OŁAWA. Ciekawe
- Kiedy pielęgniarka powiedziała, że ktoś taki przyjdzie, wydawało mi się, że to będzie jakiś starszy, samotny pan, a tu przychodzi całkiem młody facet i przynosi nam prezenty - mówi Edyta z Oławy, mama Filipa. - Byłam bardzo zdziwiona, ale i sympatycznie zaskoczona.
- Mówił, że być może dzieci, urodzone w tym dniu, będą wyjątkowe, więc chciałby nam pogratulować - mówi Agnieszka Brąglewicz z Siechnic, która także rodziła 27 lipca. - Bardzo miły gest. A w paczce nie byle co, tylko jakieś ubranko, smoczek, zabawka, ręczniczek.
Na urodziny
Historia powtarza się od dziesięciu lat. 34-letni Mirek, mieszkający obecnie w Anglii, co roku przyjeżdża do oławskiego szpitala, aby wręczać prezenty mamom noworodków, które przyszły na świat dokładnie 27 lipca - w dniu jego urodzin. Tak sobie planuje urlop, żeby właśnie wtedy być w kraju. 2-3 dni po 27 lipca przychodzi do szpitala, dowiaduje się, ile jest noworodków z tego dnia, kupuje im prezenty, wręcza i wyjeżdża. W tym roku była czwórka "noworodków pana Mirka", ale rok temu padł rekord - szóstka. Mirek nie chce podawać swojego nazwiska.
- Nigdy nie szukałem rozgłosu - mówi. Na świat przyszedł w tym samym szpitalu, przed wyjazdem za granicę mieszkał w Jelczu-Laskowicach. Kiedyś usłyszeliśmy plotkę, że te prezenty mają związek z uratowaniem życia tajemniczego darczyńcy w oławskim szpitalu, ale pan Mirek dementuje takie informacje. - Każdy obchodzi swoje urodziny na swój sposób - tłumaczy. - Jedni robią imprezę, wynajmują salę czy auta, a ja obchodzę właśnie w ten sposób. Kto wie, kim będą te dzieci w przyszłości? Może premierem, może prezydentem. A ja pierwszy im gratuluję. Taki prezent to ma być zastrzyk optymizmu dla mamy. Jak znalezienie 50 zł na drodze. Coś, czego nikt się nie spodziewał, taka wartość dodana do narodzin dziecka. Ludzie dobrze to przyjmują. Dodatkowego smaczku całej sprawie dodaje to, że jestem tylko jeden, który tak robi.
To już tradycja
Jeszcze nigdy żadna mama nie odmówiła przyjęcia prezentu, a w ciągu tych dziesięciu lat była ich ponad trzydziestka. - Większość urodziła dziewczynki - mówi pan Mirek. - W tym roku także jest trzy do jednego na rzecz płci pięknej. Może to jakiś znak?
Początkowo w szpitalu dziwił wszystkich. Nie chciano go informować przez telefon o urodzonych dzieciach. Wypytywano, po co mu takie informacje. Dziś wszystkie pielęgniarki i położne już wiedzą, że zaraz po 27 lipca mogą się spodziewać gościa z Anglii. - Pan Mirek nie zapomina także o nas - mówi pielęgniarka oddziałowa, Zofia Wesołowska. - Zawsze przywiezie jakąś kawę i czekoladki, za co serdecznie mu dziękujemy.
Kiedyś fundator prezentów chciał się dowiedzieć, jakie imiona mają noworodki, aby w jakiś specjalny sposób uhonorować Mirka, gdyby się taki trafił. Ponieważ jednak 2-3 dni po urodzeniu nie zawsze jeszcze znane jest imię noworodka, zrezygnował z tego pomysłu. Na razie nie planuje własnego dziecka. A jakie nadałby mu imię?
- Oczywiście... Mirek - odpowiada z uśmiechem. - No, ale to trzeba by jeszcze uzgodnić z partnerką.
W Anglii ma stałą pracę. Jest kierowcą koparko-ładowarki. Myśli o kupieniu tam domu. Wygląda na to, że za granicą zostanie na stałe. Opowiada, że początki były ciężkie, ale teraz ma stabilizację, czyli coś, na co w Polsce nie mógł liczyć.
Co dalej z tradycją wręczenia urodzinowych prezentów? - Dopóki zdrowie pozwoli, dopóki będę miał na to fundusze, bo to już taka świecka tradycja - żartuje pan Mirek.
Jerzy Kamiński
Reklama
Mirek z 27 lipca
O tym, że ktoś co roku przynosi prezenty mamom, które rodziły w tym dniu, wiedzieliśmy od paru lat. Teraz wreszcie udało nam się spotkać z tajemniczym panem Mirkiem
- 06.08.2013 14:46 (aktualizacja 27.09.2023 16:20)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze