- Podobno jeden z najbogatszych Polaków przyleciał tu swoją awionetkę, aby z góry obejrzeć oleśnicki pałac?
- Owszem, był pan Czarnecki. Przyleciał tu w jakąś niedzielę. Widać nie miał czasu w tygodniu. Z lotu ptaka obejrzał sobie to dawne gniazdo templariuszy i Wartenburgów, ale nie lądował, bo nie ma gdzie. Potem przyjechał swoim "skromnym samochodzikiem", obejrzał parę wnętrz. Dość rzeczowo pytał. Ja też ze zwykłej ciekawości podpytywałem, co by tu miało być. Mówił, że szuka locum na zespół szkolny z internatem. Ale ten nasz pałac, choć ładny, położony jest na nudnej Nizinie Dolnośląskiej, jeśli można nieładnie określić. Ale tak to jest. Inną wadą tego obiektu jest to, że leży tuż przy wsi. Wprawdzie mamy piękny park, ale pałac to powinno być coś nadzwyczajnego. Gdyby był gdzieś w środku lasu czy parku. Bo pałac powinien jednak bardziej błyszczeć niż wieś, która często jest po prostu biedna. Kilka takich zespołów widziałem w Polsce. Choćby słynna Krzyżowa. Folwark odnowiono gruntownie. Teraz to może i wieś już jest ładniejsza, ale początkowo była mocna dysproporcja, że tu ładnie, blichtr, a obok jeszcze - mówiąc bardzo delikatnie - sporo do zrobienia. Podobnie jest u nas. Z tym, że u nas i wieś, i pałac potrzebują teraz dużych pieniędzy.
- Problemem na pewno są także lokatorzy pałacu...
- Od wielu lat już nie wynajmujemy mieszkań, raczej to wygaszamy, ale mieszka tu jeszcze ok. 20 rodzin. Nowym nie wynajmujemy. Gdy zdecydowaliśmy się na wycenę i sprzedaż pałacu, polityka jest taka, że nie dosiedlamy pustostanów. Więc pałac się wyludnia, ale to - jak każdy kij - ma dwa końce. Łatwiej sprzedać obiekt bez ludzi, ale na razie nie ma kupca, więc sporo pomieszczeń stoi pustych, za które nikt nie płaci.
- Jest jeszcze kościół, który nie należy do instytutu, ale znajduje się dosłownie w środku waszego obiektu, bo przecież z jednej strony dziedziniec jest wasz, a z drugiej wasza oranżeria.
- Właśnie. Patrząc z punktu widzenia inwestora, to jest kolejny minus. Bo to trochę wiąże ręce.
- Wspólny dach, wspólne mury...
- To jeszcze nic, bo tu jakoś sobie poradziliśmy, nawet na styku własności kościelnej i instytutowej, dach zrobiłem, żeby to jakoś zgrabnie wyglądało. Ale są sprawy innej natury. Tak pół żartem pół serio mówię, że nawet gdyby chcieć dom uciech zrobić, to nie można, bo za blisko ołtarza. Otworzyć jakąś restaurację z alkoholem też może nie uchodzi.
- A betoniarka w oranżerii uchodzi?
- Jesteśmy w trakcie remontu oranżerii. Teraz ma się to zmienić. Z zewnątrz już się zmieniło na lepsze. Gołe cegły nie krzyczą.
- Czy to znaczy, że dostaliście jakieś pieniądze na remont ?
- Robię cały czas w ramach środków własnych, które wypracowujemy.
- Wróćmy do Czarneckiego. Ostatecznie nie zdecydował się.
- Nie. Obejrzał sobie, ale powiedział, że niestety, to mu nie leży.
- Rozumiem, że o pieniądzach nawet nie zaczęliście rozmawiać.
- Akurat on na pewno je ma. Przy rozmowie padła cena z wyceny. Wtedy to było jakieś 6 mln zł z haczykiem. Za to mamy do oddania ponad 14 hektarów parku i pałac.
- Czyli jak za darmo.
- Ta cena to wierzchołek góry lodowej. My tu tylko kleimy, łatamy, podtrzymujemy. Fachowcy, którzy oglądali ten obiekt pod kątem ewentualnego zakupu, mówili mi, jakie pieniądze trzeba by tu zainwestować. Paręnaście lat temu przyjechał pewien Niemiec, zainteresowany kupnem. Powiedziałem mu, że pałac kosztuje milion marek, bo taką kwotę rzucił kiedyś dyrektor instytutu. On na to: - Dlaczego milion? No to ja mu na to, że tu mieszka ok.20 rodzin, którym trzeba wybudować szeregowiec, aby tam przeprowadzić tych ludzi i dopiero wtedy poczuć się właścicielem pałacu. Bo my jesteśmy zainteresowani tylko poważnym inwestorem, a taki powinien tych ludzi poważnie potraktować. - OK - odpowiedział ten Niemiec. - To by się dało zrobić. Tylko że później trzeba tu włożyć kolejne pieniądze. Mówię mu, że jakieś 2-3 mln złotych, a on, że nie, że do tego miliona marek na zakup trzeba dołożyć na remont z 10 mln marek. I to tak skromnie. Dziś śmiało można powiedzieć, że trzeba jakieś 30-40 mln zł wpompować z ten zabytek, żeby mógł mieć status rezydencji.
Różni tu przyjeżdżają, aby obejrzeć pałac. Wprawdzie formalnie nie zajmujemy się oprowadzaniem czy udostępnianiem obiektu, ale jeśli ktoś bardzo chce, oczywiście pokazujemy. I są dwie grupy ludzi. Jedni mówią: Ale ruina! W fatalnym stanie!
- I prawdę mówią.
- Prawdę. Ale drudzy też mówią prawdę: - W jakim pięknym stanie jest ten pałac!
Bo patrząc na polskie realia, trzeba wiedzieć, że trudno utrzymać taki zabytek.
- Wy, jako jednostka państwowa, nie macie tych pieniędzy. Co innego samorządy, które mają własne pieniądze. Myślę tu np. o oławskim ratuszu czy o pałacu w Jelczu-Laskowicach. Bo już powiat raczej pieniędzy nie ma na takie remonty, o czym świadczy przykład Jakubowic.
- On chyba stoi pusty.
- Tak. Stoi pusty i nieuchronnie niszczeje.
- Dlatego ja tutaj nie wyłączam ogrzewania nawet w tych pustostanach, choć to kosztuje majątek. Na samo ogrzewanie potrzebuję ok.100 tys. zł na sezon.
- Co dalej?
- Patowa sytuacja. Konserwator zabytków mówi, że pieniądze leżą na ulicy, tylko trzeba je podnieść. Nam się dotąd nie udało.
- Kto jeszcze przychodził z ofertą kupna.?
- Zjawił się w Oleśnicy Małej Mariusz Fijałkowski - przedstawiciel Fundacji Templariuszy. Chcieli wydzierżawić jakieś pomieszczenie, ale zwrócili się z tym do wójta i starosty, choć przecież właścicielem jest instytut. Więc była to taka amatorszczyzna. Powiem szczerze, że to, co pan Mariusz przedstawiał, wyglądało bardzo ładnie. Jakby siedzieli na górze pieniędzy. Że są niemal darczyńcami, którzy mogą się zająć także ludźmi, którzy tu mieszkają. To jednak zaczęło mi wyglądać na bajeczkę, ale skierowałem ich do dyrektora instytutu, bo on jest władny decydować. I na tym się skończyło. Do żadnych konkretów nie doszło. Raz jeszcze kiedyś na jakimś festynie byli tu, ale nie sprawiali wrażenia poważnych, nie przedstawiali konkretów.
- Ponoć pałacem interesował się też sam... Najjaśniejszy czy Najwyższy?
- Tak. Był tu taki pustelnik z Puszczy Niepołomickiej. Chodził w łachmanach, z kapturem na głowie, z kosturem w ręku, na szyi miał święte obrazki. Pustelnik jak z obrazka. Nazywał się Teokról Mesjasz Teokracjusz Jahwe.
- Jak!?
- Teokról Mesjasz Teokracjusz Jahwe.Też nie wierzyłem, aż musiałem dowód zobaczyć. Ale faktycznie tak miał wpisane. Parę lat sądził się o to nazwisko w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, nie chcieli mu wpisać. Widocznie Najjaśniejszy nie dał mu specjalnej metryki, aby mógł się nią w USC podeprzeć. Ostatecznie podobno ustalono, że jest to mała szkodliwość czynu, więc takie nazwisko może sobie nosić. I wystawili mu taki dowód. Ten Teokról opowiadał, że Najjaśniejszy pokazał mu się w USA, w New Jersey, i powiedział, że ma mu służyć do ostatnich swoich dni. A on wcześniej był takim hulaką z Galicji. W USA się nawrócił. Opowiadał mi, że gdy wrócił do kraju, całą Galicję obszedł, ale tam ludzie chytrzy i nie udało mu się zdobyć żadnego pałacu dla Najjaśniejszego. Dlatego przyszedł tu, do Oleśnicy Małej. Mówił, że ma misję, żeby na Dolnym Śląsku znaleźć pałac, a on będzie ziemskim namiestnikiem Najwyższego. Mówił do mnie "bracie dyrektorze", a ja do niego "panie pustelniku". Wreszcie spytałem, w jakiej konwencji będziemy rozmawiać. Powiedział, że w jego. Więc mówiłem mu "bracie pustelniku". Załoga miała ubaw, bo pytał: - "Bracia, którędy do brata dyrektora?".
- Rozumiem, że z pustelnikiem też nie wyszło i pałac pozostał przy instytucie?
- Pustelnik chciał wziąć obiekt za darmo, bo przecież dla Najwyższego inaczej nie uchodzi.
- To w takim razie, co dalej z tym najciekawszych zabytkiem powiatu oławskiego?
- Był kiedyś pośrednik w handlu nieruchomościami zabytkowymi. Z Katowic przywiózł tu paru potencjalnych inwestorów, ale na tym koniec. A najlepsze lata dla inwestowania w zabytki mamy już za sobą. Teraz jest mizeria, nikt się nie interesuje. Można mieć jedynie plany sensownego pozbycia się tego, ale na razie optymistą nie jestem. Gdyby to była prywatna własność, można by oddać za przysłowiową złotówkę, aby nie generowało niepotrzebnych kosztów. Natomiast instytut jest jednostką budżetową, ma pewne obwarowania, co utrudnia decyzję.
- Ale samorządowi pewnie można oddać za symboliczną złotówkę?
- Staroście proponowałem pałac kilka razy, ale tylko się uśmiechał i mówił, że jeden już ma, a dwóch mu nie potrzeba. Ale tak poważnie, to mamy tu bardzo poważny problem z utrzymaniem obiektu. Na razie staram się zapewnić, aby nie było dewastacji, aby nic nie popadło w ruinę. Ostatni z właścicieli, Paul von Yorck, umarł kilka lat temu, a rodzina nie jest zainteresowana rodową siedzibą. rodową. Pytałem młodych, z linii bocznych, czy byliby zainteresowani, ale mówią, że aby się napić piwa, niekoniecznie od razu trzeba browar budować. Jak mają miesiąc urlopu, to wolą wyskoczyć na jakiś fajny kawałek świata, gotowy, aby ich przyjąć, nie na budowę. A tu się władują po uszy. Z Krzyżowej był tu taki Woolf von Moltke, bardzo szczery, więc spytałem, go, czy nasza Oleśnica ma szansę? Powiedział, że nie. Gdyby to było nad jeziorem, pałac gdzieś ładnie położony... Jakież musiałoby być obłożenie turystami, aby taki potężny pałac mógł funkcjonować i jeszcze przynosić zyski?
- Widzi pan realną szansę, aby w ciągu najbliższych lat coś tu się zmieniło?
- Realnych szans nie widzę. Oczywiście, będziemy własnym sumptem remontować, łatać, reperować, podmalowywać, ale to wszystko. Tu jest takie błędne koło. Aby sprzedać pałac, musi być atrakcyjny. Aby był atrakcyjny, trzeba wpompować pieniądze. Aby je wpompować, trzeba najpierw sprzedać. I koło się zamyka. Oczywiście dopóki IHAR funkcjonuje, pałac będzie stał. Nawet te nasze metody klejenia i łatania, może czasem nieestetyczne, jakoś zabezpieczą zabytek przed ruiną
- Czy są tu jeszcze jakieś nieodkryte miejsca?
- Słyszałem o jakichś przejściach podziemnych.
- Czyli jak w każdym pałacu, muszą być tajemnicze przejścia. Tylko skąd dokąd?
- No właśnie. Tego nikt nie wie, choć słyszałem, że można było kilometrami wędrować. Więc to chyba są jakieś bajki. Owszem, pod kościołem są jakieś zamurowane pomieszczenia, więc gdzieś tam się można dostać jeszcze do jakiejś kolejnej dziupli, ale to już należy do Kościoła, jurysdykcja proboszcza, z którym zresztą nam się dobrze współpracuje.
- A co ze słynną biblioteką z Oleśnicy Małej?
- Samo pomiesczenie jest, ale książek nie mamy, choć czasem krążą gdzieś po aukcjach. Miałem tu kiedyś taką panią profesor z Sankt Petersburga, która się zajmowała poszukiwaniami tych księgozbiorów. Przyjechała z nadzieją, że coś odnajdzie. Liczyła naiwnie, że może w piwnicach, czy na strychu mamy parę tysięcy woluminów, jakbyśmy w ogóle nie byli świadomi tego, co tu mamy. Zaprosiłem ją do spaceru po pałacu, żeby sobie wszystko pooglądała. Przy okazji porównywałem moją wiedzę, jaką mam głównie od Stasia Borkowskiego, z tym, co ona mówiła. Do tej pory sądziłem, że księgozbiór miał liczyć 110-120 tys. woluminów. Tymczasem pani profesor mnie wyprostowała, że to było ok. 90 tysięcy, co oczywiście nadal jest wielkim i cennym zbiorem. Co z nimi? Pół żartem powiedziałem jej, że obiegowo jest jedna prawda, czyli że przyszli Ruscy i zniszczyli, ukradli, wywieźli. Ale mówię, że u nas nawet góral wie, że są trzy prawdy. Ja jestem wyznawcą tych trzech prawd. Na pewno przyszli Ruscy i część zniszczyli, wywieźli. Potem poszli dalej na Berlin, a przyszli nasi szabrownicy. Ale jeszcze graf, jak stąd wyjeżdżał, to ile mógł, te najcenniejsze okazy zabrał ze sobą. Ona potwiedziła, że graf wywiózł około 850-900 najcenniejszych manuskryptów, często zdobionych, oprawionych w skórę, i to jest gdzieś w Niemczech.
- A inne przedmioty?
- Meble się nie zachowały, poza kilkoma szafami, jest kilka kominków. Niewiele. Trudno się dziwić. Po wojnie przez10 lat nie było gospodarza. Każdy, kto chciał, mógł zabierać, wywozić. Myśmy przejęli pałac w 1955 roku. A właściwie przejęliśmy ruinę. Mój poprzednik, pan Krupa, miał nawet pozwolenie na rozbiórkę tego, bo wszystko było w tak kiepskim stanie. Ale wtedy ministerstwo kultury i sztuki dało jakieś niewielkie pieniądze na bieżące remonty.
- A park? Cieki wodne?
- Te jazy, instalacje wodne, są do prowadzenia gospodarki rybnej w Niemilu. Stawy są jednak wadliwie wybudowane. Chyba geodeta się pomylił, bo są zbyt wysoko posadowione i aby je napełnić, trzeba nasz park zalać. Często się denerwuję, że mi park zalewają, ale wtedy oni pokazują operat wodno-prawny, że do tej kreski to oni mają prawo. Szkoda, bo tu jest sporo cennych drzew.
- Czy jest w parku coś jeszcze, oprócz cennych drzew, mauzoleum byłych właścicieli oraz dwóch postumentów?
- Był jeszcze trzeci, ale zdezelowany. Zza to ze stawu, jak go czyściliśmy, udało mi się wyciągnąć ucho marszałka. Ucho i mankiet, czyli część pomnika marszałka Yorcka von Wartenburga. Te elementy są z jakiegoś stopu - z niego był pomnik marszałka. Tego, który Napoleonowi dołożył i tego samego, którego konia pochowano na pałacowym dziedzińcu.
- Ten ciekawy nagrobek konia akurat można zobaczyć bez problemu, warto, bo to jedyny nagrobek konia w okolicy.
- Tak. A ucho marszałka czasem pokazuję Niemcom. Sam park był parkiem angielskim, czyli takim bardzo naturalnym, ale jednak z pewnymi założeniami. Ale to było kiedyś. A teraz? Przyjechała raz grupa historyków z Europy Zachodniej i chcieli zobaczyć mauzoleum. Nie miałem czasu, więc mówię do Stasia Borkowskiego, aby im pokazał. No i poprowadził ich przez park. Tak na własny użytek mówiłem, że jest to park w stylu angielskim luźnym. No i Borkowski im to tak powiedział, ktoś przetłumaczył i jeden z angielskich historyków się wściekł. - This is not English Park, it`s Jungle! (To nie jest angielski park, tylko dżungla!). To prawda. Przed wojną marszałek założył park, byli jacyś ogrodnicy. Ktoś to przemyślał, ktoś za wszystko odpowiadał. A dziś wejście do parku jest ryzykowne, bo można się narazić na potężne kary. Wszystko musi być dokumentowane, konsultowane, a to kosztuje, bo pod opieką konserwatora, i łatwo można podpaść. Więc tylko prace porządkowe, wycinanie samosiejek, i to wszystko. Na więcej trzeba pieniędzy. A realia są takie, że jak przyszedłem w 1981, to pracowały tu 123 osoby. Teraz mamy wszystkiego 14.
- Jednak gdyby nie IHAR, to pałacu pewnie dziś już by nie było.
- Kiedyś była u nas taka grupa z lubelskiego. Pewna pani zaczęła mi pokazywać palcami, jak to tu pęka, tam się sypie, tam łuszczy. Wściekłem się i mówię: - Proszę pani, ten pałac jest wyceniony, zapraszam, proszę to kupić, a ja jutro za kusego będę u pani pracował...
Reklama
Byli templariusze, Czarnecki i Teokról Mesjasz. Zostało ucho marszałka
Ze Stefanem Synowcem - dyrektorem Zakładu Doświadczalnego w Oleśnicy Małej, wchodzącego w skład Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin - rozmawia Jerzy Kamiński
- 24.07.2014 11:01 (aktualizacja 27.09.2023 16:01)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze