Oława. Czy to normalne?
Schorowani, starsi ludzie, mieszkają w budynku przy ulicy Kutrowskiego, przeznaczonym do rozbiórki. Warunki są straszne, choć nie jest to mieszkanie socjalne, lecz komunalne. Płacą za nie regularnie, nie mają ani grosza długu. Żyją bardzo skromnie, a większość ich niskich dochodów pochłaniają lekarstwa, bo chorób w tym domu nie brakuje. Potwierdza to sąsiadka z bloku obok: - Niedawno znów było tam pogotowie.
Budynku nikt nie remontuje, walący się sufit podtrzymano belką, przebiegającą przez środek pokoju. Z góry kapie woda, wilgoć i zimno. Czy ktoś przejmuje się losem dwojga chorych ludzi? W ubiegłym roku był problem z odśnieżeniem płaskiego dachu, który grozi zawaleniem. Opieka społeczna przyznała im 100 zł na węgiel. Kupili dwa worki. Trzeba palić w piecach i nosić węgiel z dołu do góry. Na piętro prowadzą strome schody, przypominające drabinę. Trudno po nich wejść, a jeszcze gorzej zejść.
Oboje ledwo chodzą
Schody to zmora małżeństwa. Ona - po złamaniu kręgosłupa i kości udowej, chodzi o kulach albo porusza się na wózku inwalidzkim. Kiedyś spadła ze schodów, półtora miesiąca leżała w łóżku. Od tego czasu ma jedną rękę nie w pełni sprawną. On - po częściowej amputacji stopy, ma problemy z chodzeniem i wiele innych schorzeń. Tymczasem miasto znów proponuje mieszkania na piętrze. Odmawiają, bo nie poradzą sobie ze schodami. Nie chcieli też mieszkania na Zwierzyńcu, bo w rodzinie nikt nie ma samochodu, a oni ciągle korzystają z opieki lekarskiej. Nie wyobrażają sobie pokonywania takiej odległości do ośrodka zdrowia lub szpitala. Nie wiedzą, co dalej z nimi będzie. - Mama odmówiła przyjęcia zaproponowanych mieszkań, bo były położone za wysoko, albo za daleko - mówi Marzena Haniszewska, która pomaga rodzicom. - Nie mogą mieszkać daleko, bo potrzebują stałej opieki medycznej. Bardzo często chodzą do lekarza, mają na to nawet zaświadczenie. Ojciec musiał chodzić na zmianę opatrunków dwa razy dziennie. Ma wiele chorób, ale boi się położyć w szpitalu, bo nie chce mamy zostawiać samej.
Mają żal do urzędników
Schody to niejedyny, za to ogromny problem Henryki Bryndzy. Haniszewska twierdzi, że odmowy przyjęcia kolejnych mieszkań denerwują urzędników. Ona pisała w imieniu rodziców do władz miasta, ale na żadne z pięciu pism nie otrzymała odpowiedzi. Urzędnicy na ich widok rozkładają ręce. - Usłyszeliśmy, że są o wiele gorsze mieszkania i powinniśmy brać, to, co dają - opowiada Marzena Haniszewska. - Byłam u burmistrza Października, u wiceburmistrza Niemirowskiego, ale ledwo na mnie spojrzeli. Traktuje się nas, jak najgorszych lumpów, którzy żyją na koszt państwa, choć rodzice za wszystko płacą w terminie.
ARTYKUŁ W CAŁOŚCI W NAJNOWSZYM WYDANIU "POWIATOWEJ" już w sprzedaży. Do kupienia również on line: http://www.egazety.pl/ryza/e-wydanie-gazeta-powiatowa-wiadomosci-olawskie.html
Napisz komentarz
Komentarze