Poza ostatnią dekadą grudnia uroki zimy nie są aż tak oczekiwane, bo często tworzą kłopoty. To wielowiekowa tradycja, że przed północą ciągnęły na pasterkę tłumy, gdy wokoło biała świąteczna szata. Im bliżej końca drugiej połowy XX wieku, tym częstsze psikusy sprawiała pogoda w nizinnych połaciach naszego kraju. Wyłamywała się coraz bardziej z tej świątecznej tradycji. Właśnie tym razem takiej szaty nam zabrakło.
Chyba padł grudniowy rekord odstępstwa zimy od zaznaczenia swojej obecności na ziemi oławskiej. Mały śnieg zagościł u nas pod koniec listopada i więcej się nie pokazał. Było kilka nocy z malutkim minusem, a w ciągu dnia same plusy. Wigilia i pierwszy dzień świąt skąpane w słońcu. Około dziesięciu kresek powyżej zera na miarce Celsjusza. Zieleniła się trawka, zapachniało wiosną, jakby na Wielkanoc. Spacerek, owszem, całkiem miły, ale nawiązujący do klimatu w Betlejem. Tam była na Boże Narodzenie podobna temperatura, jak w naszym powiecie i nawet w Nowym Jorku. Na "judzkiej ziemi" zwykle jest przynajmniej kilka stopni więcej. U nas było nienormalnie i u nich też. Tam niczego nie stracili, a my bardzo dużo.
Był jednak czas na świąteczne wspomnienia z dawnych lat. Nie tylko związane ze śniegiem. O dziecięcych zabawach na białym puchu, o bitwach na śnieżki, o kuligach ulicami miasta i przez wioski. Nawet w dużych wsiach trudno teraz zobaczyć konia, a co dopiero sanie i kuligi. A w Oławie, szczególnie na Lipowej i Kilińskiego, nie brakowało w powojennych latach całkiem dużych gospodarstw i porządnych rolników z końmi. To była jazda!
Czego jeszcze u nas nie było tym razem na Boże Narodzenie, oprócz prawdziwie zimowej pogody? Najważniejsze, że nasz powiat nie dołożył się zbytnio do krajowej statystyki wypadków drogowych i nietrzeźwych kierowców. Strażacy i policjanci pełnili normalną służbę, bez wielu alarmów i wyjazdów do zagrożeń i nieszczęść. Także nie zakłócały ciszy jęczące sygnały karetek pogotowia. To może oznaczać, że choć wigilijne i późniejsze stoły nie przypominały takiego ubóstwa, jak w latach minionego ustroju, jednak nikt nie spowodował pożaru choinki czy domu i zbytnio się nie przejadł.
Sentyment do przeszłości miał też dwa różne oblicza. Żal, że niemal zaginęła tradycja odwiedzania domów przez grupy kolędników, szczególnie w miastach. Jednocześnie zadowolenie, że prawie zanikła dokuczliwa metoda odwiedzania domów przez takie dorosłe duety, w których jeden ciągnął drugiego, mniej trzeźwego, oraz bełkotał kolędę, wyciągając rękę po złotówki. Jeśli tego nie było, to chwała Bożej Dziecinie!
A w sumie iskierki nadziei, że przed nami dobry, lepszy rok...
Edward Bykowski
Reklama
Między Wigilią Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem bardzo chcemy mieć śnieg i niewielki mróz
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze