- Skąd pani pochodzi?
- Z Czerniowiec na Bukowinie, przed wojną to była Rumunia. Najpierw ziemie były austriackie, potem rumuńskie, teraz są ukraińskie. Moi rodzice byli z Baniłowa nad Czeremoszem. Tam było duże skupisko Ormian.
- Mówi się, że Kuty nad Czeremoszem to ormiańska stolica...
- To te okolice, Baniłów dzieliło od Kut 18 km. Ormianką jestem po babci i mamie. Babcia była z Kut, wyszła za mąż i osiedliła się w Baniłowie. Mój dziadek od strony mamy był Austriakiem. Mama żyła 99 lat i zawsze opowiadała - im człowiek starszy, tym więcej opowiada.
- To były wsie zdominowane przez Ormian?
- Żyły tam różne narodowości. Mam dla pani niespodziankę (pani Anna przynosi mapę wsi Baniłów, narysowaną przez jej kuzynkę Annę Danilewicz z Miłoszyc). Po śmierci Haneczki zebrałam całą naszą korespondencję - listy są piękne. Gdy tylko napisała wiersz, zaraz mi go przysyłała. To była artystyczna dusza, rodzinny rodzynek. Mapa jest w częściach (pani Anna rozkłada ją na stole). Odbiłyśmy ją na ksero i dałyśmy wszystkim pochodzącym z Baniłowa. Widać rzekę Czeremosz, przepływającą przez wieś, wszystko jest bardzo skrupulatnie zaznaczone - dom po domu z opisem, kto w nim mieszkał, czym się zajmował, jakiej był narodowości. Na mapie widać domy polskie, żydowskie, ormiańskie. 98 obiektów, w tym kościoły, bożnice, sklepy, młyn, piękniejsze drzewa (dwie sosny, wspomniane w wierszu Anny Danilewicz - "Gdzie jest ten dom"). Zaznaczyłam sobie, gdzie mieszkali moi rodzice i dziadkowie - to dom Burgierów. Hanka wszystko pamiętała.
- Znam to z opowiadań kresowiaków - pamiętają dom po domu ze swoich rodzinnych wsi i pielęgnują tę pamięć. Wszyscy wysiedleni mają w sobie tęsknotę?
- Chyba tak. Tam wszystko się znało, podtrzymywało tradycję. Ormianie zawierali mieszane małżeństwa, jak moi rodzice. Mój ojciec był Polakiem, nazywał się Jackowski. Jego rodzina brała udział w powstaniach i uciekała od carów. Osiedlili się właśnie nad Czeremoszem. Wszyscy bardzo uważali Ormian. Byli pracowici, handlowi, bardzo wiele wnieśli do polskiej kultury. Polscy Ormianie należeli do inteligencji, to byli ludzie światli, uczeni. Jest źle, że teraz nie stawia się nacisku na przedmioty humanistyczne. To kształtuje człowieka i świadczy o jego inteligencji. Moi rodzice nie byli uczeni, tata był kowalem, mama nas wychowywała. Ale w domu czytało się książki. Gdy w Oławie powiedziałam koleżankom, które były z Polski, że znam "Trylogię", one nie wiedziały, co to. Więcej wiedziałam o Polsce niż one. Dla nas, tam za granicą, Polska była najważniejsza. Kto na obczyźnie wychowywany jest jak Polak, jest nim naprawdę. Pamiętam, jak siedzieliśmy przy stole i przerzucaliśmy się cytatami z literatury polskiej. Teraz jest telewizor.
- Jaka była wieś Baniłów, którą pani kuzynka narysowała na mapie?
- Leżała nad Czeremoszem. Najwięcej żyło tam Polaków, Ormian, Żydów, nawet rodzina węgierska. Były sklepy żydowskie i polskie. Bożnica, kościół św. Anny - łaciński, ale odbywały się w nim ormiańskie msze święte.
- Mieszkańcy byli przyzwyczajeni do kulturowej różnorodności...
- Tak. W tamtych czasach, w tamtych stronach, bycie Polakiem, Ormianinem, Polakiem ormiańskiego pochodzenia, to był zaszczyt. Polacy mieli bardzo dobrą renomę, byli szanowani. Urodziłam się w 1939 roku, w Czerniowcach. Wydaje mi się, że gdybym siadła, zrobiłabym mapę Czerniowiec. Byłam tam w 1980 roku i czułam się tak, jakbym wczoraj wyszła z domu. Pamiętam sklep bławatny - z materiałami. Byłam kiedyś z ojcem i matką w tym sklepie - lady obite pluszem, ekskluzywne miejsce. Mama kupowała materiał na ubranie dla ojca.Właściciel sklepu, pan Axentowicz, powiedział tak: proszę pana, jeżeli uszyje pan ubranie, a za 10 lat pod klapą spełznie, to przyjdzie pan do mnie na reklamację. Takie były kiedyś materiały. Przypomniało mi się, jak chodziłam do szkoły i do polskiego kościoła. Mama do ormiańskiego. Były kościoły prawosławny, katolicki, greckokatolicki. Greckokatolicki był blisko katolickiego i w Boże Ciało szliśmy razem w procesji, także z Niemcami i Ukraińcami. Sypałam kwiaty i raz się mówiło Heilig, heilig ist der Herr, a drugi raz Święty, święty, Pan Bóg zastępów. Nie mogę sobie przypomnieć, jak mówiliśmy po ukraińsku. W centrum mieszkało wielu Żydów. Na Boże Ciało okazywali nam ogromny szacunek - każdy szanował inną religię. Żydzi z balkonów rzucali dywany przed procesję, a musi pani wiedzieć, że dywan wtedy to była cenna rzecz. Szanowaliśmy żydowski szabas w sobotę, a oni nasze święta. Nikt nie dzielił ludzi ze względu na narodowość i religię. Gdy przyjechaliśmy tutaj, to słyszeliśmy - ten z centralnej Polski, ten pyra, tamten Ukrainiec. Dla nas to było niepojęte. Nie było przyjemnie, nas nazywali "cygany", "rumuny". Byliśmy formalnie obywatelami Rumunii. Mój ojciec dopiero w 1933 roku dostał obywatelstwo rumuńskie, wcześniej miał austriackie. Tak historia wpływa na życie ludzi (pani Anna pokazuje najstarszy dokument rodzinny - świadectwo szkolne jej ojca ze szkoły austriackiej oraz swój dzienniczek szkolny ze szkoły rumuńskiej). Dlaczego zawsze musimy się dzielić? W Czerniowcach tego nie było - każdy był szanowany. Gdy chodziłam do przedszkola, rozmawialiśmy każdy po swojemu, jedna nauczycielka uczyła nas po rumuńsku. W rumuńskiej szkole nie miałam świetnych stopni, bo nie znałam tak dobrze języka. W domu mówiliśmy po polsku, miałam też domową nauczycielkę polskiego.
- Mówi pani o zgodnym współistnieniu wielu kultur. Teraz czasem próbuje się dzielić ludzi, poróżniać ich. Czym jest według pani patriotyzm w czasach, gdy w niektórych środowiskach idzie się w stronę nacjonalizmu?
- Według mnie patriotyzm jest wtedy, gdy szanuje się swoją ojczyznę i kulturę, ale czyjeś też powinno się szanować. Jestem w tym duchu wychowana. Dla mnie to bardzo ważne. Wiemy, że złem było to, co zrobili Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy - nazizm, wojna, wywózki, mordy. Ale nie wszyscy. Wśród sąsiadów, zwykłych ludzi - najważniejsza jest zgoda. Katolickie Boże Narodzenie jest wcześniej od prawosławnego. My chodziliśmy do nich, oni do nas, świętowaliśmy wspólnie. Żydówki przynosiły nam swoje, wspaniałe ciasta, bardzo je lubiłam. One wszystko piekły z bakaliami - figami, rodzynkami. Dziecko wychowane w różnorodności kulturowej ma szersze spojrzenie na wiele spraw, na świat.
- Smaki i zapachy dzieciństwa?
- W Czerniowcach egzotyczne towary nie były niczym nadzwyczajnym. Były sklepy kolonialne. Gdy statek z Turcji przypływał do Konstancy, przywożono to do naszych sklepów. Mama kupowała surową kawę i paliła ją. Gdy przyjechaliśmy do Oławy, Polacy, którzy tu mieszkali, nie znali papryki. My znaliśmy paprykę, arbuzy, inne owoce. W Baniłowie gdy moją babcię, bolała głowa, nie brała pigułki. Rzucała na kuchnię ziarnka kawy i rozchodził się wspaniały aromat. Tak się leczono. Dużo nauczyłam się także od mamy.
- Miała pani 15 lat, gdy przyjechała do Oławy w 1945 roku...
- To był pierwszy transport z Czerniowiec. Nie wszyscy Ormianie przyjechali, wielu wcześniej wywieziono na Sybir. Tym transportem przyjechało do Oławy 408 osób z tych okolic. Zastaliśmy tu wielu Ormian z Kut - rodziny Rosołów, Janowiczów, Axentowiczów. Tu było zupełnie inaczej.
- Ale jakoś to życie trzeba było sobie zorganizować...
- Oczywiście, organizowaliśmy je głównie wokół Kościoła. Przynajmniej na początku, dopóki komuniści zobaczyli, co mogą robić. Ksiądz Pilawski mówił na kazaniu - proszę zajmować gospodarstwa, tutaj się osiedlimy. To księża nam wskazywali kierunek. Później było inaczej. Pamiętam jak Władysław Gomułka przyjechał do Oławy...
- Gomułka był w Oławie?
- Jako minister do spraw ziem zachodnich. Przed kościołem Świętych Apostołów Piotra i Pawła stał ołtarz polowy, a Gomułka uczestniczył we mszy świętej, przystąpił do komunii. Nie wiem, co potem się stało, komu zaczął służyć... Nie jestem politykiem, ale wiem, że Polskę trzeba szanować.
- Co to znaczy, że Ormianin to dwa razy Polak?
- Ormianie bardzo się spolszczyli. Gdy osiedlili się w Polsce, przyjęli ten kraj i on ich przyjął. Pokochali go. Pożyczali królom pieniądze, byli posłami, ważnymi politykami, na przykład biskup Teodorowicz. Był Ormianinem i wielkim Polakiem. To święta prawda, że dwukrotnie jesteśmy Polakami.
- Jakie teraz jest środowisko Ormian w Oławie?
- Małe, coraz mniejsze. Ostatnio, jak był ks. Isakowicz-Zalewski, na mszy świętej było 8 osób. Nowi emigranci z Armenii trzymają się razem. Mnie też odwiedzali. Jedna pani, jak zobaczyła zdjęcie moich sióstr, powiedziała, że od razu widać ormiańską urodę. W Czerniowcach był dom, tutaj jest inaczej... Mój ojciec bardzo przeżył wyjazd stamtąd. Tutaj nie mógł się odnaleźć, bardzo tęsknił, płakał. Zmarł w 1953. Jak wyrwie się korzenie, człowiek jest inny. Jeszcze całe pokolenia będą tęsknić.
- Czy jakieś tradycje ormiańskie są jeszcze żywe w pani rodzinie?
- Niewiele. Wprawdzie Ormianie nie obchodzili Bożego Narodzenia, tylko Objawienie na Trzech Król, ale u nas w domu było Boże Narodzenie, bo wszystko było polskie.
- A kuchnia?
- Zupa chorut z pietruszki - to jedno, co nam zostało. Oraz bułki i kołacze, które piekła moja mama.
- Pani to robi?
- Zupę muszę robić, bo dzieci nie dałyby mi żyć. (Pani Anna przynosi pietruszkowe stożki zamknięte w słoiku, zapach jest bardzo intensywny). Przekazuję to wszystko swojemu wnukowi, który jest na studiach. On przejmie tradycję. Mam duży garnek miedziany (Pani Anna przynosi miedziany, ciężki garnek z długą rączką). Tylko w takim można ją gotować. Odziedziczy go wnuk i będzie gotował zupę chorutową dla całej rodziny. Chorut to gotowana pietruszka. Uciera się ją ze śmietaną i do tego robi się uszka z mięsem. To bardzo pracochłonna potrawa. Trzeba mieć świeże mleko od krowy. Gotuje się razem ze śmietaną. Trzyma się, żeby dobrze skisło przez dwa tygodnie. Listki pietruszki trzeba przepuścić przez maszynkę wraz odrobiną koperku oraz estragonu i kilkoma listkami selera. Dodajemy to do tego kwaśnego mleka i trzymamy kilka dni, aby skisło. To strasznie śmierdzi. Jak gotuję (koniecznie na kuchni węglowej), otwieram szeroko okna. Robię z tego stożki pietruszkowe i suszę na powietrzu, ale nie na słońcu - nawet przez miesiąc. Później ścieram to na drobnej tarce do wywaru na wieprzowych kościach i robię uszka z mięsem. Muszą być pikantne. Nasze potrawy takie są.
- Wszyscy Ormianie umieją to gotować?
- Starsi tak, ci nowi - nie. To bardzo smaczna zupa. Ksiądz Isakowicz bardzo ją lubi. Niech pani nie myśli, że kiedyś jadło się gorzej niż teraz. Moją specjalnością są także ciasta francuskie.
- W tym roku mija 25 lat od upadku komunizmu. Jak teraz widzi pani Polskę po zmianach?
- Poszło to w złym kierunku. Sprzedają polskie fabryki, kopalnie, miejsca pracy, lasy. Ojciec Święty powiedział, że jak młodzież wyjeżdża z kraju, to tak jakby wytoczyć krew z organizmu. Dlaczego nie mogą pracować tutaj? Patriotyzm i polskość to nie jest nienormalność, jak mówią niektórzy. Uważam, że to dobre życie tutaj, dla kraju. Nie podoba mi się, że ziemia trafia w obce ręce. Martwi mnie, że są ludzie, którzy chcą zgnoić Kościół. Wiadomo, że są dobrzy księża i tacy, którzy nie powinni nimi być. Oni są przecież z ludzi. Kościół jednak jest ważny dla społeczeństwa. Za pozytywne zmiany uważam postęp techniczny - komputery, telefony. Mimo wszystko, jestem nowoczesna.
Reklama
Mój wnuk będzie gotował zupę chorutową
O życiu nad Czeremoszem, patriotyzmie, nostalgii i zapachach rodzinnego domu - z Anną Jasińską, najstarszą oławską Ormianką - rozmawia Monika Gałuszka-Sucharska
- 19.05.2014 07:08 (aktualizacja 27.09.2023 16:04)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze