Oława. Daj coś od siebie
Iwona od dwóch lat jest wdową. Ma sześcioletnią córkę Gabrysię i 3-letniego Darka. W ich domu nigdy się nie przelewało, ale gdy żył mąż, wiązali koniec z końcem. Miał własną firmę, zajmował się wykańczaniem wnętrz i pracami budowlanymi. Iwona wychowywała dzieci. Dramatyczny moment przyszedł tydzień po pierwszych urodzinach syna. - Mąż nacieszył się dzieckiem rok - wspomina kobieta. - Zdążył mu jeszcze wyprawić urodziny...
Jest inaczej
Nic nie zapowiadało tragedii, bo czuł się dobrze. Ostatniego wieczora szczęśliwy, bawił się z maluchami. Poszedł spać. Iwona od tamtej pory jest sama. Po śmierci męża zawiesiła działalność firmy. Musiała szukać wyjścia z bardzo trudnej sytuacji. Nie mieli żadnych oszczędności. Przyszły najgorsze chwile, zaczęło brakować na jedzenie i podstawowe rzeczy. Kobieta znalazła pracę na pół etatu. Miesięcznie ma niecałe 1500 złotych, w tym jest zasiłek rodzinny. Po opłaceniu rachunków na życie niewiele zostaje. - Teraz jest po prostu inaczej - mówi. - Nie da się tego porównać z czasami, gdy żył mąż. Wtedy nad każdą decyzją dyskutowaliśmy i podejmowaliśmy je razem. Było o wiele łatwiej. W tej chwili każdą decyzję podejmuję sama, ale cóż.., trzeba żyć dalej. Nie wolno się poddawać. Dzieci mnie podtrzymują na duchu i dają wielką siłę.
Milczenie dziecka
Gabrysia bardzo przeżyła śmierć ojca. Zamknęła się w sobie i przez dłuższy czas milczała. Iwona znalazła na to prosty sposób. Rozmowę. Poświęcała córce bardzo dużo czasu. Tłumaczyła, opowiadała i godzinami wyjaśniała. To pomogło. Mała poszła do zerówki i wróciła do normalnego toku życia. Jej brat nie pamięta ojca. - Dla niego "tato" to po prostu słowo - mówi Iwona. - Wyjaśniam, że go nie ma, bo jest z Bozią, w niebie. Córka często opowiada mu o ojcu. Kiedy spacerują, pokazuje drogi, którymi chodziła z tatą.
Mimo tragedii i niełatwego życia, Iwona jest pogodna. Z jej twarzy nie schodzi uśmiech. W spojrzeniu jest wiele ciepła i spokoju. Podczas rozmowy kilkakrotnie podkreślała: - Cieszę się z tego, co mam. Wiem, że życie może zaskoczyć z dnia na dzień i bardzo łatwo wszystko stracić. Mogłabym się znaleźć w jeszcze gorszej sytuacji. Tyle, co mam to też jest dużo. Nie wolno się użalać.
Zapytałam, czy oprócz podstawowych rzeczy dla dzieci, Iwona jeszcze czegoś potrzebuje? Czy ma jakieś marzenie, które moglibyśmy spełnić. - Dziwnie to zabrzmi, ale nie. Doceniam to, co mam, nie potrzebuje nic specjalnego.
Przyzwyczajenie
W mieszkaniu nie ma ciepłej wody. Są tylko rury, doprowadzające zimną. Byłoby cudownie, gdyby znalazł się ktoś, kto potrafi i chce ułatwić życie kobiecie. Chociaż i do tego Iwona podchodzi ze spokojem. - To z pewnością bardzo by pomogło, ale już się przyzwyczaiłam, że trzeba grzać wodę. Do wszystkiego można się przyzwyczaić - mówi z uśmiechem.
Powoli kończy się również węgiel. Na jego zakup dostała z MOPS-u 300 złotych, ale starczy go jeszcze na niecałe dwa tygodnie. Iwona nie spodziewała się naszej wizyty. Była bardzo zaskoczona. Wylosowaliśmy ją spośród kilku rodzin, które są w trudnej sytuacji.
Nie chciała cierpieć
Zapukaliśmy do jeszcze jednych drzwi. Również samotnej matki. To 27-letnia Agnieszka, która ma pięcioro dzieci. Trzech chłopców w wieku niespełna 3, 6 i 8 lat oraz dwie dziewczynki - 5 i 9 lat. Ta dziewczyna spotkała na swojej drodze niewłaściwego partnera. Kiedy urodziła pierwsze dziecko, miała 18 lat. On był po trzydziestce. Przez kilka lat w miarę im się układało. Jednak kandydat na męża zaczął pokazywać inne oblicze. Lubił wypić, a wtedy stawał się agresywny. Agnieszka już wiedziała, że nie zwiąże się z nim na stałe.
Gdy mieszkała z rodzicami, jej partner kilkakrotnie próbował wejść do mieszkania, rozwalając drzwi. Kończyło się wzywaniem policji. Przepraszał, mówił, że to przez alkohol. Ostateczną decyzję, o odejściu od tego człowieka, podjęła, gdy ją uderzył. Wolała sama wychowywać dzieci niż cierpieć u jego boku. Nie chciała również, by maluchy miały zmarnowane dzieciństwo i patrzyły na wybryki ich taty. Agnieszka zdecydowała się też opuścić dom rodzinny. Kiedy urodziło się piąte dziecko, jej ojcu zaczęło to przeszkadzać. - Mówił, że za bardzo hałasują - wspomina Agnieszka. - Musiałam szukać innego miejsca. Poza tym mój partner ciągle zakłócał spokój w domu rodziców.
Przeniosła się do ciotki, ale wciąż nachodził ją nerwowy konkubent. Krzyczał, wyzywał, nie dawał spokoju. Wiele minęło, zanim dostała mieszkanie. Co tydzień chodziła z dziećmi do burmistrza i w końcu się udało. Wprawdzie lokal nie nadawał się do użytku, nie było w nim światła, ciepłej wody i toalety, ale to i tak była dla niej wizja lepszego jutra. Zmotywowana wzięła pożyczkę, żeby zapewnić sobie i dzieciom godne warunki. Czas remontu przeczekała u brata. Za pożyczone pieniądze założyła instalację elektryczną i pomalowała mieszkanie. Wciąż nie ma ciepłej wody, ale mówi, że to nie jest największy problem. - Codziennie podgrzewam wannę wody, włączam farelkę i dzieci się kąpią - mówi. - Najgorzej jest w zimie, kiedy trzeba wyjść na dół, do ubikacji na korytarzu. Mam w domu ubikację, ale nie jest podłączona do kanalizacji. Wiem, że można to jakoś zrobić i doprowadzić rurami do piwnicy. Gdyby ktoś chciał mi pomóc w ten sposób, byłabym bardzo wdzięczna.
Bardzo przydałaby się również butla z gazem, bo dziewczyna mogłaby wtedy chociaż trochę zaoszczędzić na prądzie. - Grzałabym wodę na gazie. Nie chce kogoś naciągać na zakup butli z gazem. Wystarczy mi pusta butla, sama ją uzupełnię, nie chcę nadużywać czyjejś dobroci.
Nie jest łatwo, ale dajemy radę
Agnieszka nie kwalifikuje się do pomocy od MOPS-u, ponieważ dochody w gospodarstwie domowym przekraczają dopuszczalny limit. Kiedy dostała mieszkanie, zabrała do siebie matkę. Nie chciała, żeby mieszkała z ojcem, który lubił wypić. Matka dojeżdża do pracy we Wrocławiu i zarabia około 1500 złotych, Agnieszka ma z alimentów i zasiłku rodzinnego 1600. W sumie wydaje się całkiem nieźle, ale...: - Mama bardzo chciała pomóc rodzinie i wzięła dwie pożyczki, które teraz musi spłacić, oprócz tego bilety miesięczne też kosztują i w sumie zostaje jej bardzo niewiele. Płacę wszystkie rachunki, a reszta zostaje na życie. Nie jest łatwo, szczególnie pod koniec miesiąca. Ale jakoś dajemy radę.
Kobieta mówi, że dzieci ucieszą się z zabawek, butów i ubrań. Nie ma wielkich wymagań. Widząc, że jest szansa na uzyskanie pomocy, pomyślała o swoim bracie, któremu pół roku temu urodziło się dziecko: - Czy można prosić o pomoc dla nich? Bardzo potrzebują wózka, nie musi być nowy, ważne żeby był głęboki.
W ubiegłym roku akcja pomocy na święta udała się. Dwie rodziny dostały pod choinkę lepsze życie. Zgłosili się ludzie z wielkim sercem, którzy ofiarowali jedzenie, ubrania, zabawki. Wielkim zaskoczeniem byli ci, którzy podjęli się remontu i zrujnowaną rowerownię przerobili na pokój dziecięcy. Sponsor przekazał również dwie tony węgla. Pomogli też tacy, którzy sami nie byli w najlepszej sytuacji, ale przynosili drobne datki, oddawali też świąteczne bony na zakupy. Ta akcja przerosła wszelkie oczekiwania.
Czy tak będzie tym razem? Czy ludzie wciąż chcą pomagać? Jeśli możesz dać tym rodzinom choć trochę od siebie, zrób to! Matka siedmiorga dzieci, której pomagaliśmy w tamtym roku, powiedziała: - Dobro zawsze wraca.
Jak pomóc?
Potrzebne są buty i ubranka (w dobrym stanie) dla 3-, 6- i 8-letnich chłopców oraz 6- i 9-letnich dziewczynek. Maluchy na pewno ucieszą się z zabawek i świątecznych paczek. Bardzo przydatne będzie również jedzenie z dłuższym terminem ważności, węgiel i sprzęt AGD.
Dary zbieramy do 21 grudnia, do godziny 14.00 - w redakcji przy ulicy Chrobrego 19 lub w biurze ogłoszeń "Gazety Powiatowej", w godzinach otwarcia. Rodzinom przekażemy je dzień przed Wigilią. Można również ofiarować pieniądze. Chcesz pomóc - dzwoń na numer 608-029-197 - tu dowiesz się więcej.
Tekst i fot.: Agnieszka Herba [email protected]
Reklama
Lepsze życie pod choinkę
Jej życie zmieniło się z dnia na dzień. 32-letni mąż położył się spać i już się nie obudził. Zmarł na zawał. Ona została z dwójką małych dzieci
- 18.12.2012 08:34 (aktualizacja 27.09.2023 16:35)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze