OŁAWA
Uważajcie na handlarzy!
Państwo Z. z podoławskiej wsi wypatrzyli to auto w jednym z komisów na terenie naszego powiatu w 2009 roku. Wyglądało bardzo dobrze. W ogłoszeniu internetowym wyczytali, że renault megane jest z 2003 roku, sprowadzone z Niemiec, „stan bdb, bezwypadkowe, nie wymaga dodatkowego wkładu finansowego”. Kupili je za 20 tys. zł. Parę miesięcy potem, gdy za kierownicą siedział pan Z., koła na ostrym zakręcie odmówiły posłuszeństwa i auto dachowało. Na szczęście prędkość było niewielka - zaledwie 30 km/godz. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby pojazd jechał np. 90 km/godz.!
- Ze względu na stan pojazdu narażona zostałam wraz z mężem i dwuletnim synem na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia - ocenia pani Z., która formalnie była właścicielką feralnego pojazdu. - Na zakręcie mąż skręcił kierownicę, ale koła nie reagowały, wypadł z drogi, dachował, doznał urazu ręki.
Rzeczoznawca, którego poprosiła o ocenę, nie miał wątpliwości, że auto „było bite” i dokonano w nim licznych przeróbek. Właścicielka renaulta skierowała sprawę do sądu. Chciała zwrotu swoich pieniędzy z odsetkami oraz dodatkowo poniesionych kosztów - w sumie ponad 21 tys. zł. Ponieważ właściciel komisu nie chciał uwzględnić reklamacji, uznała, że została oszukana, bo zapłaciła za towar inny niż w umowie.
Szmaty zamiast poduszki
Biegły sądowy potwierdził, że blokada kół spowodowana była pęknięciem wadliwie spawanej obudowy przekładni kierowniczej - i to w zasadzie wystarczyło, by uznać, że w chwili sprzedaży auto wcale nie było bezwypadkowe. Gdyby jednak ktoś jeszcze miał wątpliwości, biegły wskazał, że auto było pełne ukrytych wad. Miejsce po poduszce powietrznej wypełniono szmatami, brakowało poduszki pasażera, która najprawdopodobniej wybuchła podczas wypadku. Ktoś ingerował w układ elektroniczny, aby nie sygnalizował braku poduszek, szyba przednia była nieoryginalna. Na dodatek auto było fabrycznie dwuosobowe (tak też było w dowodzie rejestracyjnym, natomiast wnętrze z tyłu przerobiono tak, że spod kanapy wystawały dwa metalowe kształtowniki. - Elementy nie są oryginalnym wyposażeniem pojazdu, mogą powodować uszkodzenia ciała osób, które znajdowałyby się na tylnej kanapie - mówił biegły. - To auto w takim stanie nie powinno przejść badania diagnostycznego. Zostało nieprofesjonalnie przygotowane do przewozu pięciu osób. Nie powinno być dopuszczone do ruchu.
Biegły wycenił, że realna wartość auta w dniu zakupu pojazdu przez państwo Z. wynosiła ok.12 tys. zł.
- Zastanawiam się, jak takie auto przeszło badania techniczne w stacji diagnostycznej? - pyta pani Z. Bo przeszło i to nawet dwukrotnie. Pierwszy raz tuż przed zakupem, a drugi raz, gdy okazało się, że skończyła się ważność przeglądu technicznego. Za każdym razem oławski diagnosta z uprawnieniami dopuścił auto do ruchu. Potem zeznawał, że badania były pobieżne, bo... auto było zabudowane od spodu, o czym lojalnie informował nowych właścicieli.
Właściciel komisu też nie ma sobie nic do zarzucenia, bo przecież pani Z. była na stacji diagnostycznej, a o tym, że auto ma cztery poduszki zamiast sześciu, informował. Uprzedzał też, że pojazd był „lekko stuknięty” na parkingu, ale został skutecznie naprawiony. Jego zdaniem podczas transakcji nikt nie zgłaszał uwag, a on niczego nie zataił. Auto kupił wcześniej od przyjaciela - Daniela z Wałbrzycha, zajmującego się handlem autami. - Nic nie wiedziałem o ewentualnych wadach - mówił przed sądem. - Sam zresztą proponowałem kupującym, aby udali się na stację diagnostyczną, która rozwieje wątpliwości, co do stanu pojazdu.
Wyrok - oddać
Pierwszy wyrok zapadł w styczniu 2012. Sąd w Oławie zasądził od właściciela komisu 21 tys. zł, wraz z odsetkami, plus 4,5 tys. zł tytułem zwrotu kosztów postępowania. Korzystając z tzw. ustawy konsumenckiej, uznał, że to nie klient, a właściciel komisu powinien być profesjonalistą. To on powinien wiedzieć, co to znaczy „auto bezwypadkowe, w bardzo dobrym stanie”. Tymczasem, zdaniem sądu, właściciel komisu nie zrobił nic, aby sprawdzić faktyczny stan sprzedawanego pojazdu, a auto miało liczne wady fizyczne, prawne i ukryte. Jego stan był niezgodny z zawartą umową, dlatego też odstępstwo pani Z. od umowy było skuteczne.
Pozwany nie zgodził się z wyrokiem, ale Sąd Okręgowy we Wrocławiu odrzucił apelację - jedynie nieco zmniejszył kwotę zwrotu kosztów postępowania i zasądzoną do ok. 20,5 tys. zł.
Czy właściciel komisu zapłacił? - Nie wykonał wyroku sądu i nie oddał nam pieniędzy - mówi pan Z. - Podobno już nic nie ma, wyrejestrował firmę, choć dawna nazwa jest na reklamach i auta nadal stoją na firmowym parkingu.
Sprawa jest u komornika. Właściciel komisu zgodził się na egzekucję z posiadanego majątku, o ile uda się go zbyć.
Oszukali?
To nie koniec perypetii sądowych. Problemem zajęła się oławska prokuratura. Parę tygodni temu trafił do oławskiego sądu akt oskarżenia przeciwko właścicielowi oławskiego komisu, jego pomocnikowi Łukaszowi, oraz Danielowi z Wałbrzycha. Prokuratura zarzuca im, że „działając wspólnie i w porozumieniu, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadzili do niekorzystnego rozporządzenia mieniem” mieszkanki podoławskiej wsi, bo wstawili do komisu i sprzedali za 20 tys. zł auto z ukrytymi wadami, podczas gdy rzeczywista wartość pojazdu wynosiła 12 tys. zł. Za taki czyn grozi kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat.
Oskarżeni nie przyznają się, a kolejne materiały w tej sprawie dają nowe światło na dotychczasowe ustalenia sądu. To pokazuje, jak bardzo wszystko jest pogmatwane i jak trudno będzie teraz dojść prawdy.
Nie takie proste
W aktach sprawy znajduje się np. zeznanie Daniela z Wałbrzycha, że sprowadził auto „chyba z Francji, w stanie nieuszkodzonym”. Na dowód tego przedstawił umowę kupna/sprzedaży, mówiącą o tym, że auto kupiono za 2 tys. euro, 11 stycznia 2008 w... Monachium. Tymczasem prokuratura dotarła do umowy z tego samego dnia, ale zawartej we Francji. Według niej auto kupiono w komisie, było po wypadku, a koszt naprawy oszacowano na 10 tys. euro, przy wartości odtworzeniowej 3,5 tys. euro. Ponieważ nie opłacało się go remontować, wrak wstawiono do komisu, skąd za 2 tys. euro kupił je Daniel z Wałbrzycha. A umowa z Monachium? Prawdopodobnie jest fałszywa.
Dziś, gdy sprawa - tym razem karna - ponownie trafiła do sądu, inaczej tłumaczy się właściciel komisu. Zeznaje, że faktycznie to tę trefną megankę sprzedawał jego pomocnik Łukasz, a komis jedynie pośredniczył, za co on wziął 300 zł prowizji. Mówi, że po wyroku w sprawie cywilnej rozmawiał z Łukaszem, aby ten zwrócił pieniądze pani Z., ale pomocnik mówił mu, że „nie ma go w żadnych dokumentach”, więc to go nie interesuje.
A co z oławskim diagnostą, który dopuścił takie auto do ruchu? Jego sprawę prokuratura wyłączyła do oddzielnego postępowania. Podobnie jak ewentualny zarzut narażenia klientów komisu na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia.
Jerzy Kamiński
[email protected]
Reklama
Bezwypadkowe sprzedam, stan bardzo dobry
Auto z komisu miało być bezwypadkowe. Parę miesięcy po zakupie, koła odmówiły posłuszeństwa i pojazd dachował z nowym właścicielem w środku. Dopiero po tym wszystkim okazało się, jaką drogę przeszedł samochód, by udawać „prawie nówkę”
- 18.04.2013 09:36 (aktualizacja 27.09.2023 16:26)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze