, bo jednak punktem wyjścia programu jest to, że wszystkie stajecie przed kamerami i wprost mówicie o swojej nadwadze, złych nawykach, problemach...
- To nie jest łatwe, ale muszę przyznać, że do czasu emisji pierwszego odcinka nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się zaraz wydarzy. Dopiero gdy go wyemitowali, zaczęłam się zastanawiać, co ja zrobiłam, jak zareagują ludzie. Na szczęście otrzymałam od nich wielkie wsparcie, hejt był minimalny, przeważały słowa otuchy, motywacji, nawet od obcych. W tygodniu dostaje setki pozytywnych wiadomości.
- Miałaś w głowie strach dotyczący tego, że jak się nie uda, to ludzie zobaczą w telewizji, że przegrałaś?
- Od samego początku byłam przekonana, że sobie nie poradzę. Udało mi się jednak przestawić głowę na takie myślenie, że muszę działać, bez względu na to czy wierzę, że to ma sens. Nawet jak nie miałam siły, a uwierz mi, że po pierwszych dwóch tygodniach diety chodziłam na maksa wkurzona. Odstawiłam energetyki, przestałam palić papierosy, nie jadłam fast-foodów i innych tłustych rzeczy, co wcześniej było dla mnie codziennością. Przyszedł kryzys, wyrywałam sobie włosy z głowy, jednocześnie powtarzając, że jedzenie i papierosy nie mogą mną rządzić. Nie i koniec! Zaparłam się, zaczęłam biegać, co uwielbiam do dziś. Codziennie robię pięć kilometrów na bieżni przy boisku Publicznej Szkoły Podstawowej nr 2. Po tym czuję się jak nowy człowiek. Dwa razy w tygodniu chodzę też na siłownię, ale nawet tam zaczynam trening od bieżni.
- Jak zareagowali twoi bliscy, gdy powiedziałaś im, że zgłosiłaś się do programu?
- Ucieszyli się. Mam wokół siebie takie osoby, które zawsze stoją za mną. Bez względu na to czy w ich opinii mój pomysł jest durny czy dobry, starają się mnie wspierać. Moja mama miała trochę wątpliwości, bała się, że mogę nie dać rady, ale nie powstrzymywała mnie. Dziś jest bardzo dumna!
- Jak traktowałaś swój udział w programie, gdy już wiedziałaś, że twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane. To miała być fajna przygoda czy ostatnia szansa, by spróbować zmienić styl życia?
- To zależy w którym momencie. Czasami w trakcie nagrań bywało bardzo śmiesznie i każda z nas świetnie się bawiła. Ale pamiętam też takie chwile, w których robiło się poważnie, pojawiał się płacz, lament i różne trudne myśli. Dobrym przykładem jest tu odcinek z zakładem pogrzebowym.
- Ten, w którym musiałyście zorganizować swój własny pogrzeb...
- Tak... Wtedy naprawdę uświadomiłam sobie, że jeśli nie zmienię swojego życia, to za kilka lat do tej trumny trafię. To był taki moment, w którym zrozumiałam, że otyłość jest chorobą śmiertelną. Kazano nam zaplanować swój pogrzeb i ja nagle poczułam to, co będą przeżywali moi bliscy, którzy mogą znaleźć się w takiej sytuacji, gdy otyłość doprowadzi do mojej śmierci. Wydaje mi się, że na tym etapie programu wiedziałam już, że albo teraz, albo nigdy.
- Widzowie poznali cię jako kelnerkę uzależnioną od energetyków. Ile dziennie ich wypijałaś?
- W telewizji wspomniałam o sześciu-siedmiu, ale zdarzało się nawet więcej, czasami dziesięć.
- To był twój zamiennik kawy?
- Bardziej zamiennik wody. Codzienny napój po prostu. Uwielbiam wodę, a w ogóle jej nie piłam. Wszystko zapijałam energetykiem. Dopiero po przejściu na dietę uświadomiłam sobie, że ja przecież lubię wodę, jej smak mi odpowiada. Teraz piję pięć litrów dziennie, a energetyków nie tykam. Na początku programu, gdy łapały mnie takie nagłe głody, to zawsze zapijałam je wodą. Właściwie wszystko zapijałam wodą... Miałam ochotę na papierosa - piłam wodę, chciałam się napić drineczka - piłam wodę.
- Opowiedz o innych złych nawykach poza energetykami.
- Najgorsze było jedzenie. W pracy zaczynałam dzień od kilku pierożków. Potem nakładałam sobie dwie kuleczki ziemniaków z masełkiem, buraczkami i jakimś mięskiem. Właściwie co godzinę było coś - frytki z serem, pizza. Na pizzy pojawia się mała dziurka i my już tego gościom nie wydamy, więc trzeba to zjeść. Czasami zdarzały się trzy dziennie. Wracałam z pracy i dokładałam do tego alkohol. Drink musiał wlecieć...
- Wszystkie uczestniczki tej edycji "Kanapowczyń" wywodziły się z szeroko pojętej gastronomii. To nie ułatwia zmiany stylu życia.
- Dlatego produkcja zorganizowała nam wyjazd nad morze, w trakcie którego miałyśmy się nauczyć nowych nawyków. Zapewniono nam tylko produkty przystosowane do diety, spędziłyśmy trochę czasu razem i dało mi to sporo. Przez ostatnie dziesięć lat żyłam, jak chciałam i robiłam, co chciałam. Wiadomo, że przez pięć dni nowego życia nauczyć się nie da, ale ten okres nad morzem dał mi ważne podstawy, które pomogły mi doprowadzić do zmiany.
- Program zaczął się odważną sesją zdjęciową. Pozowałaś nago, zasłaniając się plackiem pizzy. Czy to było jedno z największych wyzwań?
- Szczerze mówiąc bardzo dobrze przyjęłam tę sesję. Czułam się tam jak ryba w wodzie, nie wiem dlaczego... Być może chodziło o to, że zawsze marzyłam o nagiej sesji, choć oczywiście nie w takiej sytuacji, gdzie pokazywałam to, czego mam najwięcej. Nie było to dla mnie jednak upokarzające ani krępujące.
- Zdjęcie, które wtedy powstało, było elementem motywacji do zmiany?
- Gdy je zobaczyłam, to pomyślałam: "nie, nie może tak być, muszę zapierdzielać". Przeraziłam się. Może nie był to szok, bo jednak mam w domu lustro, wiem, jaki rozmiar nosiłam, nie zapomniałam o sytuacjach, gdy spodnie, które kupiłam miesiąc wcześniej, nagle robiły się za małe.
- "Kanapowczynie" to dziesięć odcinków, w trakcie których widzimy, jak przechodzisz na dietę, rozpoczynasz treningi i realizujesz kolejne narzucone zadania. Największa walka toczy się jednak, gdy kamer nie ma w pobliżu. Jak często pojawiały się momenty zwątpienia?
- Co chwilę! Najgorsze były święta. Usiadłam, zjadłam na kolację swoją sałatkę i poszłam do domu. Nie mogłam siedzieć przy stole pełnym jedzenia. Pieszo z Piekar wracałam do Jelcza-Laskowic wkurzona, że nie mogę świętować jak inni. Mniejszych kryzysów było sporo, ale w głowie cały czas miałam myśl, że jak zjem coś, czego nie powinnam, to przegram. Nie zdarzyło mi się ani podjeść, ani wypić alkoholu, ani zapalić papierosa. Nie wiem, jak będzie za rok, ale teraz jestem szczęśliwą niepalącą 28-latką.
- W teorii każda z uczestniczek mogła oszukiwać, no ale gdyby zdarzało się to nagminnie, nie udałoby się tego ukryć.
- Oczywiście, że tak. W pracy czasami słyszałam, że już dużo schudłam i mogę sobie na chwilę odpuścić. Ale kim bym była sama przed sobą, gdybym nagle się poddała? Nie chodzi o to, że zaprzepaściłabym wszystko jednym kawałkiem pizzy, ale ja wiem, że wtedy zaczęłabym się otwierać na wszystko inne - pierożki, papierosy, alkohol. Wolę być tym człowiekiem, którym jestem teraz.
- Faktycznie było tak, że w przerwach między nagraniami mogłyście korzystać ze wsparcia trenera i innych specjalistów?
- Do dziś mamy z nim kontakt. Często pisze do nas, pyta, jak sobie radzimy, motywuje. Zawsze odbiera telefon - to taki typ człowieka, przy którym czujesz, że mu zależy. Nie traktuje tego jak pracę w telewizji, gdzie robi program, dostaje pieniądze, a potem zapomina o wszystkim, co się wydarzyło. W programie narodziły się przyjaźnie na całe życie i ja czuję się jego przyjaciółką.
- Dzwoniłaś do niego w trakcie kryzysów?
- Nie, ale to raczej dlatego, że chciałam pokazać, jak duże mam ego. Podobnie było przy różnych zadaniach w programie, zawsze chciałam udowodnić, że mogę więcej. W pomieszczeniu imitującym warunki wysokogórskie po schodach chodziłam przez 35 minut, mimo że autentycznie zdychałam. Czułam się, jakbym zaraz miała umrzeć, ale nie mówiłam, że źle się czuję...
- Kwestia charakteru?
- Program mi uświadomił, jak silna potrafię być. Zawsze odpuszczałam po pierwszej porażce.
- Który moment programu był dla ciebie najważniejszy?
- Już podczas pierwszego zadania, czyli wejścia na Srebrną Górę, poczułam, że się nie zatrzymam. Dziś wiem, że to nie była trudna trasa, ale dla mnie w tamtej kondycji i przy tamtej wadze to było ogromne wyzwanie. Gdy weszłam na górę, pomyślałam sobie, że będzie super, że zaczynam wielką przygodę i mogę naprawdę zmienić swoje życie.
- Dałabyś radę bez wsparcia siostry?
- Ona odegrała i wciąż odgrywa główną rolę w moim życiu. Bez niej byłoby mi bardzo ciężko. W ostatnich miesiącach wsparła mnie tak, jak nigdy wcześniej. Dzięki niej wierzyłam, że dam radę. Pomagała mi mentalnie, ale przede wszystkim zawsze, gdy tego potrzebowałam, była obok. Jak nie miałam siły na siłownię, to przyjeżdżała po mnie i jechałyśmy razem. Kilka lat temu nie dałam rady wejść na Śnieżkę, więc nagle uznała, że mnie tam zabierze. Pojechałyśmy i się udało. Dzięki niej, trzymam się do dziś.
- Lubisz gotować?
- Zawsze uwielbiałam gotować dla kogoś. Moje przekonania o tym, że dobrze gotuję, legły jednak w gruzach, gdy w programie przyrządzałam rybę. (śmiech) To był pierwszy posiłek na nagraniach, musiałam tę rybę wypatroszyć i to było przerażające. Nie dość, że nie lubię ryb, to jeszcze miałam ją całkowicie obrobić sama. Czułam się, jakbym ją drugi raz zabijała.
- Zmieniły ci się kubki smakowe?
- Jakiś czas temu stwierdziłam, że napiję się coli zero. Wzięłam łyk i więcej nie mogłam. Nie smakuje mi. Podobnie jest z innymi napojami kolorowymi. Polubiłam za to kawę, której wcześniej nie piłam. Wszystko co złe odrzuciłam, a czuję, że od czegoś uzależniona muszę być, więc padło na kawę i gumy do żucia.
- Czułaś się liderką wśród grupy uczestniczek programu? Większość zadań nie sprawiło ci problemów, zwykle wykonywałaś je też najlepiej...
- Wydaje mi się, że byłam plastyczna. Jak mnie o coś prosili, po prostu to robiłam, wierząc że to ma sens, że jest po coś. Nie zawsze od razu rozumiałam po co, ale potem po zadaniu do mnie docierało. Liderką się jednak nie czułam. Słuchałam grzecznie trenera, licząc na to, że doprowadzi mnie do sukcesu.
- Nie każdej z was udało się ten sukces osiągnąć. Jedna z uczestniczek nie została dopuszczona do finałowego zadania, czyli wejścia na Etnę, a w trakcie programu kilkukrotnie się poddawała.
- Szkoda mi jej, bo ma dzieci, więc miała dla kogo walczyć o zmianę. Ja chciałam to zrobić dla siebie. Mogłam to rzucić, olać i zawiodłabym przede wszystkim siebie. A Paula ma dla kogo żyć i nie wiem, dlaczego tak się stało, że ostatecznie się poddała.
- Zaskoczył cię odbiór społeczny po programie?
- Jestem przeszczęśliwa i wdzięczna za to, jak ludzie mnie odebrali. Od obcych osób dostaje wiadomości, że chcieliby mieć taką przyjaciółkę jak ja. Nawet gdy o tym mówię, mam łzy w oczach. Starałam się być sobą i to jest mega miłe, że widzowie mnie polubili.
- Startowałaś z pułapu 105 kg, dziś ważysz 72 kg. Czym się różni życie 28-latki, ważącej 105 kg, od życia 28-latki, ważącej 72 kg?
- Szczęściem. Jestem o wiele szczęśliwsza. Nie muszę już myśleć o tym, że nie powinnam się za bardzo schylać, bo jeszcze plecy mi pękną. A tak wcześniej było... Do pracy brałam kilka par leginsów, bo mi pękały. Wydaje mi się też, że stałam się emocjonalnie dojrzalsza. Zmieniły mi się priorytety, jestem lepszym i spokojniejszym człowiekiem.
- Co poczułaś, gdy zobaczyłaś zdjęcie, które zrobił ci Marcin Tyszka pod koniec programu?
- Przede wszystkim byłam mega szczęśliwa, że to Marcina zaprosili na tę sesję. Nie byłam świadoma tego, że mogę tak ładnie wyglądać.
- W Dzień Dobry TVN Marcin Prokop zapytał cię, jak się obecnie czujesz. Odpowiedziałaś, że czujesz się piękną kobietą. Czy to jest ta największa zmiana, że dziś jesteś w stanie stanąć publicznie i to powiedzieć?
- Na pewno tak. Nie oszukujmy się, gdy miałam trzy podbródki, wszędzie fałdy, oczy jak chomik, twarz napuchniętą, trudno było mi nazywać się piękną. Nie chciałam na siebie patrzeć, a ludzie, których spotykałam, musieli to robić. Teraz czuję się piękna i nie boję się tego mówić.
- Dlaczego tym razem się uda i ta przemiana będzie już na całe życie?
- Ponieważ program zmienił moją mentalność, moją głowę i myślenie. Nie cofnę się już do tego, co było rok czy pół roku temu. W nowym życiu czuję się świetnie i nie pozwolę sobie na to, by zaprzepaścić szansy, którą otrzymałam i wykorzystałam. Jestem pewna, że tego nie zepsuję.
- Czego ci życzyć na kolejne miesiące i lata?
- Tylko wytrwałości.
Napisz komentarz
Komentarze