- Z czym można porównać moment, gdy krótkofalowiec pierwszy raz się z kimś łączy?
- To jest coś niesamowitego. Człowiek nagle osiąga coś, o co od jakiegoś czasu walczył, na co zbierał się w sobie, po co trenował, uczył się. A potem zaczyna sięgać w eter coraz dalej. Z czym to porównać? Podobne uczucie przeżyłem, jak wszedłem na dziewiczy wierzchołek w górach Tien Szan, w Kirgizji. To był dotąd niezdobyty szczyt, ponad 5 tys. metrów. I znów to samo. Człowiek czuje się, jakby mógł ulecieć w powietrze. Taka euforia! Potem oczywiście napięcie opada. Być może w radioamatorstwie nie ma aż tak potężnych uniesień, bo tu się siedzi, nie męczy się fizycznie, ale zawsze jest to coś, na co się bardzo czeka.
- Początki nie były proste?
- Tam, gdzie startowałem w krótkofalarstwie, czyli w Bolesławcu, nie miałem mistrza, który mógłby mnie ciągnąć. Zdałem egzamin, dostałem pozwolenie równocześnie z nauczycielem, który uczył mnie Morse`a. Przyszedłem potem do niego, a on mówi: No, to rób łączność! I robię tę pierwszą w życiu łączność. A on stoi nade mną i krzyczy. Próbował jakoś mną kierować. Połączyłem się z Czechem w Libercu. Tego się nie zapomina. Parę dni później inny krótkofalowiec powiedział: Masz tu klucz od mojego domu, idź zrób łączność. Wtedy już nikt mi nie pomagał, nie wspierał, wszystko sam. Zrobiłem jedną czy dwie łączności, m.in. z Wiesbaden w Niemczech. 2-3 miesiące później po raz trzeci zrobiłem swoją "pierwszą łączność", ale tym razem już na własnym nadajniku, mojej roboty. Połączyłem się z Dnietropietrowskiem na Ukrainie. To było w 1964 roku. A potem, w 1981, jestem w Wiesbaden na spotkaniu krótkofalowców. Przypomniały mi się te pierwsze łączenia, więc pytam: Słuchajcie, a taki Paul Dreger u was jest? Tak, odpowiadają, stoi tam, w kącie. Cześć Paul, ja do niego, jestem SP6AYP, bo takiego znaku używałem podczas łączeń. A wtedy on się osuwa, po prostu siada na ziemi! Ty byłeś moją pierwszą łącznością! - mówi. A tego się nie zapomina. Niesamowity zbieg okoliczność! Takie emocje pamięta się przez całe życie.
- Mija 50 lat, od chwili, kiedy otrzymał pan pierwszą licencję. Ile to łączeń?
- Stosunkowo mało, bo około 50 tys., ale są koledzy, którzy w znacznie krótszym czasie mają 250-300 tysięcy. Ja się tu nie ścigam.
- To o co chodzi w tym całym krótkofalarstwie? O ilość, odległość, o jakość tych łączeń?
- Różnie. Ja na przykład jestem w elitarnym "Klubie SPDX". Żeby zostać jego członkiem, trzeba mieć potwierdzone łączności ze stu krajami. Kiedyś to był naprawdę wyczyn. Pracowałem na to 14 lat.
- A jak pan już to osiągnął, to co dalej?
- W ciągu kolejnego roku znalazłem się na liście honorowej tego klubu, czyli wśród tych, którzy mają 200 krajów.
- Tak można dalej i dalej...
- No nie, liczba jest skończona, bo krajów mamy 340. Oczywiście to są kraje w naszym nazewnictwie. Czyli faktyczne kraje, ale i wyspy, różne obszary, mające dla krótkofalowców status kraju. Np. wszystkie republiki radzieckie zawsze były oddzielnymi krajami. Ta liczba 340 zawsze troszeczkę się zmienia, bo np. dzieli się Jugosławia, a Antyle Holenderskie podzieliły się na cztery i już mamy coś nowego. Sama Rosja, zgodnie z naszymi regułami, to są dziś dla nas cztery kraje: część azjatycka, europejska, Okręg Kaliningradzki i Ziemia Franciszka Józefa.
- Ilu jest członków "Klubu SPDX".
- On ma już 55 lat i obecnie zrzesza około 500 osób.
- Ilu "ma" wszystkie kraje?
- Zaledwie dwadzieścia parę osób w Polsce. Ja nie mam tylko jednego.
- Którego?
- Jest taka wysepka na Karaibach, nazywa się Navassa. Była aktywna bardzo krótko, a akurat wtedy zajmowałem się czymś innym. Od wielu lat nie ma tam żadnego krótkofalowca, bo Amerykanie nie puszczają. Mają tam jakieś poligony. Od kilku lat jest zapowiadana wyprawa krótkofalarska na tę wyspę. Pojadą tam i będą nadawać, więc może wtedy zrobię łączność i zdobędę ten brakujący kraj.
- Próbuję zrozumieć, co w tym takiego jest. Czterdzieści lat temu taka łączność, zwłaszcza w naszym systemie politycznym, była oknem na świat, czymś nowym. Nie było internetu, telefonów komórkowych, ba, nawet ze stacjonarnymi był kłopot. Ale teraz, gdy na Skypie w każdej chwili mogę się połączyć z dowolnym miejscem na świecie...
- Ale w tym nie ma mojej zasługi! To prosta rzecz. Wszystko robię sam, pracuję na to, uczę się. I mam satysfakcję. W Polsce jest ok.15 tys. krótkofalowców, niektórzy z nich robią setki łączności dziennie, ale nie mają nawet 50 krajów. Dlaczego? Bo nie umieją gadać w obcym języku, nie mają szczęścia, czasem warunków na stawianie masztów z antenami. Ja mam 3 maszty, a na nich 15 anten.
Przy mikrofonie Adrian Kutyła z Bystrzycy, uczeń V kl., 11 lat, najmłodszy członek klubu "Antenka", podczas swojego pierwszego łączenia. Asystują mu Piotrek Kołodziej (SQ6PPI) i Wojtek Janecki (SQ6PWJ) - uczniowie pierwszej klasy oławskiego LO nr 1
- Widzę, że internet pana nie wciąga.
- Ależ korzystam z niego, oczywiście, np. dzięki niemu sprawdzam, kto aktualnie nadaje. Jest taka aplikacja, gdzie ludzie wpisują, jakie ciekawe radiostacje aktualnie pracują. Oczywiście zasada jest taka, że najpierw sam robię łączność, dopiero potem informuję innych o możliwości łączenia, którego być może komuś brakuje. Wpisuje się tam najciekawsze łączenia. Korzystam z dobrodziejstwa internetu, ale łączności robię sam i sam sobie zawdzięczam satysfakcję. To jest przyjemność tego rodzaju, co... Można kupić plastikową chińską łyżeczkę za 20 grosy, ale można też wyrzeźbić ją własnoręcznie z drewna. Wtedy mamy jedyną taką, oryginalną. To jest ta różnica.
- Rozumiem, że wśród tych "łyżeczek" też są różne, jedne bardziej cenne niż inne. Takie najcenniejsze połączenia to...
- Mam tylko jedną łączność z Koreą Północną, ale większość świata nie ma ani jednej. Kiedyś pewien Gruzin pracował tam na placówce dyplomatycznej i na jakiś czas, może przez przypadek, dostał pozwolenie na używanie krótkofalówki. Potem mu je zabrali. Ale mnie się udało z nim połączyć. Tak, Korea Północna to wyjątkowy rarytas. Zamknięty obszar, więc dlatego tak cenny.
- A inne?
- Jest jeszcze np. wyspa Bouvet, gdzie Norwegowie mają laboratorium naukowe. Aby ktokolwiek stamtąd nadawał, to jakiś pracownik naukowy musi być jednocześnie krótkofalowcem. Prawdopodobieństwo niewielkie, ale ja mam z Bouvetem kilka łączności, choć paru moim przyjaciołom do kompletu brakuje właśnie tego.
- Na czym polegają mistrzostwa świata w krótkofalarstwie?
- W konkretnym czasie trzeba przeprowadzić jak najwięcej określonych łączności. Raz udało mi się zostać indywidualnym mistrzem świata w kategorii stacji bardzo małej mocy. Czasem mam drugie miejsce w świecie, czasem trzecie. Zawody odbywają się praktycznie co tydzień, trwają 48 godzin. Podczas takich zawodów mogę mieć nawet ponad półtora tysiąca łączności. Wszystkie wpisuje się do specjalnego wykazu, a potem wysyła do organizatora. Oni sprawdzają metodą krzyżową, czy u tych, których wpisałem, też jestem wpisany.
- Ma pan rekord kraju.
- Tak, w kategorii krajów "zrobionych" w ciągu jednego roku. Raz miałem 268 krajów, a rok później już 278. Mam też dyplom takiego starego i ekskluzywnego klubu, do którego mogą należeć jedynie ci, którym brakuje nie więcej niż 9 krajów do puli wszystkich, czyli obecnie do tych 340.
- Jak pan uczci swoje 50-lecie otrzymania pierwszej licencji?
- Stałem się bardzo aktywny w tym roku, startuję w wielu zawodach, i to pod nowym znakiem, jubileuszowym 3Z50AYP. Mam też specjalną kartę na tę okazję. Od 15 lutego mam już zrobionych 8 tys. łączności. Chcę do końca roku zrobić 10 tysięcy. I zrobię. Założyłem, że w tym roku to raczej ja jestem dostarczycielem łączności, więc odpowiadam na wszystkie, nie wybieram.
- W domu ma pan specjalne pomieszczenie, gdzie trzyma pan sprzęt. Zamyka pan drzwi na klucz?
- Nie. Nikt mi w tym nie grzebie. Nie muszę się zamykać. Jak wchodzą, to tylko się przywitać, niczego nikt mi nie rusza. To się nazywa kapciora.
- Druga jest w szkole, gdzie pan prowadzi klub...
- To Szkolny Klub Krótkofalowców "Antenka" w Bystrzycy. Zaczęliśmy cztery lata temu. Spotykamy się dwa razy po dwie godziny tygodniowo. Dziś młodzi mają szczęście, że mają swojego mistrza. W Janikowie i Bystrzycy mam paru wychowanków, szóstka już zdała egzaminy i ma licencję, ale jest jeszcze paru, którzy się uczą. Mój najlepszy wychowanek to Wojtek Janecki (SQ6PWJ), ma 16 lat i już 240 krajów!
- Czego ci młodzi ludzie tu szukają? Jakiej przygody?
- Wszyscy zwykle chcą uczestniczyć w jakiejś rywalizacji. Jak tego nie ma, grają w gry komputerowe. A tutaj mają coś, co autentycznie zależy od ich wiedzy, od umiejętności dużo większych niż przy grach komputerowych, gdzie często tylko się wyrabia "palce ośmiornicy", jak mówię. A tutaj trzeba się przygotować w szerszym zakresie. Może już się nie buduje nadajników, jak kiedyś, ale wiedza jest potrzebna.
- Tylko niewielu kibiców...
- To prawda. Tu nie ma widowni. I w ogóle niewiele zostaje po krótkofalowcu. Gdy umrę, te wszystkie karty i dyplomy nikomu nie będą potrzebne. Jest wprawdzie takie muzeum w Austrii, gdzie po śmierci krótkofalowca można wysłać jego karty łączeń i dyplomy, ale kogo to zainteresuje? Cóż. Wśród alpinistów też nie ma widowni, a jednak wdrapują się na szczyty. Dla siebie. Przede wszystkim dla siebie. Miałem kiedyś taki epizod z Wandą Rutkiewicz, której szykowałem sprzęt, a w kolejnych wyprawach nawet miałem brać udział. Powiedziała wtedy coś takiego: Słuchaj, jedziesz ze mną na wyprawy, dopóki nie zrobię wszystkich ośmiotysięczników albo się nie upier...olę. To są jej słowa, bo ona miała takie słownictwo. I wtedy pojechała na tę wyprawę, no i już z niej nie wróciła. A dzisiaj co? Jeszcze niektórzy, może w pana wieku, to pamiętają, ale młodzi to już w ogóle nie wiedzą, kim była Wanda Rutkiewicz.
- Krótkofalarstwo panu się nie nudzi?
- Moja świętej pamięci mama zawsze powtarzała: Marna głowa jednozakresowa. I ja też to powtarzam, że trzeba mieć różne obszary zainteresowań, Ja np. byłem alpinistą, robiłem doktorat, organizuję u nas gry w boule, zajmuję się młodzieżą, lubię sobie czasem coś ulepić z gliny, bardzo dużo czytam. Jeżeli ktoś ma tylko krótkofalarstwo, to może mieć problem. I nawet nie o znużenie chodzi, ale po prostu szajba może odbić, więc trzeba uważać. I uważam.
Napisz komentarz
Komentarze