27 czerwca zakończyły się w Niemczech międzynarodowe ćwiczenia siedemnastu lotniczych "eskadr tygrysich" z różnych państw należących do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Tygrysich, bo wchodzących w skład Tiger Association (stowarzyszenie eskadr lotniczych państw członków NATO, które w swoim znaku rozpoznawczym mają wizerunek tygrysa). Polskę reprezentowały dwa myśliwce F-16, z 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach pod Poznaniem. Wszystkie samoloty uczestniczące w ćwiczeniach miały naniesioną specjalną grafikę z motywem tygrysim lub pumą. Każda eskadra inną. Konkurs na barwy polskich "efów" wygrał Oskar Gawłowski i to jego projekt miał się pojawić na samolotach z 6. eskadry z Krzesin.
Bez kompromitacji
Polscy piloci już po raz trzeci uczestniczyli w tego typu manewrach i chociaż zawsze wypadali na nich bardzo dobrze, to pod względem wizerunkowym było z samolotami fatalnie. Nasze "efy" wzbijały się w powietrze z pięknie wyklejoną grafiką, a lądowały bez niej lub ze strzępami kolorowej folii. W tym roku musiało być inaczej, tym bardziej, że podczas mitingu polska eskadra miała się stać pełnoprawnym członkiem NATO Tiger.
Punktem honoru jego członków jest kierowanie na ćwiczenia samolotów pomalowanych specjalnie na tę okazję, więc nietrudno się domyślić, jakie byłyby komentarze, gdyby nowy członek stowarzyszenia latał bez tygrysów. Należało powierzyć wyklejanie grafiki profesjonalistom i nie ryzykować międzynarodowej kompromitacji. Wybrano oławską firmę reklamową Wena, która miała uratować honor i wizerunek polskich pilotów w NATO. Sprawa nie była łatwa. Myśliwce tną niebo szybciej niż dźwięk. Przy takiej prędkości nawet najmniejsze naderwanie folii może spowodować jej zerwanie. W chmurach jest zimno, ale tarcie powietrza rozgrzewa kadłub - folia i klej muszą zatem wytrzymać temperaturę od plus kilkudziesięciu stopni do takiej, w której wszystko zamarza na kość. Dodatkowym utrudnieniem jest farba ochronna samolotów, dzięki której jest on trudniejszy do zlokalizowania przez radary. Powłoka jest chropowata i trudno przyklejać do niej folię. Oprócz tego poszycie samolotu składa się z blach przykręcanych śrubami typu imbus - z dziurką w główce. To w niej, po nałożeniu folii na wierzch, uwięziony zostaje pęcherzyk powietrza. Różnice ciśnień lecącego na różnych wysokościach samolotu powodują, że powietrze kurczy się lub rozszerza. Istniało ryzyko, że - jeśli pęcherzyk napuchnie - rozsadzi i przedziurawi folię nad śrubą.
W Polsce do tej pory wyklejała samoloty wojskowe tylko jedna firma, która - jak już wiadomo - nie sprawdziła się i wojsko z niej zrezygnowało. Cały honor polskiej eskadry i jej samoloty powierzono Łukaszowi i Markowi z Oławy. Chociaż obaj związani są z Weną od samego początku, a za sobą mają całe hektary nałożonej folii, to wyklejanie F-16 było ich debiutem.
Tekst i fot. Kryspin Matusewicz
Jak to się stało, że wojsko zwróciło się właśnie do Weny, z prośbą o wyklejenie F-16? Czy trudno było znaleźć odpowiednią folię do tego zadania? Jak przygotowuje się samolot do nałożenia folii i ile czasu musi upłynąć, żeby folia zaczęła dobrze przylegać? Rozmowa z Henrykiem Gulką z Weny w najnowszym wydaniu "Powiatowej" już w sprzedaży. Do kupienia również e-wydanie: http://www.egazety.pl/ryza/e-wydanie-gazeta-powiatowa-wiadomosci-olawskie.html
Napisz komentarz
Komentarze