- Rosja nie ma swoich jabłek?
- Ma, ale produkuje jedną czwartą tego, co my. Rozwijają sadownictwo, ale to jest o wiele za mało. Aby mogli myśleć o samowystarczalności, potrzeba im jeszcze co najmniej 15 lat.
- Czy "wojna jabłkowa", czyli embargo, jakie Rosja nałożyła na Polskę, w jakikolwiek sposób uderzy w oławskich sadowników?
- W oławskich raczej nie. Tyle tylko, że o parę procent spadnie cena w marketach, a to dobrze dla konsumentów.
- Dla was nieco gorzej.
- Tak. Dolny Śląsk produkuje 40% tego, co zjada. 60% podrzucają nam sadownicy z innych rejonów, z sandomierskiego i centralnej Polski. Teraz po prostu będą podsyłali więcej tych jabłek "z zewnątrz", więc cena spadnie.
- Dolny Śląsk w ogóle nie eksportuje?
- Niewiele.
- Jak pan ocenia tę medialną akcję "Zjedz jabłko na złość Putinowi"?
- "Ogryzkiem w Putina"? Mnie to śmieszy, bo oni i tak się na nas wypinają.
- A ten pierwszy człon "Zjedz jabłko"?
- Bardzo korzystnie wpłynie na zdrowie Polaków. To jak najbardziej, bo obecnie zjadamy 5 kg mniej jabłek niż 20 lat temu, co jest trendem bardzo niekorzystnym. Nasi konsumenci przerzucili się na owoce cytrusowe. Zupełnie niesłusznie. Każdemu udowadniam, że wartość odżywcza naszego ziemniaka jest większa niż banana, który dojrzewa w przechowalni, w ciągu trzech dni. Tymczasem np. Austriacy jedzą więcej bananów niż jabłek. Dlaczego? Bo koszt produkcji jabłek jest trzykrotnie wyższy niż koszt banana. W Austrii, tam gdzie uprawiają sady, jak po kilka razy w roku przychodzi grad, muszą wszystko siatkować, więc koszty rosną. Poza tym bananowiec posadzony w tym roku, daje owoce już za rok. Na szczęści w Polsce jeszcze nie jest tak źle. Wykształceni ludzie jedzą jabłka, a jego walory w porównaniu z bananem są nieporównywalne. Nieprzypadkowo mówi się, że dwa jabłka z wieczora, a unikniesz doktora.
- Widzę, że do tej całej wojny o jabłka podchodzi pan bardzo spokojnie.
- Panika nie jest potrzebna. Dobrze, że do tej sytuacji doszło przed sezonem. W Polsce mamy tyle chłodni, że jesteśmy w stanie przechować i przetworzyć praktycznie wszystko, co wyprodukujemy. Jedyne, co się stanie złego, to sadownicy trochę mniej zarobią. W ostatecznym rozrachunku ta "wojna" wyjdzie nam na dobre, bo znajdziemy sobie nowe rynki zbytu. Pobudzi nas. Arabia Saudyjska, Maroko i Chiny przede wszystkim. Bo przecież nie tylko Rosja jest rynkiem chłonnym na jabłka. Przez szereg lat zostaliśmy po prostu uśpieni. Afryka Północna jest bardzo chłonna. Obecnie Chiny już nie eksportują jabłek, bo sami zjadają, więc pole otwarte.
- A pan w ogóle nie eksportuje?
- Bywały lata, że eksportowaliśmy do Kazachstanu. Ale teraz już nie ma potrzeby.
- Zna pan taki przypadek w historii, że jabłka były polityczną amunicją w konflikcie?
- Tak. Podobnie jak mięso, tak i jabłka. Kilka lat temu już to przeżywaliśmy, choć nie było aż tak dużych restrykcji, więc nasze jabłka szły przez ręce ukraińskie. W pewnym momencie największym eksporterem jabłek do Rosji była... Białoruś, która sama niewiele produkuje.
- Rozumiem, że sprzedawała Rosji polskie owoce?
- Tak.
- A czy poza Rosją ktoś próbował, za pomocą jabłek, wywierać naciski polityczne?
- Nie.
- Jak się skończy obecny konflikt?
- Myślę, że Putin nie zagłodzi własnego narodu.
- No, jabłkami się akurat nie najedzą...
- Tak, ale muszą zapłacić więcej. Dwa lata temu musieli zapłacić 40% więcej za jabłka chińskie, bo koszty transportu. Prawie dwa razy więcej za włoskie. Kiedyś był zakaz eksportu do Rosji jabłek holenderskich, ze względu na dużą ilość pozostałości pestycydów, więc wszystkie szły przez Polskę.
- Teraz może być podobnie?
- Jak najbardziej. I oczywiście rosyjskie służby będą na to przymykać oko.
- A która ścieżką to pójdzie najprawdopodobniej?
- Przez Holandię.
- Według rosyjskich służb produkujemy jabłka fatalnej jakości.
- Prawda jest taka, że Rosjanie mają kilkakrotnie wyższe wymagania niż zachód Europy, wyśrubowane.
- Z czego to się wzięło?
- No właśnie z tej wcześniejszej wojny jabłkowej. Często stosują coś takiego: albo mięso nie takie, albo jabłko zatrute. A my mamy świetne warunki klimatyczne uprawy, trzecie na świecie po Nowej Zelandii i Argentynie.
- Jesteśmy też wielkim producentem...
- Pierwszym w świecie, jeżeli chodzi o produkcję soku jabłkowego. Mamy pierwsze miejsce w eksporcie, a trzecie miejsce globalnie w produkcji jabłek. Chińczycy produkują rocznie 30 mln ton, Amerykanie około 5, a my dochodzimy do 4 ton. Taka maleńka Polska.
- W kontekście embarga na nasze jabłka coraz głośniej na rynku o cydrze, w tej części Polski mało znanym.
- My nie znamy, ale nasi ojcowie i dziadkowie znali.
- Co to jest ten cydr?
- To jest wyciśnięty sok jabłkowy, poddany fermentacji, alkohol niskoprocentowy o zawartości 4-5% alkoholu, jak piwo. Lubelskie produkuje cydr w znacznych ilościach, ale w oławskich supermarketach tez jest dostępny. Bardzo zdrowy produkt. Dawniej nazywało się go jabłecznikiem, jak dzisiaj ciasto.
- A jak w tym roku obrodziły jabłka na oławskiej ziemi?
- Bardzo różnie, z tego względu, że były uszkodzenia tzw. przymrozkowe. Mieliśmy trzy bardzo zimne noce. Dwa tygodnie temu na części sadów zaliczyliśmy grad. Niczego nam w tym roku nie brakuje... W porównaniu ze zbiorami sprzed dwóch lat, tegoroczne są niższe o jakieś 30%, a w stosunku do ubiegłego roku - wyższe o 30%, czyli taka średnia krajowa.
Napisz komentarz
Komentarze