Oława. Co dalej?
Monika, Dorota, Alina i Renata - te mieszkanki przyszły do redakcji i poprosiły o poruszenie sprawy remontu. Zgodnie twierdzą, że trauma po wybuchu wciąż trwa, do tego doszły problemy z uzyskaniem godnego odszkodowania i obawy, że to miejsce już nigdy nie będzie bezpieczne. Podobno czas leczy rany, ale tu jest inaczej. Przynajmniej na tę chwilę. - Do tej pory reagujemy nerwowo na większy hałas - mówi Renata. - To cały czas w nas siedzi. A dzieci boją się wprowadzać do tej klatki. Wciąż powtarzają: "Mamo, nie chcemy tam wracać!". My, rodzice musimy zrobić wszystko, żeby po powrocie mieszkanie wyglądało inaczej. By nie przypominało o tej tragedii. Z drugiej strony dręczy nas niepewność, związana z remontem. Uszkodzenia były bardzo duże. Boimy się, że coś nie wytrzyma i zawali się nam na głowę.
Im dłużej trwa remont, tym więcej wątpliwości mają mieszkańcy. Twierdzą, że kiedy pytają w spółdzielni o szczegóły, słyszą kilka wersji. Monika weszła do swojego domu w trakcie prac. Zauważyła, że ze ścian wystają blachy ze śrubami. Była zaskoczona, bo wcześniej nikt jej nie informował, że coś takiego tam będzie. Zapytała, po co?
- Usłyszałam, że płyty się rozszczelniły i trzeba było je wzmocnić - mówi. - Za dwie godziny do spółdzielni zadzwonił sąsiad i poinformowano go, że płyty są dobre, a to jest montowane tak "na zaś", na wszelki wypadek. Żona tego sąsiada poszła i poznała trzecią wersję. Ściany nie są ani rozszczelnione, ani dobre, tylko lekko uszczerbione. Wszystko mówi ta sama osoba, inżynier - kierownik działu technicznego. Jak mamy czuć się bezpiecznie, skoro nie wiemy tak naprawdę, co tam się dzieje, a kompetentna osoba przedstawia kilka wersji? Nie ufamy, że to jest dobrze zrobione...
Jak po wojnie
Alina Pędziwiatr i Dorota Fliśnik są zszokowane tym, jak ich mieszkania wyglądają w końcowym etapie prac remontowych. Alina mieszka na drugim piętrze, pod lokalem, w którym była eksplozja. Dorota na czwartym. Po wybuchu miały uszkodzone ściany, okna, drzwi, meble i podłogi. Wszystko wyglądało dosłownie jak po wojnie. Kilka miesięcy temu Lucjan Mróz, wiceprezes SM "Odra", zapewniał, że najbardziej zniszczone mieszkania będą doprowadzone do stanu deweloperskiego. Zaznaczył jednak, że wszelkie wykończenia mieszkańcy muszą zrobić sami. To właśnie przeraża ludzi najbardziej. Prace wciąż trwają, idą pełną parą, ale lokatorzy już wiedzą, że będzie problem z doprowadzeniem lokali do użytku. - W tej chwili wszystko jest zrujnowane - mówi Alina. - To jest stan deweloperski zdewastowany. Po wybuchu mieliśmy przynajmniej tapety. Teraz nic... Tragedia. Tapety wiszą pozdzierane i zamoknięte, odpadają ze ścian z tynkiem. W kuchni są wywiercone trzy duże dziury, przez które widać "Kwadraciak"...
Poprosiliśmy o spotkanie z zastępcą prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej "Odra", ale odmówił. Powiedział, że prace są zaawansowane i obecnie nie ma nic nowego do przekazania, a o postępach lokatorzy są informowani na bieżąco. Zgodził się jednak na rozmowę telefoniczną. Zapewnił, że rozumie dramat tych ludzi, a ekipa remontowa i władze spółdzielni robią wszystko, by mieszkańcy byli zadowoleni. - Główny cel to odbudowa i zapewnienie całkowitego bezpieczeństwa - mówi Lucjan Mróz. - Wszystko jest podparte odpowiednią dokumentacją i zgodnie z tym wykonywane. To bardzo duży remont i niestety, ale przy takim procesie budowlanym szkody są nieuniknione. Trzeba było m.in. wykonać szalunek, zrobić wiązania i wzmocnienia w ścianach. Używano bardzo grubych wierteł, które podczas pracy trzeba było chłodzić wodą i dlatego w niektórych lokalach pojawiły się zacieki. Prace nieco się przedłużą, ponieważ zdecydowaliśmy, aby od razu wymienić instalację wodną. Mieliśmy to zaplanowane dopiero za kilka lat, ale nie chcemy później niepokoić lokatorów. Zależy nam na czasie, ale przede wszystkim na jakości. Ekipa używa materiałów budowlanych z wyższej półki. Nie chcemy, żeby ludzie później byli rozczarowani. Ściany są wzmacniane po to, aby była pewność, że nikomu nic się nie stanie.
Już wiadomo, że wszystko się opóźni, bo pracy jest dużo, a zanim mieszkańcy urządzą lokale, minie sporo czasu. Obawiają się również przeprowadzki. Dorota uważa, że spółdzielnia powinna im pomóc. Mówi, że sama nie jest w stanie wnieść mebli i wyposażenia na czwarte piętro. Mąż jest po operacji kręgosłupa i nie wyobraża sobie kolejnej przeprowadzki. W tej klatce mieszkają również starsze osoby. - Po wybuchu musieliśmy radzić sobie sami - mówi. - Pomagali nam znajomi i przyjaciele. Załatwialiśmy samochód do transportu i dźwigaliśmy meble.
Lucjan Mróz ma nieco inne zdanie w tej sprawie. Mówi, że zaraz po wybuchu spółdzielnia robiła wszystko, żeby pomóc, również w przenoszeniu mebli. - Niestety później w telewizji usłyszeliśmy, że mieszkańcy nie mieli żadnej pomocy. Pracownicy spółdzielni nie mogą wnosić ciężkich sprzętów, bo to wykracza poza zakres ich obowiązków. To już byłoby pewne nadużycie pracodawcy wobec pracowników. Chodzi też o bezpieczeństwo - brak stosownego przeszkolenia. Robimy ukłon w stronę lokatorów, nieodpłatnie użyczamy im transportu i pomieszczeń do przechowywania rzeczy na czas prowadzenia prac.
To jakiś żart?
Problem z wnoszeniem mebli wydaje się błahostką, gdy kobiety zaczynają opowiadać o odszkodowaniu. Czy zniszczone wybuchem gazu mieszkanie można wyremontować za 1800 złotych? Ubezpieczyciel twierdzi, że tak. Dorota myślała, że to żart, kiedy przeczytała pierwszą decyzję. Kosztorys obejmował tylko prace malarskie. Tymczasem zniszczone były meble, parkiet i ściany. Kobieta odwołała się. - Prawie trzy miesiące szarpałam się z panią z firmy ubezpieczeniowej. Wreszcie przyznała się do błędu. Doliczyła pewne rzeczy do kosztorysu i wypłacono mi kolejne 1690 złotych. Mieszkanie zostało doszczętnie zniszczone. Jaka firma zrobi gruntowny remont za takie pieniądze?
Dorota ma jedno z najbardziej zniszczonych mieszkań i wciąż nie odpuszcza. Wspólnie z mężem walczą, żeby wreszcie ubezpieczyciel zrozumiał, w jakiej są sytuacji. - Dwa lata temu robiliśmy remont, a teraz wszystko zamieniło się w ruinę - dodaje Jarosław Fliśnik, mąż Doroty. - Żeby doprowadzić to do porządku musielibyśmy brać kredyt. Mamy wejść do samego betonu z dziećmi, i w miesiąc zrobić gruntowny remont, za tak małe pieniądze! Jak mam zapewnić dzieciom stabilizację?
Fliśnikowie ponownie odwoływali się od krzywdzącej ich decyzji. Mieli też problemy, żeby w ogóle skontaktować się z osobą prowadzącą ich sprawę. Nikt nie odbierał od nich telefonów, a kiedy cudem się udało dodzwonić, dowiadywali się, że tej pani akurat nie ma, jest w delegacji, na chorobowym, ma szkolenie, sprawa jest w toku lub... system się zawiesza: - Z ich strony nie ma żadnej współpracy. Mieszkanie było ubezpieczone na 10 tysięcy złotych. Zostało zdewastowane. Co by się musiało stać, żeby wypłacili nam całość tej sumy?
Po pewnym czasie firma kolejny raz przyznała się do błędu i wypłaciła jeszcze 1200 złotych. Te pieniądze miały być na zakup 20 metrów paneli, biurko i szafę. - To jakieś kpiny! - dodaje oburzony Fliśnik. - Samo biurko było warte 1500 złotych.
Sprawa ciągnie się do tej pory. Straty znacznie powiększyły się podczas prac remontowych. Małżeństwo zgłosiło to. Kobieta z firmy ubezpieczeniowej założyła nową sprawę i przydzieliła kolejnego rzeczoznawcę: - Przyjechał, zrobił oczy i powiedział, że powinien być tu jego poprzednik, bo to przecież ciąg dalszy tej samej sprawy, a przy takich zniszczeniach całość odszkodowania powinna być bezwarunkowo wypłacona. Cała ta sytuacja to jakaś paranoja. Mamy już tego dość.
Alina Pędziwiatr ma podobny problem. Jest ubezpieczona w tej samej firmie. Za zniszczenia w mieszkaniu otrzymała 2100 złotych. Nie wie, jakie straty mają pokryć te pieniądze, bo nie dostała nawet kosztorysu: - Od kilku miesięcy próbujemy doprosić się o szczegóły, ale nie ma odpowiedzi. Odwoływałam się telefonicznie, wysyłałam e-maile listy polecone i nic z tego. Obiecują tylko, ale na tym się kończy. Wypłacona kwota nie pokrywa kosztów remontu w jednym pokoju, a przecież zniszczenia są też w innych pomieszczeniach. Nie są to nawet koszty materiałów bezpośrednich i robocizny. Mieszkaliśmy w tej klatce 40 lat. Chcemy godnie żyć w swoim domu, a jak mamy zrobić remont za takie pieniądze? Jesteśmy starszymi ludźmi, sami nie przeprowadzimy prac. Trzeba wynająć robotników.
Dzwoniliśmy do przedstawicielki firmy, która prowadzi sprawy tych poszkodowanych. Niestety, nie udało nam się uzyskać odpowiedzi, dlaczego klienci są traktowani w taki sposób. Kilka miesięcy temu interweniowaliśmy u tego ubezpieczyciela, w sprawie innego mieszkańca. Wtedy po kilku próbach dodzwoniliśmy się i usłyszeliśmy, że nikt nie będzie z nami rozmawiał. Ale... Pół godziny po naszym telefonie pieniądze wpłynęły na konto poszkodowanego.
*
Mieszkańcy, którzy dzwonią do redakcji i proszą o pomoc, są już bardzo zmęczeni całą sytuacją. Boją się przyszłości w klatce numer 32. Często powtarzają, że ze swoimi problemami zostali sami. Widzieli, jak ich mieszkania wyglądały tuż po wybuchu. Nie wierzą, że tam może być bezpiecznie. Wielokrotnie starali się o udostępnienie kserokopii ekspertyzy stanu technicznego oraz projektu naprawy budynku. Chcieli skonsultować to z wybranym przez siebie specjalistą. Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego podkreśla, że nie może wydać takich dokumentów osobom trzecim. - Tam są dane osobowe, to autorski projekt, absolutnie nie można go powielać i wydawać - mówi Elżbieta Pawlikowska z PINB. - Mieszkańcy tej klatki mają dostęp do projektu na miejscu. Mogą również przyjść z rzeczoznawcą, któremu dadzą pełnomocnictwo i wszystko jest do wglądu.
Na temat przebiegu prac Pawlikowska nie chciała się wypowiadać. Uspokajała, że po zakończeniu robót wszystko zostanie dokładnie sprawdzone, a zgoda na użytkowanie będzie wydana tylko wtedy, gdy będzie pewność, że nikomu nic nie zagraża.
Prawdopodobnie w lipcu zostaną wypłacone pieniądze, które zbierano w kościołach, dzień po wybuchu i również wpłacane przez mieszkańców na konto PKPS. Wiceburmistrz Witold Niemirowski poinformował, że do podziału jest około 41 tysięcy złotych. Wkrótce ma być powołana komisja, która zadecyduje, jak rozdysponować tę kwotę. Zadecydują o tym przedstawiciele spółdzielni, Urzędu Miejskiego i MOPS-u. Jednym z kryteriów przyznania pomocy będzie wysokość dochodów w danej rodzinie. Dodatkowo burmistrz Oławy przeznaczył 20 tysięcy złotych z budżetu miasta na zakup niezbędnych sprzętów do wyposażenia zniszczonych lokali.
Już teraz widać, że pomoc jest konieczna. Na czwartym piętrze mieszkanie ma starsza kobieta, która jako jedyna nie była ubezpieczona. Eksplozja zniszczyła jej dobytek. Za pośrednictwem gazety apeluje do ludzi dobrej woli, aby przekazali jej meble do pokoju i kuchni. - Wiele lat pracowałam, żeby coś mieć, a w ciągu jednego dnia straciłam cały dobytek - mówi Olga. - Jeżeli ktoś ma do oddania meble w dobrym stanie, będę bardzo wdzięczna. Można się ze mną skontaktować pod numerem 691-259-548. (ważne! Pani Olga pomyliła się, podając nam numer telefonu do papierowego wydania gazety. Ten podany tutaj jest prawidłowy)
O tym, jak potoczą się dalsze losy mieszkańców, poinformujemy po zakończeniu remontu.
Dziękują...
- Jesteśmy głęboko wdzięczni za pomoc, wsparcie i okazane serce naszym dzieciom. Dziękujemy gorąco dyrekcji i gronu pedagogicznemu oraz rodzicom uczniów Szkoły Podstawowej nr 2 oraz Gimnazjum nr 1 w Oławie.
Rodzice z Chrobrego 32
Agnieszka Herba [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze